[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Antoniego; wyglądała jak jej matka. Miała czerwony kolor; bała się, nie
lubiła jej; chciała, aby był z nią Michał. Nie, nie Michał, chciała
Antoniego. Chciała, żeby Antoni wrócił.
- Nie! Nie, przestań, proszę!
Twarz była teraz jeszcze większa. Znajdowała się tylko kilka
centymetrów od jej własnej. Matka wyrzucała na nią potok słów:
- Ty dziwko! Leniwa, głupia, tłusta, mała dziwko!
-Kim jesteś?! - krzyknęła. - Kim jesteś? Gdzie Antoni?! Antoni już tu
idzie, zostaw mnie w spokoju, Antoni mnie kocha, potrzebuje! On już tu
idzie!
Twarz była tak blisko, że czuła jej zapach. Krzyknęła.
Simon odwrócił głowę i zakwilił.
** *
Wieczorem pokój Anny wydawał się mniejszy. Zasunięte zasłony i
standardowa lampa, rzucająca żółte światło na podłogę, przypominały
Michałowi gabinet ojca. Siedział na kanapie, z rękoma na kolanach,
spuszczoną głową i wzrokiem wbitym w ziemię, rozmawiając spokojnie i
uważnie ze spiętą, zmęczoną dziewczyną. Nie musiał na nią patrzeć; i tak
wiedział, że siedzi naprzeciwko na krześle, zalękniona, skupiona na tym,
co do niej mówi, jakby odpowiednia koncentracja umożliwiała
zrozumienie wszystkiego. W dłoniach ściskała zmiętą chusteczkę, a
rękawy starej, błękitnej, szydełkowej sukienki opadały na jej nadgarstki,
sprawiając, że wyglądała na jeszcze młodszą i bardziej kruchą niż w
rzeczywistości.
- Próbowaliśmy przez tyle czasu, bardzo długo. Nie spodziewałem się, że
to ją tak dotknie. Powinienem być bardziej tolerancyjny, teraz to wiem,
ale wtedy tego nie rozumiałem.
- Rozumiem, naprawdę rozumiem - odpowiedziała Anna. Zabrzmiało to
bardzo cicho i chrapliwie, zapewne z powodu długiego płaczu. Michał
instynktownie odchrząknął, jakby tym sposobem chciał oczyścić jej głos.
- Teraz wiem, że wszystko, co się zdarzyło, było spowodowane chorobą.
Powinienem być bardziej wrażliwy, ale sam się martwiłem. Nie
trzymałem ręki na pulsie. Ciąży na mnie wielka odpowiedzialność za to,
co się stało. To moja wina, mogłem bardziej na nią uważać.
- Nie obwiniaj się. To zbyteczne. Policja pomogła mi to zrozumieć - jej
głos teraz brzmiał lepiej, choć nadal był zachrypnięty. - Jeżeli ty masz
poczucie winy, to co ja mam powiedzieć? Po tym, jak to się stało, przez
kilka godzin myślałam, że zwariuję. Jak mogłam go tak zostawić? Jak
mogłam? Odechciało mi się żyć. Przy życiu utrzymała mnie myśl, że on
nadał mnie potrzebuje. Oczywiście, że się oskarżasz, ja także - tylko co z
tego? Trzeba go znalezć, to wszystko. Inne rzeczy gówno mnie obchodzą.
Nie mam do ciebie żalu ani nawet do tej twojej pieprzonej żony; nic mnie
nie obchodzi. Chcę go mieć z powrotem i przysięgam, że nigdy więcej nie
spuszczę go z oka. Nigdy.
Michał był nieco zszokowany jej językiem. Popatrzył na nią. Twarda z
niej sztuka, wygląda jak zwierzątko, które zapędzone w kozi róg broni
swoich małych. Zniknęła mała dziewczynka, którą widział wcześniej. Nie
była dzieckiem, słabym i niewinnym, potrzebującym pomocy i oparcia;
nawet ponad jej dorosłość przebijał się instynkt przeżycia -prymitywny i
podstawowy.
- Mimo wszystko chciałam powiedzieć przepraszam -stwierdziła. -
Wczoraj potraktowałam cię fatalnie.
- Nie musisz tego mówić.
- Wiem, ale chciałam. To miło, że przyszedłeś - byłeś naprawdę dzielny -
nie powinnam cię wyrzucać w taki sposób.
- Proszę, nie wolno...
- Nie. Pozwól mi przeprosić. Mam się czym martwić i bez ciebie.
Przepraszam. A teraz pozwól, że zrobię ci kawy albo czegoś do picia.
Chyba nie mam nic zimnego.
- Nie musisz mi nic robić, naprawdę.
- Posłuchaj mnie. Prawie że tu oszalałam. Nawet teraz nie jestem pewna,
czy to się nie stało. Pozwól mi, na Boga, zrobić coś normalnego, zaparzyć
ci kawę, do cholery. Przepraszam.
- Tak, oczywiście. Niech będzie czarna z jedną łyżeczką cukru.
***
Kolacja u matki Julii zawsze wyglądała tak samo. Za każdym też razem,
kiedy Michał i Julia się przebierali (matka niechętnie zrezygnowała z
czarnych krawatów, ale oczekiwała minimum wieczorowej sukni i
eleganckiego fraka), wieczór nieodmiennie zaczynał się retorycznym,
choć stanowczym pytaniem Julii  po co tam idziemy?"
Tym razem nie było inaczej.
- Nie wytrzymam, Michale. Po co idziemy? - spytała, przysiadając na
stole i zapinając naszyjnik. - Wiesz, jak tego nie cierpię. Dlaczego ciągle
pozwalam, aby mnie zmuszała? Zawsze zabierała mnie tam, gdzie ona
chciała pójść, nawet kiedy chodziłam jeszcze do szkoły. Och, przypomi-
nam sobie te wszystkie balety, na które mnie wyciągała tylko dlatego, że
powinnam je lubić. Jakoś zawsze czułam się winna, że mnie nudzą.
Naprawdę nie mam ochoty tam iść. Może zadzwonimy i przeprosimy?
- Daj spokój, kochanie, wiesz, że nie możemy. Będzie dobrze. Ona
naprawdę lubi się z tobą spotykać; po prostu odpręż się. Ona zawsze tak
na ciebie wpływa. Już dobrze? Nie jesteś przypadkiem chora?
- Nie, nie, czuję się dobrze. Nie o to chodzi. Tylko to jej irytujące
drobnomieszczaństwo. Boże, chyba nie muszę ci tłumaczyć. Wiesz, jak
ona na mnie działa. Sama nie wiem, dlaczego zawsze się poddaję.
Zastępuję jej ojca. Teraz, kiedy go już nie ma, wszystko spada na mnie,
wiesz.
- Nie bądz głupia, kochanie. Ona nie jest taka zła, jak mówisz. Całkiem
lubię staruszkę.
Julia nagle spoważniała.
- Nic nie rozumiesz. Jak możesz tak mówić? Nie wiesz, przez co
przeszłam.
- Wiem. Przerabialiśmy to tysiąc razy.
- Ale mówiłam ci, że nic nie rozumiesz. To ona wpakowała mnie do tych
szpitali, Michał, ona...
- Tak, tak, Julio, wiem. Nie zaczynaj znowu. Naprawdę przesadzasz,
idziemy tylko na kolację, na Boga. Zróbmy to po prostu, będziemy mieli
na jakiś czas z głowy. Tym razem będzie lepiej.
- Nie byłabym taka pewna. Michał uśmiechnął się do niej.
-Nie dramatyzuj. - Wziął ją w ramiona i znów się uśmiechnął. - W tym
stroju wyglądasz cudownie, kochanie. Jesteś piękna i kocham cię.
To była prawda. Julia rzeczywiście wyglądała przepięknie. Miała na
sobie prostą, czarną, aksamitną suknię z czarną, jedwabną górą bez
ramiączek, która podkreślała jej kształtne piersi. Włosy upięła w luzny
kok. Michał nachylił się i pocałował jej odsłoniętą szyję.
- Chodzmy stoczyć tę walkę - powiedział. - Ciekawy jestem, jakich to
wyjątkowych gości tym razem dla nas zaprosiła. Chyba nie może być już
nic gorszego niż ten amerykański makler.
- Nie, to nie był makler, tylko ktoś od nieruchomości albo coś w tym
rodzaju, nie pamiętasz?
- Pewnie masz rację. Nieważne, pobił rekord w nudziar-stwie. Nawet ona
by z nim przegrała.
- Nie dałabym głowy - roześmiała się Julia. - Mamusia posiada ukryte
talenty, zasoby energii, które wykorzystuje, urządzając przyjęcia jeszcze
lepsze niż poprzednie. Mam czasem wrażenie, że tych ludzi trzyma
gdzieś w kredensie. Nie wierzę, że mogą funkcjonować poza jej spędami,
w przeciwnym razie już dawno ktoś by ich zamordował. Tak, układa ich [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • soundsdb.keep.pl