[ Pobierz całość w formacie PDF ]
głupców na dole!
Bocianie gniazdo kołysało się lekko, zataczając niewielkie kręgi. Słoneczny Lok wytracił
prędkość i dryfował bezwładnie w poprzek Czerwonej Drogi Końca Zmiechu. Ludzie na
pokładzie nadal biegali w tę i we w tę. W końcu rozległy się krzyki wzywające panią kapitan.
Potem gruchnęła straszliwa wieść. Pierwszego oficera Cwanego Roztropka brutalnie
zamordowała w ładowni jakaś tajemnicza bestia. Bestia, która ponoć potrafiła zniknąć bez
śladu. Na pokładzie znowu zapanowała panika.
Bena Młodsza wytężała z drżeniem słuch. Wstrzymała oddech, gdy coś masywnego
posuwało się powoli w górę masztu. Jeśli jej matka mówiła prawdę, dotrze aż na sam szczyt.
Demon. Zcisnęła mocniej w dłoni mały nóż. Poderżnie mu gardło, tak jest. Przy pomocy
matki.
Posłuchaj! Jest już prawie na miejscu!
* * *
Zlany potem Bauchelain stoczył się z kapitan Sater.
Kobieta jęknęła.
Niezły łyczek zauważyła.
Zamrugał, by usunąć z oczu szczypiący pot, i spojrzał na nią.
Krwawe wino Toblakai ma straszliwe działanie. Najpokorniej przepraszam, pani
kapitan.
Już skończyłeś?
Tak sądzę.
Zbroja, rzemienie, klamry i bielizna walały się po całej kajucie. Knot lampy przygasał.
Kąty pomieszczenia wypełniły cienie, a światło nabrało złowieszczo krwawej barwy. Gdzieś
w pobliżu było słychać kapanie, ale żadne z nich nie miało ochoty zbadać jego zródeł.
Sater usiadła nagle.
Słyszysz coś?
To zależy.
Na pokładzie! Dryfujemy! Nikt nie stoi za sterem!
Przesunął spojrzenie po nagich piersiach pani kapitan. Zdarł z niej bluzkę w pierwszej
chwili szaleństwa. Obfite wzgórki zakołysały się lekko, a potem podskoczyły, gdy sięgnęła po
ubranie. Bauchelain ponownie poczuł poruszenie w kroku. Odwrócił wzrok z grymasem
niesmaku.
Mieliśmy omówić wydarzenia, do których doszło tej straszliwej nocy przypomniał
kobiecie. Sięgnął po noszoną pod kolczugą kurtę szwy jednego z rękawów puściły i
wciągnął ją przez głowę. Potem odgarnął z czoła włosy barwy żelaza.
Duchy warknęła ze złością. Wstała i zaczęła wkładać nogawice, krzywiąc się przy
każdym pociągnięciu.
Nie tym razem zaprzeczył, przeczesując palcami brodę. To lisz.
Sater znieruchomiała, spoglądając na niego.
Jak, w imię Kaptura, lisz dostał się na pokład mojego statku?
Pomogły mu gwozdzie i być może również coś innego. Korbal Broach z pewnością wie
na ten temat więcej.
A gdzie on się podział? Jestem pewna, że już o to pytałam.
Przypuszczam, że wędruje po grotach. Zapewne poluje na istotę w labiryncie królestwa
Kaptura. Mógłbym dodać, że to bardzo ryzykowne. Pan Zmierci nie darzy Korbala Broacha
zbytnią sympatią.
Przyjrzała mu się z uwagą.
Kaptur zna twojego przyjaciela... osobiście?
Bogów łatwo rozgniewać. Bauchelain uniósł kolczugę. Ogniwa przepływały mu przez
dłonie. Muszę odzyskać swój miecz. Gdyby do naszego królestwa naprawdę wtargnął lisz,
tu, na pokładzie Słonecznego Loku, stanęlibyśmy przed poważnym wyzwaniem.
Wyzwaniem?
Tak. Polegającym na ocaleniu życia.
To nie była nasza wina! zawołała.
Bauchelain przyjrzał się jej w skupieniu.
Zcigają was. Pokiwał głową. Tak jak podejrzewaliśmy. Co za wami podąża,
kapitanie?
Skąd mam wiedzieć?
Opisz waszą zbrodnię.
To nie ma najmniejszego znaczenia. To nawet nie była zbrodnia. Nie naprawdę. Po
prostu... wykorzystaliśmy okazję.
Ach, pokusa, której się ulega, zapominając o strachu przed konsekwencjami.
W rzeczy samej.
Chwilowy kryzys etyczny.
Zaiste.
Korzyść zwyciężająca w walce z obowiązkiem...
Można by tak powiedzieć, tak jest...
Obrona opierająca się na słabości natury przystoi dzieciom i kąśliwym psom, kapitanie.
Ty i twoi towarzysze jesteście dorośli, jeśli więc wyrzekliście się honoru, surowa kara jest
sprawiedliwa i wymaga wielkiej widowni, tłumu, że tak powiem, który wyrazi swą
cywilizowaną radość z nędznego, okrutnego losu, jaki was spotka.
Rozdziawiła na chwilę usta, po czym sięgnęła po pas z mieczem i szybko zapięła go na
kształtnych biodrach.
I kto to mówi.
Nie rozumiem?
Pokusa, kąśliwe psy i tak dalej. Ledwie mogę chodzić, niech cię szlag! Wydaje ci się,
że lubię być gwałcona? Próbowałam nawet sięgnąć po nóż, ale wykręciłeś mi rękę...
Powszechnie wiadomo, że krwawe wino, nawet w dawce kilku kropli w ustach albo na
wargach, wywołuje u ofiary niepowstrzymaną żądzę. Pojęcie gwałtu traci znaczenie...
Nic mnie to nie obchodzi, Bauchelain! Nie zgodziłam się, tak? Wkładaj tę kolczugę, w
imię Kaptura. Może jej ciężar cię powstrzyma. Będę mogła spokojnie się zastanowić. Bez
obaw, nie poderżnę ci gardła, dopóki kryzys się nie skończy.
Przeprosiłem cię obruszył się Bauchelain. Impulsy, nad którymi nie byłem w stanie
zapanować...
Szkoda, że nie złapałeś swojego lokaja.
Ponieważ nie mam tego rodzaju skłonności, zamordowałbym go, kapitanie.
Jeszcze do tego wrócimy.
Mam nadzieję, że nie.
Podeszła do drzwi i otworzyła je nagłym ruchem.
Czarodzieju, czy mamy szansę zabić tego lisza? zapytała, przystając w progu.
Bauchelain wzruszył ramionami.
Och, gdybym tylko mogła zabić ciebie.
Ponownie odpowiedział jej tym samym gestem.
* * *
Gdy tylko rygiel się zasunął i kroki kapitan Sater ucichły, Bauchelain się odwrócił
akurat na czas, by zobaczyć Korbala Broacha wychodzącego z tylnej ściany, której zarysy
zamazały się nagle.
Głupia kobieta skwitował piskliwym głosem eunuch, zmierzając w stronę kufra.
Gdyby znała prawdziwą nieobecność seksualnej przyjemności...
Głupia? Bynajmniej. Od szoku przez wstyd do oburzenia. Miała prawo poczuć się
znieważona moim zachowaniem i własną entuzjastyczną reakcją. Rozważam możliwość
napisania traktatu na temat etycznych aspektów krwawego wina. Członek pobudzony
chemicznymi środkami, niepowstrzymany przypływ pożądania przezwyciężający wyższe
czynności umysłu, to recepta na prokreacyjną i nie tylko prokreacyjną katastrofę. Czuję
wielką ulgę na myśl, że krwawe wino jest bardzo rzadkie. Wyobraz sobie, co by się stało,
gdyby wszyscy ludzie na świecie mieli do niego nieograniczony dostęp. Tańczyliby na
ulicach, pełni fałszywej dumy i, co gorsza, bezczelnego samozadowolenia. Jeśli zaś chodzi o
kobiety, gdyby mężczyzni bez przerwy się za nimi uganiali, wszystkie szybko utraciłyby swe
organizacyjne talenty i pogrążona w hedonizmie cywilizacja boleśnie stanęłaby w obliczu
upadku... czy raczej stanęłaby boleśnie... och, mniejsza z tym. Niewątpliwie potrzebna będzie
staranna redakcja tekstu.
Korbal Broach uklęknął obok kufra i uniósł pokrywę. Osłony rozproszyły się z cichutkimi
dzwiękami przypominającymi brzęk szkła.
Bauchelain zmarszczył brwi, spoglądając na szerokie plecy przyjaciela.
To wręcz upokarzające, gdy robisz to w taki sposób.
Ach! zawołał Korbal Broach, pochylając się nad swym wijącym się, siorbiącym,
bełkoczącym stworzeniem.
Czy jest głodne?
Och, tak, głodne, tak.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]