[ Pobierz całość w formacie PDF ]

W Rynku co najprzedniejsi z ziemian ogromnym kołem stali.
Ziemia każda z osobna pod chorągwiami, rody i zawołania pod znakami własnymi.
Ci, którzy tarcze mieli, nieśli na nich malowane godła, innym świeciły na piersiach w sukniach
szyte.
Pośledniejszy lud gromadził się za pierwszymi szeregi, do których najmożniejszych i
najpoważniejszych dobrano.
Gdy z dala ukazał się przybywający Władysław, szmer poszedł naprzód głuchy po tłumach, potem
wołanie się ozwało, kołpaki i ręce podniosły do góry.
- Jedzie!
Jedzie!
Z wolna zbliżał się Aoktek z twarzą wypogodzoną, witając stojących po stronach ręką i głową,
uśmiechając znanym.
W pośrodku koła miejsce dlań zgotowane było i garstka duchowieństwa czekała.
Niektórzy natychmiast okrzykiwać już chcieli, lecz starszyzna milczenie nakazała.
Szli naprzeciw księciu najdostojniejsi z głowy odkrytymi, do których i wójt Albert ze ściśniętym
sercem przyłączyć się musiał.
Mały książę stanął w pośrodku, na mieczu się oparłszy, i czekał.
W imieniu ziem swych Wierzbięta, Wojtek ze %7łmigrodu, %7łegota i Prandota sandomirscy,
Toporczyk jeden, Leliwa, Kaniowa, Ostoja, Różyc, Sreniawa wystąpili naprzód i głos zabrał
kasztelan.
Książę długich mów nie lubił, obeszło się więc słowy niewielu.
- Miłościwy Panie - rzekł - ziemianie i rycerstwo wszystkie zgodnie proszą i wzywają, abyś im
panował.
Ze krwi i prawa należy ci stolica i moc nad nami.
Wierność ci poprzysięgamy.
Rządz i sądz sprawiedliwie.
Dodali inni po trosze, a tłum ledwie można było utrzymać, aby milczał, tak w nim wrzało.
Rękami i chorągwiami musiano dawać znaki, aby do czasu wstrzymano okrzyki, szmer niósł się, że
ledwie mówiących słychać było.
Książę odezwał się też krótko: - Coście za Bożym natchnieniem postanowili, jako wolę Bożą
przyjmuję.
Przysięgam wam rządzić i sądzić po ojcowsku, władać i bronić, ile sił stanie, krwi i potu nie
żałować.
Jedności nam potrzeba do siły, -abyśmy nieprzyjaciołom się obronili i pokoju zażywali.
Uderzono w dzwony u Panny Marii, a wnet i inne kościoły odezwały się, bijąc na wesołą nowinę, i
ogromny okrzyk jak huk burzy wszystko zagłuszył.
Książę otoczony przez dwór swój, z wojewodami, kasztelanami i co było comesów i baronów, do
Panny Marii szedł Bogu dziękować.
Okrzyki nie ustawały i co słabnąć się zdały, to znów podniesione rosły, wzmagały się, huczały.
Ciżba im wtórowała po mieście całym, tak że na Wawelu stojący u wałów jak grozby i wyzwania
ich słuchać musieli.
Na zamku cicho było jak w grobie, w mieście dzwony, trąby, kotły i wrzawa nie ustawały, brzmiąc
groznie.
Gdy się nabożeństwo skończyło, a książę z panami wyszedł z kościoła, powitano go okrzyki
nowymi.
Wszystkim jakby kamień spadł z serca.
Poczęło się więc biesiadowanie, niewielkim ładem, ale wesoło i hucznie.
W ulicach powystawiano ławy, stoły, a gdzie ich brakło, wrota i drzwi na beczkach pokładziono.
Znoszono chleby i dzbany, jadło, jakie się pod ręką znalazło.
Mieszczanie dosyć ochotnie, co kto mógł, dostarczali, choćby miasto miało być ogłodzone.
Jedni po domach, drudzy w Rynku, po podwórzach i ogrodach pozasiadali na gołej ziemi.
Miasto wyglądało jak szturmem wzięte, a niewiasty krom w oknie gdzieś na strychu, prócz
posługujących bab starych, nie najrzał nikt.
Pochowały się wszystkie.
Kramy też, sklepy, ławki, prócz tych, w których żywność sprzedawano, stały zaparte.
Mieszczanie znikli wśród gości.
Do póznej nocy śpiewami i śmiechy rozlegały się ulice.
Wincenty z Szamotuł, niewiele zyskawszy u nowego pana, bo mu mało co przyniósł, prędko się
uwolniwszy, do gospody swej powrócił.
W komorze naprzeciwko leżał ranny Marcik i dobrze, że ani słyszał, ni wiedział, jak wesoło,
strojna w klejnoty i pasy, Greta gościa swego przyjmowała, jak rada z nim wiodła rozmowę, jak i
na cytrze mu grać i piosenki śpiewać nie odmawiała.
Szamotulski pan głowę tracił dla urokliwej zalotnicy i więcej sobie pono obiecywał po niej, niż ona
myślała.
Okazała się na nim dopiero wielka sztuka niewiasty, która umiała i pociągać, i odpychać,
dopuszczać do siebie i bronić zbytniej poufałości, być dumną i łaskawą, gniewną i uprzejmą na
przemiany.
W ciągu doby gościa swojego niemal do szału doprowadziła, tak że w końcu nie wiedział, czy mu
sprzyjała, czy drwiła z niego.
Pod wieczór chciał do księcia znowu iść, aby mu się zalecić, przybył bowiem dlatego tylko.
Greta, gdy się naposiadła, nie puściła go, a w końcu, gdy już za pózno było, wyśmiała jeszcze.
Gość był młody, przystojny bardzo, wesół, śmiały, wszystko mówiło za nim, ale mieszczka
spodziewać się nie mogła, aby tak wielki pan myślał o niej naprawdę.
Pomimo to obchodziła się z nim, jakby mu głowę zawrócić chciała koniecznie.
Zmęczywszy go dobrze tymi zalotami próżnymi, gdy pózno się robiło, wyrwała się bardzo
zręcznie, obawiając się uzuchwalenia, i kryjomo zbiegła do stryja Pawła, u którego się schroniła.
Trzęsiono dom cały, szukając jej na próżno.
Naprzeciwko, ciągle jeszcze o niczym nie wiedząc, leżał Marcik, a choć go i tam śmiechy i głośne
wołania dochodziły, był jakby zdrętwiały i zobojętniały na wszystko.
Opatrywano go, dawał z sobą czynić, co chciano, o nic nie dbając.
Jednego z ludzi swych posłał tylko ze skargą do księcia, opowiadając się, że został napadnięty i
porąbany.
Służyć teraz nie mógł, a na Aowcze do wyleczenia się prosił.
Aoktek, żałując wiernego i potrzebnego sługi, posłał doń nie tylko kanclerza, ale kanonika, doktora
Racława, którego spod Skałki, gdzie dom z ogrodem miał, przywieziono, aby rannego opatrzył.
Książę rozkazał przez kanclerza, aby prędko wyzdrowieć się starał, bo mu był potrzebny, i z miasta
się nie oddalał.
Pozostał więc Marcik u Grety.
Nazajutrz rano nową radością niespodziewaną zabrzmiał Kraków.
Stało się, czego tak rychło nie obiecywano sobie.
Oddziały straży pod Wawelem stojące nie słyszały w nocy nic, ruchu tam nie było żadnego.
Gdy rozedniało, bramy zawarte były jak wczoraj, ale chorągwi czeskiej ze lwem nie postrzeżono
nad dworcem i na wałach ludzi nie było.
Lękano się zasadzki jakiej i zdrady.
Wysłano do księcia z oznajmieniem, że Czechów coś czuć nie było.
Dowiedziawszy się o tym Aoktek, jak stał, ledwie zbroję na siebie opiąwszy, na konia cudzego
siadł i pod zamek popędził.
U wrót stanąwszy, posłał herolda z chorągwią i rogiem, aby wyzwał na rozmowę dowódcę.
Trąbili długo i wołali, nie ukazał się nikt.
Biały dzień się już robił, nie wiedziano, co poczynać.
Oddział Krakowian z Toporczykami na czele i Mieczykiem, który łaskę pańską chciał odzyskać, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • soundsdb.keep.pl