[ Pobierz całość w formacie PDF ]
82
- Ja jestem starozakonny... - rzekł cicho Goldbaum. Inspektor wodził oczyma po klasie i zatrzymał je na
swym ulubieńcu.
- Borowicz! czy byłeś pan w zmowie z Waleckim, czy dawałeś mu jakie zlecenia?
Marcin wstał ze swej ławy i milczał, śmiało patrząc w oczy inspektora.
- Więc jakże?
- Ja nie mogłem do wystąpienia namawiać kolegi Waleckiego, gdyż uważam za bardzo użyteczne te
"dopełnienia ", które nam właśnie czytał profesor Kostriulew. Był to krytyczny rzut oka na machinacje
jezuitów w upadającej i upadłej Polsce. Mnie się zdaje, że my wszyscy z przyjemnością słuchaliśmy uwag
nadprogramowych i muszę wyznać, że Walecki protestował tylko we własnym swoim imieniu.
Uczniowie z natężoną ciekawością chwytali słowa odpowiedzi Borowicza, gdyż wyprowadzały ich one z
ciężkiego kłopotu. Wszyscy doznali tego wrażenia, że Marcin, zwalając winę całą na barki Waleckiego,
niszczy podejrzenie o bunt, a, co ważniejsza, samemu winowajcy zmniejsza stopień kary. Toteż kiedy
inspektor dawał im pytania z kolei, odpowiadali prawie słowo w słowo to samo, co rzekł Borowicz.
Walecki, mówiono, zapalił się niesłusznie, gdyż nauczyciel nie czytał nic zdrożnego. Mówił to samo, co
stoi w kursie, tylko ilustrował rzecz odpowiednimi przykładami. W całej klasie znalazł się jeden tylko
"pomidorowiec ", niejaki Rutecki, który na zapytanie, czy zmawiał się z Waleckim, wbrew powszechnemu
oczekiwaniu nauczycieli i kolegów rzekł:
- Tak. .
Tego ustawiono przy Waleckim, a po skończonym śledztwie wytransportowano z klasy. Gdy sztab
profesorski znalazł się za drzwiami, wszyscy zerwali się z miejsc, zbili w gromadki i poczęli z krzykiem
rozprawiać o fakcie dokonanym.
- Jeżeli to nie jest świństwo - rzekł swym grubym głosem najstarszy w klasie kolega drugoroczny, dla
potężnego nosa zwany "Pieprzojadem " - to niech mi zaraz Goldbaum daje byka w ucho...
- Ciekawym, co mogliśmy zrobić innego? - spytał Borowicz przeczuwając, że to do niego piją. -
Czemużeś kolega popełnił to samo "świństwo "?
- Dlaczego? Bagatela... Dlaczego? A bo ja wiem, dlaczego... Ale małego wyleją na dwór...
- Nie przypuszczam, a zresztą to trudno! - zapalił się Marcin. - %7łe jemu się zachciewa bronić "pomidorów
", to jeszcze nie racja, żebyśmy wszyscy mieli być wyrzuceni. Co do mnie, to utrzymuję stanowczo, że
Kostriulew miał zupełną słuszność. W nauce historii chodzi o prawdę, o prawdę i jeszcze raz o prawdę.
Należy mieć jakieś zdanie. Albo się je ma, i w takim razie nie można bronić polsko - jezuickich
morderczyń nieprawych dzieci, albo się jest trąbą klechów...
- A naturalnie! - zawtórowano ze wszech stron. Tymczasem z kancelarii przytykającej do klasy siódmej
słychać było gwar, nad którym unosił się ciągle ostry głos Waleckiego. Przez korytarz raz w raz biegali
pomocnicy gospodarzy klasowych. Inspektor nie zjawiał się na lekcję logiki, która właśnie przypadała w
klasie siódmej. Po upływie kilkudziesięciu minut od wyprowadzenia Waleckiego ujrzano przez drzwi
oszklone kapelusz i fizjonomię jego matki, biegnącej kłusem w asystencji pana Mieszoczkina. Twarz tej
pani była blada śmiertelnie, oczy wytrzeszczone, a nozdrza drgały zupełnie jak u syna.
- Mówię, że to jest świństwo, pomnożone przez łajdactwo! - mruknął znowu kolega "Pieprzojad ",
szczypiąc do góry wąsiki i rozczesując czuprynę grzebieniem.
Za ścianą gwar wzmagał się coraz bardziej, stawał się zgiełkliwy jak wściekła kłótnia, czasami znowu
nacichał zupełnie. W pewnej chwili dał się słyszeć krzyk Waleckiego, spazmatyczny, rozpaczliwy...
Uczniowie rzucili się do drzwi, postawali na ławkach, wspięli się na palce i wyjrzeli na korytarz przez
szybki we drzwiach. Zobaczyli wkrótce Waleckiego w otoczeniu trzech stróżów i pana Pazura, którzy go
nieśli w powietrzu. "Figa "rwał się i siepał w rękach jak lis złapany w żelaza. W pobliżu kancelarii stała
jego matka. Twarz jej nic nie wyrażała, tylko wargi chwilami odymały się w szczególny sposób i lewa
powieka dygotała. Gdy "Figę " wwalono we drzwi izby zwanej "zapasową ", pani Wałecka zwróciła się
szybko ku wyjściu. Szła przy samej ścianie i coś mamrotała do siebie... Wkrótce przyszedł do klasy
Rutecki, skazany na długą kozę, z wieścią, że mały za zgodą matki, a w zamian za wypędzenie z
"wilczym biletem " - dostanie rózgi...
83
W połowie następnej lekcji, którą odbywał wiecznie spokojny matematyk, drzwi się uchyliły i pan
Majewski wpuścił do sali Waleckiego. Nieszczęsny buntownik miał twarz tak nabiegłą krwią, że wydawała
[ Pobierz całość w formacie PDF ]