[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Słoneczniki oddalają się i Holly widzi oczyma duszy małe dłonie szukające opieki u
świętego i nadziei u biednej dziewczyny, która została księżniczką.
Dzięki temu, że przez kilka godzin znajdowały się w
grobie niewinnej istoty, te przedmioty zyskały olbrzymią
moc. Są obmyte przez śmierć i oszlifowane przez duchy.
Im dłużej spogląda w jego oczy, tym mniej wydają się znajome.
Zabraliśmy z jej rąk medalik i figurkę i zastąpiliśmy
je& czymś innym.
Jedna z białych dłoni znika w kieszeni czarnej kurtki. Kiedy pojawia się z powrotem,
ściska w palcach medalik ze świętym Krzysztofem. Proszę. Wez go mówi
porywacz. Nie budzi w niej wstrętu to, że przedmiot został wyjęty z grobu, ale fakt,
że odebrano go zmarłemu dziecku.
Dzieje się tutaj więcej, niż porywacz wyraża słowami. Istnieje pewien podtekst,
którego Holly nie rozumie.
Czuje, że odrzucenie z jakiegokolwiek powodu medalika będzie miało straszne
konsekwencje. Wyciąga prawą rękę, a on kładzie na niej medalik. Aańcuszek zwija się
na jej dłoni.
Znasz Espanolę w Nowym Meksyku?
To kolejne miejsce, w którym nie byłam odpowiada Holly, zaciskając palce na
medaliku.
Odmieni się tam moje życie oznajmia porywacz po czym podnosi latarkę, i
wstaje.
Zostawia ją w kompletnej ciemności z wypitą do połowy puszką pepsi, którą mógł
zabrać, ale tego nie zrobił. Holly miała wcześniej zamiar zgnieść puszkę, zrobić z niej
miniatruowy lewarek i podważyć nim uparty gwózdz
Medalik ze świętym Krzysztofem przyda się. do tego celu o wiele lepiej. Odlany w
mosiądzu i powleczony srebrem
bądz niklem, jest o wiele twardszy od miękkiego aluminium puszki.
Wizyta porywacza zmieniła charakter otaczającej ją przestrzeni. Przedtem czuła się
w niej samotna. Teraz wyobraża sobie, że zamieszkują ją szczury, karaluchy i cały
legion pełzających stworzeń.
42
Wiatr zdawał się szydzić z leżącego przed tylnymi drzwiami Ansona.
Brat Mitcha trząsł się i dygotał niczym stworzenie, które przywykło, by pobierać tlen
z wody, i leży teraz bezradne na plaży. Dłonie drżały mu, knykcie bębniły o cegły.
Gapiąc się na Mitcha, poruszał ustami, jakby chciał coś powiedzieć. Być może
próbował krzyknąć z bólu, ale z jego gardła wydobył się tylko cienki cichy pisk, jakby
krtań zwęziła mu się do średnicy szpilki.
Mitch nacisnął klamkę drzwi. Nie były zamknięte. Otworzył je i wszedł do kuchni.
Zwiatła były zgaszone. Nie zapalił ich. Nie wiedział dobrze, jak długo trwają efekty
porażenia prądem. Mając nadzieję, że przynajmniej minutę albo dwie, odłożył
paralizator na blat i wrócił do otwartych drzwi.
Ostrożnie złapał Ansona za kostki, ale jego brat i tak nie był w stanie go kopnąć.
Mitch wciągnął go do środka i skrzywił się, gdy Anson rąbnął głową o wysoki próg.
Zamknąwszy drzwi, zapalił światło. %7łaluzje były spuszczone jak wówczas, kiedy
odebrali telefon od porywaczy.
Zuppa massaia stała nadal na kuchence, zimna i pachnąca.
Do kuchni przylegała pralnia. Mitch zajrzał do niej. Była dokładnie taka, jak
zapamiętał mała i pozbawiona okien.
Przy kuchennym stole stały cztery krzesła w modnym
stylu retro, z nierdzewnej stali i czerwonego winylu. Zabrał jedno z nich do pralni.
Anson leżał na podłodze i obejmując się ramionami, jakby przemarzł do szpiku
kości, próbował powstrzymać konwulsje i zapanować nad mniej dramatycznymi, lecz
nie-ustępującymi skurczami mięśni. Skamlał przy tym żałośnie niczym cierpiący pies.
Cierpienie mogło być autentyczne. Mogło być też udawane. Mitch zachowywał
bezpieczną odległość.
Wziął do ręki paralizator i wyciągnął pistolet, który wcisnął wcześniej za pasek.
Chcę, żebyś przewrócił się na brzuch, Anson. Jego
brat pokręcił głową, nie w geście odmowy, ale chyba mi
mowolnie.
Wyobrażanie sobie wcześniej odwetu dawało mu takiego samego kopa jak napój
energetyczny. W rzeczywistości odwet nie był wcale słodki.
Posłuchaj mnie. Chcę, żebyś przewrócił się na
brzuch i wczołgał do pralni.
Zlina pociekła Ansonowi z ust i zalśniła na podbródku.
Daję ci szansę zrobienia tego w łatwy sposób. Anson
nadal wydawał się kompletnie zdezorientowany i nie pa
nował nad swoim ciałem.
Mitch zastanawiał się, czy dwa porażenia prądem, z których drugie trwało być może
nieco zbyt długo, mogły wywołać trwały uraz. Anson sprawiał wrażenie nie tylko
ogłuszonego.
W upadku wielkiego mężczyzny zawarty jest element tragedii, jeżeli spada z
wysoka. Anson spadł z niska i wylądował jeszcze niżej. Mitch nie dawał mu spokoju,
powtarzając te same rozkazy. Do diabła, Anson, jeżeli będę musiał, porażę cię po
raz trzeci mruknął w końcu i wciągnę sam, kiedy będziesz sparaliżowany.
Za jego plecami stuknęły drzwi, odwracając na chwilę jego uwagę. Ale to tylko ręka
wiatru szarpnęła za klamkę, kiedy mocniejszy powiew wpadł na osłonięte patio.
Zerkając ponownie na Ansona, zobaczył w jego oczach jasną świadomość i zimne
wyrachowanie, które ułamek sekundy pózniej skryły się pod maską dezorientacji.
Oczy stanęły mu w słup.
Mitch odczekał pół minuty, a potem podszedł szybko do brata.
Anson wyczuł, że nadchodzi, i oczekując, że chce użyć paralizatora, usiadł, żeby mu
go wyrwać.
Zamiast tego Mitch strzelił, nie celując w brata, ale blisko niego. Anson cofnął się
odruchowo na odgłos strzału, a Mitch walnął go pistoletem w bok głowy, dość
mocno, żeby porządnie zabolało dość mocno, jak się okazało, żeby pozbawić go
przytomności.
Chodziło o to, by skłonić Ansona do współpracy, uświadamiając mu, że ma do
czynienia z innym Mitchem. Nokaut okazał się jednak równie skuteczny.
43
[ Pobierz całość w formacie PDF ]