[ Pobierz całość w formacie PDF ]
którą dostarczył pułkownikowi jego ordynans, Ali.
- Odpowiada ci, Dillon?
- Jak najbardziej.
- Ja dziękuję. Nie piję - powiedział Billy.
Villiers zwrócił się do ordynansa niemal płynnie po
arabsku:
- Poczęstowałbym cię także, Ali, lecz wiem, że prorok
zabrania.
- Prorok, niech jego imię będzie błogosławione, jest
pełen zrozumienia - odparł Ali. - A noc jest chłodna.
- A zatem macie po łyku - powiedział Villiers. - Jeden
dla ciebie, a drugi dla radiooperatora.
Skinął na Aziza. Ali podał butelkę Azizowi, który
154
pociągnął łyk i oddał ją ordynansowi. Ten otarł szyjkę i napił
się.
Z góry nadleciał następny krzyk i ucichł.
- Co oni mu robią? - zapytał Billy.
- Skóra - odparł Ali - obdzierają go ze skóry. Potem utną
mu męskość.
Znowu rozległy się krzyki.
- Przydałby mi się jeszcze łyk - zauważył Dillon.
Villiers nalał whisky do kubka Irlandczyka.
- Prawie mam ochotę się napić, ale nie zrobię tego.
Natomiast chętnie wpakowałbym kulkę Paulowi
Raszidowi.
- Wiesz, że tamten sahib ma dopiero dwadzieścia dwa
lata? - zapytał Villiers Alego.
- To jeszcze dzieciak, pułkowniku.
Zatrzeszczało radio. Aziz posłuchał i odwrócił się do
nich.
- Goście, sahibie. Brytyjski generał Charles Ferguson i
dwóch innych.
- Wspaniale. Uprzedz naszych ludzi.
We wjeżdżającym na wzgórze dżipie siedzieli Ferguson,
Blake i Harry Salter, ubrani w polowe mundury i arabskie
nakrycia głowy. Dżip stanął w cieniu i wszyscy trzej wysiedli.
Billy podszedł do nich, a wuj go uściskał.
- A więc jesteś cały, ty draniu? Słyszałem, że
siedzieliście w gównie po uszy. Chyba rywalizujesz z Billym
Kidem.
- Fajnie wyglądasz - uśmiechnął się Billy. - Chyba nie
kupiłeś tego na Savile Row.
- Czuję się jak statysta w gwiazdkowej pantomimie w
Palladium .
- Blake Johnson, pułkownik Tony Villiers - przed stawił
ich Ferguson. W tym momencie z góry znów nadleciał
155
przerazliwy krzyk. Ferguson zrobił przestraszoną minę. - Co się
tam dzieje?
- To kornet Richard Bronsby z Królewskiej Gwardii
Konnej, podporucznik kawalerii. Powinien jezdzić po Londynie
w napierśniku i hełmie. Niestety, jest tutaj i właśnie torturują go
Beduini Raszida.
Następny krzyk był przeciągły i jeszcze głośniejszy.
- Chciałbym to przerwać - powiedział Villiers - ale jest
ich zbyt wielu i mają lepszą pozycję.
Na wzgórzu Paul, Kate i George Raszid oraz ich ludzie
czekali przy ogniskach, podczas gdy nieco dalej, w cieniu, leżał
torturowany kornet Richard Bronsby.
Aidan Bell siedział przy ogniu, wstrząśnięty, pijąc
whisky i paląc papierosa. Paul Raszid przykucnął przy nim.
- Chcę, żeby opuścił pan Hazar. Moi ludzie czekają na
pana przy South Audley Street. Rosyjski premier przybędzie do
Londynu w przyszłym tygodniu. Ja przylecę tam tuż za panem.
Niech pan coś wymyśli.
- Jezu, czy Nantucket nie wystarczy? Nie dość już tego?
- Nie, dopóki się nie zemszczę. To mnie nie zadowala.
Pojedzie pan land roverem. Niech pan zbiera się
natychmiast i działa szybko. Kiedy przyjadę do Londynu, chcę
mieć gotowy plan akcji.
Wstał, odszedł i dołączył do Kate oraz George a, którzy
siedzieli przy ognisku. Dziewczyna była spięta. Wrzaski
Bronsby ego działały jej na nerwy.
- Paul, czy to konieczne?
- Moi ludzie tego potrzebują, Kate. Wiem, że to nie
przyjemne, ale właśnie tego oczekują.
Siedziała zła i nieszczęśliwa. Bronsby znów zaczął
okropnie krzyczeć i krzyczał długo, zanim ucichł.
- Myślę, że umarł, sahibie - powiedział Ali.
Villiers siedział w ponurym milczeniu.
156
- Dobry Boże - mruknął Ferguson.
Dillon rzekł do Blake a:
- Tak to już jest. Pewnie przypomniały ci się zabawy
Wietkongu w delcie Mekongu.
- A my wpuszczamy takich ludzi do naszego kraju -
powiedział Harry Salter.
Dillon uśmiechnął się kwaśno.
- Harry, mówisz jak rasista.
Villiers podniósł AK-47.
- No, dobrze. Dosyć tego. Ali, rozejrzyjmy się. Za długo
czekałem.
- Ma pan coś przeciwko temu, żebym wam towarzyszył?
- zapytał Dillon.
Villiers zawahał się, a potem rzekł:
- Sądzę, że pod koniec dnia wszyscy jesteśmy po tej
samej stronie ulicy. Chodzmy.
Villiers, Dillon, Billy, Harry oraz Blake weszli na
wzgórze i znalezli rozciągniętego na piasku Cometa
Bronsby ego. Był martwy, miał skórę zdartą z piersi, a genitalia
odcięte i wepchnięte do ust.
- Nie powinni tego robić, sahibie - rzekł Ali. - Wstyd mi
za nich. To niehonorowo.
Był uzbrojony w stary jednostrzałowy karabin Lee
Enfield. Kiedy odwrócił się, by ich poprowadzić, potknął się i
upadł. Karabin wypadł mu z rąk. Dillon pomógł Alemu wstać, a
Villiers podniósł karabin. Ali pokazał mu rękę.
- Niedobrze, sahibie. Chyba złamana.
- Zobaczymy - odparł Villiers. - Wracamy do obozu.
Niech kilku ludzi zniesie go na dół, tylko zachowajcie
ostrożność.
- Nie ma potrzeby, sahibie. Oni uznali to za zwycięstwo.
Nie będą więcej zabijać. Ja to wiem. Jesteśmy jednej krwi.
- Ale ja nie - rzekł Dillon.
157
Znieśli kometa Richarda Bronsby ego do obozu u stóp
wzgórza, zapakowali go do worka na zwłoki i złożyli w land
roverze.
Ferguson widział, jak wyglądał młody oficer.
- Dobry Boże, dlaczego zrobili coś takiego?
- Okaleczyli go, żeby nas ostrzec - wyjaśnił Villiers. - Z
całym szacunkiem dla Dillona, w Irlandii widziałem równie
paskudne widoki.
Dillon zapalił papierosa.
- Ma rację, ale pod jednym względem jest w błędzie.
Byłem członkiem IRA przez ponad dwadzieścia pięć lat.
Zabijałem żołnierzy, zabijałem lojalistów, ale zawsze jak
żołnierz, nigdy w taki sposób. - Zwrócił się do Villiersa. - Wie
pan, że zaraz po wschodzie słońca przyjdą z nas drwić.
Villiers skinął głową.
- Z bezpiecznej, półkilometrowej odległości. Szkoda,
Dillon. Nigdy nie byłem strzelcem wyborowym. Od tego
miałem Alego. Teraz złamał sobie rękę, a oni rano będą
krzyczeć, śmiać się i szydzić z nas.
Dillon uśmiechnął się.
- Mam nadzieję, pułkowniku, mam nadzieję. - Pod niósł
lee enfielda należącego do Alego. - Mój dziadek miał taki w
tysiąc dziewięćset siedemnastym, w okopach Flandrii. Dostał
medal za odwagę na polu walki. To ryglowa, jednostrzałowa
[ Pobierz całość w formacie PDF ]