[ Pobierz całość w formacie PDF ]
raczej neurologiczna.
Daj spokój, Carl. Ona jest zdrowa. Wiesz o tym.
Uśmiechnąłem się i łyknąłem alkoholu.
A ty dodał wyglądasz jak pewna karta do gry. Kompletna, razem
z mieczem. Co się dzieje, Carl?
To wciąż bardzo skomplikowane wyjaśniłem. Nawet bardziej niż
podczas naszej ostatniej rozmowy.
Co oznacza, że niczego mi jeszcze nie powiesz?
91
Pokręciłem głową.
Zasłużyłeś na darmowe wakacje w moich ojczystych stronach, kiedy to
wszystko już się skończy. . . o ile będę jeszcze miał ojczyste strony. W tej chwili
czas wyczynia potworne rzeczy.
Jak mógłbym ci pomóc?
Informacją. Mój stary dom. Kim jest ten facet, który go remontuje?
Ed Wellen. Miejscowy przedsiębiorca. Chyba go znasz. Nie montował ci
kiedyś prysznica czy czegoś takiego?
A tak, rzeczywiście. . . przypominam sobie.
Rozwinął firmę. Kupił trochę sprzętu, zatrudnił kilku ludzi. Prowadziłem
jego sprawy.
Czy wiesz, kto pracuje u mnie w tej chwili?
Nie wiem. Ale zaraz mogę sprawdzić. Położył dłoń na słuchawce tele-
fonu. Mam do niego zadzwonić?
Tak. Ale jest jeszcze coś. Interesuje mnie tylko jedna rzecz. Na podwórzu
stała pryzma kompostu. W każdym razie była, kiedy ostatnio tamtędy przecho-
dziłem. Teraz zniknęła. Chcę wiedzieć, co się z nią stało.
Pochylił głowę i uśmiechnął się, nie wypuszczając fajki z ust.
Mówisz poważnie? zapytał w końcu.
Poważnie, jak sama śmierć zapewniłem. Schowałem coś w tej pry-
zmie, kiedy przeczołgiwałem się obok, dekorując śnieg moimi cennymi płynami
ustrojowymi. I muszę natychmiast odzyskać to coś.
A co to jest?
Rubinowy wisior.
Bezcenny, jak przypuszczam?
Zgadza się.
Wolno kiwnął głową.
Gdyby chodziło o kogoś innego, pomyślałbym, że to głupi dowcip
stwierdził. Skarb w pryzmie kompostu. . . Rodzinna pamiątka?
Tak. Czterdzieści, może pięćdziesiąt karatów. Prosta oprawa. Ciężki łań-
cuch.
Wyjął fajkę z ust i gwizdnął cicho.
Mogę spytać, po co go tam schowałeś?
Gdyby nie to, byłbym już trupem.
Rozsądny powód.
Znów sięgnął do telefonu.
Ktoś już pytał o ten dom zauważył. Całkiem niezle, jeśli wziąć pod
uwagę, że jeszcze nie dałem ogłoszenia. Facet słyszał od kogoś, kto słyszał od
kogoś. Zabrałem go tam dziś rano. Zastanawia się. Możliwe, że trzeba będzie się
spieszyć.
Zaczął wykręcać numer.
92
Czekaj rzuciłem. Opowiedz mi o nim.
Odłożył słuchawkę i spojrzał na mnie.
Szczupły powiedział. Rudowłosy. Z brodą. Twierdzi, że jest artystą
i szuka jakiegoś mieszkania za miastem.
Niech to szlag! mruknąłem dokładnie w chwili, gdy Alice wniosła tacę
z jedzeniem.
Syknęła cicho i uśmiechnęła się, stawiając ją na stoliku.
To tylko dwa hamburgery i trochę sałatki z obiadu stwierdziła. Nie
ma się czym podniecać. Smacznego.
Dzięki. Za chwilę zjadłbym własnego konia, a potem byłoby mi przykro.
On też pewnie by się zbytnio nie ucieszył powiedziała wracając do kuch-
ni.
Czy pryzma kompostu jeszcze tam była, kiedy pokazywałeś mu dom?
spytałem.
Przymknął oczy i zmarszczył czoło.
Nie oświadczył po chwili. Podwórze było już wysprzątane.
To już coś odetchnąłem i wziąłem się do jedzenia.
Zadzwonił i rozmawiał przez kilka minut. Rozumiałem mniej więcej, co się
dzieje, słuchając tylko jego wypowiedzi, ale potem powtórzył mi wszystko do-
kładnie. Tymczasem skończyłem jeść i spłukałem gardło tym, co jeszcze zostało
w szklance.
Nie chciał marnować dobrego kompostu wyjaśnił Bill. Dlatego wczo-
raj załadował pryzmę na furgonetkę i wywiózł na swoją farmę. Zwalił w miejsce,
które chce uprawiać, ale nie miał czasu rozrzucić.
Twierdzi, że nie zauważył żadnej biżuterii. Oczywiście łatwo mógł przeoczyć
taki drobiazg.
Przytaknąłem.
Jeśli pożyczysz mi latarkę, to zacznę się zbierać.
Pewnie. Podwiozę cię.
W danej chwili wolałbym nie rozstawać się z moim koniem.
Ale będziesz pewnie potrzebował grabi i łopaty albo wideł. Wezmę je i spo-
tkamy się na miejscu, jeśli wiesz, gdzie to jest.
Wiem, gdzie jest farma Eda. I on na pewno ma wszystkie narzędzia.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]