[ Pobierz całość w formacie PDF ]
szeryfa. Fiat iustitia et pereat mundus, usłyszał w myślach ulubioną sentencję łacinnika z
liceum. Sprawiedliwości musi stać się zadość, a potem świat niech ginie". Teraz w jego
uszach rozszumiało się morze. Jelitkowo. Kulesza i Wieloch rankiem na plaży. Jestem psem
gończym", odpowiedział na pytanie Kuleszy, dlaczego nie korzysta z urlopu. Chciał dodać:
ostatnim sprawiedliwym", ale przeszkodził mu tamten śmieciarz. Kurwa, jaki jestem rzewny,
pomyślał i złapał się na tym, że kolejny raz złamał przyrzeczenie sprzed trzech lat. Klął coraz
częściej. W myślach, bo w myślach, ale jednak. Ręce odchylił od boków jak rewolwerowiec.
Czuł na sobie wzrok naczelnika Cichowskiego. I o to mu chodziło.
Na płytę boiska wbiegło kilku ludzi w grubych kombinezonach, podobnych do ubrań
bartników. To oni mieli być celem psich ataków. Z dwu stron ruszyli treserzy z owczarkami
niemieckimi. Na środku boiska znalazła się atrakcyjna kobieta w bluzie policyjnego munduru
i w najkrótszej dozwolonej przez regulamin spódnicy. Jej palce z jaskrawoczerwonymi
paznokciami obejmowały mikrofon bezprzewodowy, co nasunęło Paterowi nieprzyzwoite
myśli o sprawach, których prawie nie pamiętał i nie chciał pamiętać. Rzeczniczka prasowa
policji Basia Wardęga, ulubienica Cichowskiego, od niedawna szczęśliwa mężatka. Pater
zgrabnie przeskoczył niewysoki płotek oddzielający bieżnię od trybuny. Wspinając się na
trybunę, na której siedział Cichowski z wnuczkiem, miał wciąż przed oczami zgrabne nogi
Basi w czarnych rajstopach. Nie zdjęła ich mimo upału, pomyślał, zawsze elegancka, zawsze
gotowa. Kurwa, suka, mówił zapity Ryba, kiwając łbem nad stołem zalanym piwem.
- Ty nie w Poznaniu albo w Przemyślu z ukochaną? Słowik wam, a nie skowronek
śpiewa? - Mimo ironicznego tonu małe, bladoniebieskie oczy Cichowskiego, ginące w
fałdach skóry, były mętne od złości i upału. - Przestań, Oliwier - powiedział ze złością do
wnuczka, który wciąż wydawał odgłosy strzelania, lecz tym razem celował wprost w czoło
Patera.
- Nie mogłem przepuścić festynu familijnego - uśmiechnął się Pater i pogłaskał wnuczka
po głowie.
Oliwier miał ciemną karnację i był równie przystojny jak dziadek. Mała czerwona
planetoida obok dużej. Pater przez chwilę zastanawiał się, jak wygląda córka Cichowskiego,
matka Oliwiera.
- Przyjechałem wczoraj do Gdańska. - Pater poczuł, że karnety na piwo w tylnej kieszeni
spodni są wilgotne. - Byłem na wakacjach zgodnie z pańskim zaleceniem. Wczoraj wróciłem,
a tu pech... Popsuł mi się samochód. Pompa wodna. Na część oryginalną, japońską, nie stać
mnie. Człowiek z warsztatu wysłał zapotrzebowanie do kilku hurtowni. To potrwa kilka dni,
może tydzień...
- Myślisz, że masz do czynienia z jeleniem? - Cichowski wysunął szczękę, upodabniając
się do Jacka Gmocha. - Myślisz, że jestem starym durniem, co? Wiem, że nigdzie nie byłeś!
Nie dzwoniłeś do mnie, jak ci kazałem!
- Nie mogłem się opamiętać, wie pan, jak to w miłosnym szale - szepnął Pater tak cicho,
żeby Oliwier nie dosłyszał tej kwestii. - Tak jest zawsze, kiedy człowiekiem targają sprzeczne
uczucia... Kocham i nienawidzę...
Cichowski nie odezwał się ani słowem. Widać było, że ogromnie interesują go
zadziwiające wyczyny psów, które komentowała Basia Wardęga. Rzeczniczka prasowa
komendy poruszała się z gracją po boisku, wskazując raz tego, raz innego psa. Tropikalny
upał wcale jej nie przeszkadzał, a bluza, rajstopy i spódnica zdawały się pełnić funkcję
termoizolatorów
- Uwaga, proszę państwa, właśnie atakuje Rambo - mówiła cienkim, słodkim głosem,
który niespecjalnie podkreślał grozę sytuacji. - Chwyta uciekającego za rękę i powala na
ziemię!
- Ty mi tu nie cytuj Katullusa - powiedział Cichowski do Patera, wskazując na
ogromnego owczarka, który szarpał grubym rękawem kombinezonu. - Tak z tobą będzie jak z
tym manekinem, jeśli kłamiesz i dalej będziesz wsadzał nos!...
- Dziadku, to nie manekin! - wrzasnął głośno Oliwier. - To żywy człowiek, bandyta!
- Cicho, Oli, nie zwracaj uwagi dziadkowi! - Naczelnik upomniał wnuczka i znów
zwrócił się do podwładnego: - Jeszcze raz powtarzam, Pater...
- Dziadku, dziadku - wykrzykiwał chłopiec - ten Rambo ma jasne łapy jak nasz Tyson!
- Wasz pies wabi się Tyson? Musi być bardzo grozny! - powiedział Pater, któremu bardzo
było na rękę wtrącanie się Oliwiera do rozmowy.
- Tak, ale dziadek na niego woła... - powiedział chłopiec i natychmiast zamilkł pod
wpływem mocnego szarpnięcia umięśnionej ręki dziadka.
Cichowski zdjął chustkę z węzełkami i otarł nią twarz. Z rozpiętej prawie do pasa koszuli
wychodziły mu siwe klaki. Krótkie spodenki wisiały na krzywych, bladych nogach. Podniósł
do góry wnuczka i ucałował go w czoło.
- Masz tutaj, synku powiedział czule do małego - pięć złotych i kup sobie paczkę
chipsów u tego pana tam na dole. - Wskazał palcem pracownika firmy cateringowej, który w
[ Pobierz całość w formacie PDF ]