[ Pobierz całość w formacie PDF ]
spotkanie. Usiadła na łóżku, strach wzbierał w niej jak woda w śluzie.
- Nie. O Meredith?
Tym razem już zaszeptała.
- Zginęła w piątek rano w wypadku samochodowym.
ROZDZIAA TRZYNASTY
Krajobraz przesuwał się za oknem pociągu, jego barwy były matowe i przygaszone, jakby na
wszystkim osiadła posępna szarość nieba. Na kominach, osiedlach mieszkaniowych, zbiornikach
retencyjnych, fabrykach, kanałach, zagłębiach węglowych, kolumnach samochodów przed
przejazdami kolejowymi. Frannie przyglądała się kobiecie, zdejmującej pranie z rozwieszonego na
podwórku sznura. Niedaleko mostu stał mężczyzna, jego pies podnosił łapę przy latarni. Ciężarówka
wspinała się na wzgórze. %7łycie toczyło się normalnym trybem; codzienne sprawy; nieubłagany,
bezlitosny kierat. Dla wszystkich oprócz Meredith i jej rodziny.
Zawsze tak bardzo lubiła tę podróż. Teraz odbywała ją prawdopodobnie po raz ostatni. Minął miesiąc,
odkąd wiozła tu ze sobą kontrabas i spotkała na peronie Olivera i Edwarda. Meredith żyła, a Frannie
nie przypuszczała, że jeszcze kiedyś zobaczy Olivera. Nawet nie znała wtedy jego imienia.
Pociąg szarpnął i trochę kawy przelało się przez brzeg polistyrenowego kubeczka, parząc jej palce.
Ugryzła kawałek nie wypieczonej śniadaniowej bułki; gorące mięso i rozpaćkany pomidor zapiekły ją
w podniebienie. %7łuła posępnie; jedzenie przesiąkło smakiem kartonowego opakowania. Było wpół do
dziesiątej, pociąg miał przyjechać do Yorku tuż przed jedenastą. Kremacja była o dwunastej.
W niedzielę wieczorem leżała w łóżku rozmyślając o zbiegach okoliczności i wspominając uwagę
Olivera, że nie istnieje coś takiego jak nic nie znaczący zbieg okoliczności. Myślała o wypadku, w
którym zginęła żona Olivera, i o tym, który widzieli w drodze do Londynu, i że wkrótce potem
dowiedziała się o Meredith. Zbyt dużo wypadków. Tak wiele zbiegów okoliczności. Spotkanie Olivera
i Edwarda na dworcu po ich wizycie w kafeterii przed trzema laty; wpadnięcie w restauracji na Seba
Hollanda i wiadomość o śmierci Jonathana Mountjoya; wycinek prasowy Edwarda; Meredith i
Jonathan: dwoje ludzi z tego samego roku studiów umiera w odstępie kilku tygodni.
Usiłowała odgadnąć, czy to wszystko ma jakieś znaczenie, jakiś ukryty sens. W piątek przy kolacji
Oliver mówił o Jungu i nic nie znaczących zbiegach okoliczności; czytała trochę na temat Junga w
okresie, gdy interesowała się snami. Synchroniczność. Zbiorowa podświadomość. Związki
przyczynowe. Jedyny związek, jaki zdołała ustalić, to że wszystko zdarzyło się odkąd poznała Olivera;
nie potrafiła jednak znalezć przyczyny.
W poniedziałek miała w pracy przykry dzień. Usta nadal ją bolały i była zbyt przygnębiona śmiercią
Meredith, żeby móc się skupić. Rozweseliła się dopiero wieczorem, gdy zadzwoniła w końcu do
Debbie Johnson, żeby poinformować ją o rozwoju sytuacji z Oliverem. Potem zadzwonił na
pogawędkę sam Oliver. Okazał jej wiele współczucia. Podszedł też do telefonu Edward i słodkim,
łagodnym, podnieconym głosem opowiedział jej o dniu spędzonym w zoo. %7łyczyła mu powodzenia w
szkole, a odłożywszy słuchawkę znów zaczęła rozmyślać o jego popadaniu w milczenie i dziwnej
znajomości łacińskich nazw roślin i zwierząt.
Przypomniała sobie, jak Oliver zawrzał gniewem, gdy zasugerowała, że Edward mógł dać jej śliwkę z
osą celowo, świadoma, że musiała dotknąć bardzo czułego miejsca. Reakcja Olivera nadal ją
niepokoiła, podobnie jak niepokoił ją fakt, że tak szybko odrzucił sugestię wezwania policji, kiedy
został zabity Kapitan Kirk. Czyżby osłaniał Edwarda?
Nawet jeśli tak było, nie zmniejszyło to intensywności jej uczucia dla niego: jeśli miało to na nie jakiś
wpływ, to - o dziwo - jeszcze je pogłębiło. Cofnęła się myślą do swych poprzednich związków,
zastanawiając się, czy zawsze niepokoili ją ludzie, których kochała. Porównanie było jednak trudne;
nigdy dotąd nie czuła się w nikim zakochana tak głęboko.
Taksówka przejechała przez bramę krematorium i gładkim podjazdem między zadbanymi trawnikami
dojechała do przysadzistej kaplicy z czerwonej cegły.
Frannie zapłaciła kierowcy, a potem przystanęła na chwilę, trochę zakłopotana. Przed kaplicą stały
dwa karawany, rząd czarnych limuzyn i duża liczba osób rozbitych na małe grupki znajdujące się w
pewnej odległości od siebie. Wyglądało to jak przyjęcie koktajlowe, na którym nie podano drinków.
Powiodła wzrokiem po twarzach, niepewna, którzy ludzie zebrali się na pogrzeb Meredith, a którzy na
wcześniejszy. Było jej chłodno w czarnej bawełnianej garsonce i żałowała, że nie włożyła czegoś
cieplejszego; zawsze zapominała, że w Yorkshire jest dużo zimniej niż w Londynie.
Mężczyzni byli ubrani w ciemne garnitury, a kilka kobiet miało kapelusze z woalkami. Zapach
naftaliny i perfum mieszał się z wonią świeżo skoszonej trawy. Rozpoznała kogoś z uniwersytetu, ale
nie był to ktoś, kogo znała osobiście. Potem zobaczyła męża Meredith, Paula, przechodzącego od
grupki do grupki i witającego się z przybyłymi. Jego twarz, zazwyczaj rumiana, była ściągnięta i
pobladła. Frannie z trudem zapanowała nad własnym smutkiem.
Ostry ból w żołądku, który poczuła, gdy usłyszała przez telefon wiadomość, i który nie opuszczał jej
od tamtej pory, teraz się pogłębiał. Przez tylne okno karawanu widać było sterczącą spośród wiązanek
i wieńców trumnę. Dwaj pracownicy zakładu pogrzebowego ubrani w czarne garnitury wyładowywali
i nosili kwiaty za róg krematorium, gdzie je rozkładali. Dalej Frannie widziała dekoracyjną fontannę,
długi mur z rytowanymi kamiennymi tabliczkami i rzędy pojedynczych krzaków róż, z których każdy
był opatrzony dużą plakietką z pleksiglasu.
Drugi karawan był pusty, jego zawartość znajdowała się w tej chwili za zamkniętymi dębowymi
drzwiami kaplicy, zza których dobiegał dzwięk organów i stłumiony śpiew Jerusalem . Przez bramę
przejeżdżał już z hałasem trzeci karawan. Zatrzymał się w odległości podyktowanej szacunkiem, jak
statek czekający na falę.
Frannie weszła do ogrodu pamięci i dołączyła do grupy żałobników oglądających kwiaty. Znalazłszy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]