[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- To jest pani obrączka? - Hope przesunęła palcem po złotym krążku na palcu Lil-
lian.
- Tak.
- Popatrz, Charity, czy nie śliczna? - zawołała ciemnowłosa dziewczynka, a młod-
sza przytaknęła.
- I ta pani ją nosiła?
- Tak - odparł Lucas - i pięknie wyglądała.
- Ja będę miała do ślubu jedwabną suknię z koronkami, tiarę i kwiaty we włosach.
Pojawienie się w drzwiach wyraznie skonsternowanej guwernantki przerwało roz-
mowę.
- Bardzo przepraszam, sir. Dziewczynki miały zostać w pokoju i sądziłam, że tam
są, póki nie usłyszałam kroków i nie poszłam ich śladem.
- Proszę pana, czy mógłby nas pan położyć spać? Bardzo prosimy.
Lucas zerknął na zegar.
- Jeśli nie masz nic przeciwko temu... Jest już pózno, a dziewczynki...
- Naturalnie - powiedziała Lillian, starając się, by zabrzmiało to życzliwie. - One
wyraznie chcą, żebyś przy nich był, a ja jestem bardzo zmęczona.
- %7łyczę więc dobrej nocy.
- Dobrej nocy - powtórzyła po nim jak papuga Hope i wszyscy znikli za drzwiami.
Odgłosy oddalającej się gromadki wkrótce ucichły.
Lillian wpatrywała się w zamknięte drzwi z rosnącym zdziwieniem. Po chwili
zdjęła z oparcia łóżka jaskrawą kołdrę i przełożyła ją sobie na ramiona. Pikowanie two-
rzyło na niej kunsztowny wzór. Nagle drgnęła, zaskoczona ruchem w kącie pokoju. Du-
ży, szaro-biały kot zbliżał się, miękko stąpając.
- Apsik, poszedł! - zawołała, ale nie zniechęciła zwierzęcia.
R
L
T
Kot usadowił się na łóżku i zaczął głośno mruczeć. Lillian usiadła obok, ostrożnie
wyciągnęła rękę i przesunęła nią po gęstym futrze. W dotyku było bardzo przyjemne.
- Powiedziałam, żebyś poszedł - powtórzyła, wpuszczając kota na kolana.
Ułożył jej się na udach w zawojach jedwabiu. Poczuła przyjemne ciepło. Zamknęła
oczy i głęboko odetchnęła, poddając się wszechogarniającemu znużeniu po obfitującym
we wrażenia dniu.
R
L
T
Rozdział piętnasty
- Z tego wzgórza roztacza się najpiękniejszy widok - powiedział Lucas, gdy przy-
stanęli na szczycie klifu. - Kiedyś musiało tędy biec koryto rzeki, bo woda przebiła się
przez piaskowiec i zdecydowała o rzezbie terenu. Zobaczy, tam są pozostałości mniej-
szego strumienia.
Lillian zerknęła we wskazane miejsce.
- Dobrze znasz się na geografii.
Pokręcił głową.
- Rzeki są wszędzie takie same. Dzielą kraj, jak im się podoba, a ludzie muszą się
dostosować do ich biegu.
- Tak jak rzeka, nad którą mieszkasz? James, prawda?
- Masz dobrą pamięć - zauważył, po czym spiął konia ostrogami i pokazał jej, by
jechała za nim.
Spędzili cały ranek, zwiedzając rozległe tereny należące do posiadłości Woodruff
Abbey. Lillian podejrzewała, że jest to pomysł Lucasa, który chciał ją czymś zająć, a za-
razem w naturalny sposób ustalić dystans między nimi i w ten sposób chronić ich przed
niezręcznymi sytuacjami. Bez okazji do dotykania się, bez trudnych rozmów. Tylko po-
dziwianie krajobrazów i dalsze zwiedzanie, gdy zabraknie tematu do konwersacji.
Mimo to Lillian dobrze się czuła podczas przejażdżki. Upajała się zimowym słoń-
cem, grzejącym jej twarz, i pejzażami zachwycająco różnorodnej posiadłości Lucasa.
Skały z jaskiniami, przy których teraz się zatrzymali, były obrośnięte mchem i zdobione
rytami, a pionowe ściany z piaskowca zabezpieczono wbitymi w ziemię palami.
Tym razem Lucas zeskoczył z konia i podszedł do niej. Nie mając innego wyjścia,
przyjęła pomoc przy zsiadaniu. Poczuła w talii uścisk jego dłoni i ześlizgnęła się z siodła,
ocierając o jego ciało, aż wreszcie dotknęła stopami ziemi.
Odsunęła się natychmiast, gdy tylko odzyskała równowagę. Dzisiaj nie towarzy-
szył jej ani Lucas Clairmont, który całował ją w Londynie, ani nieproszony gość, mający
krew na twarzy i gniew w oczach. Znikł również wczorajszy Lucas Clairmont, pewny
siebie, niemal arogancki. Ten mężczyzna był łagodny, troskliwy, nie wyglądał tak, jakby
R
L
T
chciał się czegoś od niej domagać, gdyby nie była gotowa mu tego ofiarować. Opano-
wany mąż, który samotnie spędził noc poślubną.
Nagle zatęskniła za człowiekiem, który przekomarzałby się z nią i pozwalał sobie
na zuchwałość, tymczasem jednak spojrzenie jego złocistych oczu było bardzo nobliwe,
jakby Lucas starał się zachowywać wyjątkowo przykładnie.
Czyżby jej mąż ćwiczył się w cierpliwości? Poprzedniego wieczoru właśnie o to go
poprosiła.
- Jack Poole mówi, że ryty pochodzą z bardzo dawnych czasów - poinformował
dość oficjalnie Lucas.
- Nie wiadomo więc, kto je wykonał?
Lillian przysiadła na jednej ze skał i podkasała spódnicę, żeby nie ubrudzić jej
ziemią.
- Według niego jacyś przepływający tędy wikingowie, tanowie z początku ósmego
wieku. Ci ludzie przemierzali tę część Anglii, żeby stoczyć walkę z saskimi wojownika-
mi, którzy dzielnie bronili swojego ostatniego skrawka wolnej ziemi w Wesseksie.
Gdy spojrzał jej w oczy, zamilkł. Pierwszy raz, odkąd się poznali, poczuła, że to
ona jest górą. Zwróciła uwagi na jego dłonie mocno zaciśnięte w pięści i obrączkę lśnią-
cą na jednym z palców.
- A więc to stara historia.
Skinął głową. Wyglądał teraz jak mężczyzna, którego cierpliwość jest na wyczer-
paniu.
- W której części Anglii mieszkałeś jako chłopiec?
- Na północnym wschodzie - odrzekł wymijająco.
- Rzadko odpowiadasz wyczerpująco na pytania, które cię dotyczą.
Roześmiał się, ale chyba niezbyt szczerze.
- Pytaj, o co chcesz.
Zastanowiła się i po dłuższej chwili wypaliła:
- Dlaczego w Eton ukradłeś zegarek?
- O cokolwiek, byle nie o to.
- W takim razie jak poznałeś Nathaniela St Auburna i Stephena Hawkhursta?
R
L
T
- W Eton. Byliśmy z tego samego rocznika i znalezliśmy się tam jednocześnie,
mając jedenaście lat. Całkiem długo się w tej szkole uczyłem. Poza tym wakacje najczę-
ściej spędzało się w St Auburn albo w zamku Hawthorne, u rodziny Stephena w Dorset.
- A twój dom i rodzice?
- Rodzice rzadko bywali w domu, a jeśli już się tak zdarzyło, starałem się trzymać
od nich z daleka. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • soundsdb.keep.pl