[ Pobierz całość w formacie PDF ]

tam pięciu wujów, cztery ciotki, dwie niańki i Fra Diamonte.
Niewielki ołtarz przystrojony był jak do mszy: ze wspaniale haftowanym obrusem i
masywnymi kandelabrami, w których paliły się świece. Na starej płaskorzezbie z
odbarwionego ju\ drewna widniał Pan Nasz Ukrzy\owany. Podobizna ta wisiała na ścianie
kaplicy od czasu, gdy dwieście lat wcześniej nasz zamek odwiedził sam św. Franciszek.
Był to wizerunek nagiego Chrystusa  scena Jego męki na krzy\u, przedstawiona z
typową dla tamtej epoki nie tłumioną zmysłowością. Krucyfiks ten wyraznie kontrastował z
całą paradą sportretowanych niedawno na tych ścianach świętych, przyodzianych w finezyjne
stroje barwy szkarłatnej i złotej.
Siedzieliśmy w milczeniu na specjalnie wniesionych dla nas brązowych ławkach. Fra
Diamonte odprawił tego ranka mszę świętą i zło\ył w tabernakulum Ciało i Krew Pana
naszego pod postacią konsekrowanej hostii. Nasza kaplica zamieniła się zatem w Dom Bo\y
w najpełniejszym tych słów znaczeniu.
Wprawdzie siedząc przy drzwiach, jedliśmy chleb i piliśmy piwo, lecz cały czas
zachowywaliśmy ciszę.
Ojciec mój jednak raz po raz zdobywał się na odwagę i wychodził na rozświetlony
pochodniami dziedziniec. Kontrolował okrzykami rozmieszczonych na wie\ach i murach
\ołnierzy, a czasem nawet sprawdzał osobiście, aby przekonać się, czy nad wszystkim
sprawuje wystarczającą pieczę.
Wujowie byli bardzo niespokojni, ciotki zaś gorliwie odmawiały ró\aniec za
ró\ańcem. Fra Diamonte nie wiedział, co ze sobą począć, a moja matka śmiertelnie pobladła i
 pewnie przez dziecko w jej łonie  ogarnęły ją mdłości. Przez cały czas kurczowo
trzymała się mojego brata i siostry, którzy równie\ nie ukrywali ju\ swego lęku.
Wyglądało na to, i\ noc tę spędzimy bez \adnych perturbacji.
Mniej więcej dwie godziny przed świtem z lekkiej drzemki obudził mnie jakiś
przerazliwy krzyk.
Ojciec od razu zerwał się na równe nogi. Tako\ postąpili moi wujowie, aby swoimi
nie najmłodszymi ju\ dłońmi wyciągnąć z pochew szable.
Dokoła nas rozlegały się krzyki i wrzaski, \ołnierze wszczęli alarm, a na ka\dej wie\y
biły dzwony.
Ojciec chwycił mnie za ramię.
 Chodz, Vittorio  powiedział. Pociągnął za uchwyt klapy otwierającej drogę do
krypty pod kaplicą.  Zaprowadz tam matkę, ciotki, siostrę i brata. I nie wychodzcie,
choćbyście nie wiem co usłyszeli! Nie wychodzcie. Zamknijcie się od wewnątrz i ostańcie
tam! Taka jest moja wola.
Natychmiast wykonałem jego polecenie. Chwyciłem Mattea i Bartolę, po czym
19
wepchnąłem ich na kamienne schody wiodące do podziemi.
Wujowie wbiegli do środka prosto z dziedzińca, wydając z siebie jakieś stare okrzyki
wojenne, a ciotki potykały się, słabły i kurczowo trzymały się ołtarza, od którego nie mo\na
ich było odciągnąć. Matka zaś przylgnęła do ojca.
Ten ostatni wpadł w krańcowe wręcz przera\enie. Kiedy wróciłem po najstarszą
ciotkę, która le\ała bezwładnie przy ołtarzu, ojciec zgromił mnie spojrzeniem, wepchnął do
krypty i zatrzasnął klapę.
Nie miałem wyboru  musiałem zgodnie z jego rozkazem zamknąć wejście na
zasuwę. Odwróciłem się i świeca w mej dłoni rozświetliła przera\one oblicza Bartoli i
Mattea.
 Zejdzcie na dół!  krzyknąłem.  Na dół, do końca.
Mało brakowało, a oboje upadliby, próbując schodzić po tych wąskich i zdradliwych
stopniach tyłem, twarze ich bowiem ciągle zwrócone były w moją stronę.
 Co się dzieje, Vittorio? Dlaczego ktoś usiłuje nas skrzywdzić?  zapytała
Bartola.
 Ja chcę z nimi walczyć  rzekł Matteo.  Vittorio, daj mi swój sztylet. Masz
przecie\ szablę. To niesprawiedliwe.
 śśś... Uciszcie się i wykonajcie rozkazy ojca. Myślicie, \e wolę być tutaj
zamiast na górze z resztą mę\czyzn? Cicho!
Zdusiłem w sobie płacz. Na górze była te\ moja matka! I ciotki!
Powietrze było wilgotne i zimne, ale zarazem przyjemne. Byłem spocony, a ręka
bolała mnie od trzymania wielkiego kandelabru ze złota. W końcu stanęliśmy blisko siebie w
tylnej części krypty. Czując chłód kamiennych ścian, doznałem wreszcie pewnej ulgi.
Ciszę mąciły jednak dobiegające z góry paniczne okrzyki, jęki przera\enia i odgłosy
pospiesznych kroków. Słyszałem nawet niespokojnie r\ące konie, które mogły wszak wbiec
do naszej kaplicy, choć nie byłem tego pewien.
Wstałem i podszedłem do dwojga drzwi, które miały prowadzić do grobowców i Bóg
wie czego jeszcze. Odsunąłem zasuwę i ujrzałem niewielki korytarz, ni\szy ode mnie i tak
wąski, \e ledwo się w nim mieściłem.
Odwróciłem się i w blasku trzymanych przez siebie świec zobaczyłem swoje
rodzeństwo, które struchlałe z przera\enia wpatrywało się w sklepienie krypty. Z góry ciągle
dobiegały nas złowieszcze okrzyki.
 Czuję ogień  szepnęła Bartola, a jej twarz nagle zalała się łzami.  Te\
czujesz, Vittorio? Ja nawet słyszę.
To prawda: czułem i słyszałem.
 Prze\egnajcie się i odmówcie modlitwy  powiedziałem. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • soundsdb.keep.pl