[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pocałunek w stajni był tego najlepszym dowodem. Zapewne podświadomie
marzył o tym od dawna.
Rhiannon zwykle była smutna, a wiadomość o jego chorobie
potraktowała jak osobiste nieszczęście. Być może tym pocałunkiem chciał
rozproszyć jej przygnębienie.
Otworzył oczy i bezwiednie popatrzył w kierunku oszklonej werandy na
zapleczu domu. Rhiannon spędzała tam ostatnio coraz więcej czasu. Ukrywa
się przede mną, pomyślał.
Usłyszał śmiech Lizzie. Po chwili dziewczynka podbiegła do niego.
- Kane! - zawołała. - Czy możemy iść z Winstonem nad jezioro? Wczoraj
bardzo mu się tam podobało!
82
S
R
- Dobrze - odpowiedział, wstał i zamknął okno. - Za chwilkę będę gotów.
Najpierw spytamy, czy mama chciałaby z nami pójść. Jej też przydałby się
spacer.
- Super!
Rhiannon nie słyszała jego kroków, ale wyczuła, że się zbliżał. Uniosła
głowę i poprawiła niesforne kosmyki włosów, które zsunęły się jej na czoło.
- Cześć - powitał ją Kane. %7łałował, że od chwili owego nieszczęsnego
pocałunku panowało między nimi napięcie.
- Chyba jeszcze za wcześnie na lunch? - spytała niezbyt przytomnie i
spojrzała na zegarek. - Czy coś się stało?
- Nie, wszystko w porządku. Lizzie chce wiedzieć, czy miałabyś ochotę
na spacer. Obiecałem, że cię zapytam - wyjaśnił, patrząc jej w oczy.
Uśmiechnęła się lekko.
- Chętnie się przejdę. Dobrze mi zrobi oderwanie się od książek.
Twarz Kane'a pojaśniała. Przez chwilę zastanawiał się, czy nie zostać w
drzwiach. Mógłby łatwo się wycofać, gdyby rozmowa stała się nieprzyjemna.
Jednak w końcu wszedł do pokoju i oparł się o wielkie biurko, za którym
dawniej siadywał Mattie. Rozmawiali wtedy o interesach i codziennym życiu.
Nikt nie mógł im tu przeszkodzić, więc poruszali również osobiste i bolesne
tematy, takie jak na przykład lęk, do których mężczyzni niechętnie się
przyznają.
Teraz, patrząc na Rhiannon, zdał sobie sprawę, że choć była ładna, mając
osiemnaście lat, jako dwudziestodziewięcioletnia kobieta naprawdę rozkwitła.
Pociągała go bardziej niż wtedy. Zaczęło dręczyć go pytanie, co by się stało,
gdyby tam, na słomie, nie poprzestali na pocałunkach...
- Nadal walczysz z rachunkami? - zapytał.
83
S
R
Rhiannon westchnęła i machnęła ręką. Poprawiła dokumenty na biurku i
spojrzała na niego.
- Muszę się jeszcze wiele nauczyć - przyznała. - Prowadziłam już różne
rozliczenia, ale to...
- Budynek z przyległościami jest naprawdę duży - stwierdził, jakby chciał
ją pocieszyć.
- Właśnie, i czuję się za to wszystko odpowiedzialna.
- Widocznie Mattie uznał, że poradzisz sobie bez problemu.
Rhiannon odchyliła się na krześle i roześmiała.
- Być może tym razem strasznie się pomylił - oświadczyła.
Kane nie mógł tego pojąć. Przecież Rhiannon była jedyną osobą, która
zachwycała się Brookfield tak jak Mattie. Tego rodzaju posiadłości należały
już do rzadkości. Trzeba było wielkiego uporu, by utrzymać je w dobrym
stanie. Kiedyś przechodziły w rodzinach z pokolenia na pokolenie. W Irlandii
właściciele ziemscy byli znienawidzeni i często dochodziło do ekscesów.
Wypędzano ich z posiadłości, a budynki palono i niszczono. Brookfield
szczęśliwie przetrwał najgorsze czasy, a jego właścicielką jest teraz Irlandka.
Niewątpliwie w przyszłości zechce przekazać majątek córce, myślał go-
rączkowo Kane.
Lizzie była również jego córką, a sprawa dotyczy jej przyszłości. Jako
ojciec ma prawo i obowiązek zadbać o przyszłość dziecka. Wtedy nagle
przyszło mu coś do głowy. Zmarszczył czoło.
- O co chodzi? - spytała Rhiannon, widząc jego minę.
- Przeglądasz stare rachunki, wpływy i wydatki. Czy przypadkiem z tych
kalkulacji nie wynika, że budynek musi korzystać z dochodów, które przynosi
reszta majątku? - spytał, choć nie spodziewał się odpowiedzi. Mina Rhiannon
84
S
R
świadczyła, że dobrze odgadł. - Słuchaj, kiedy Mattie dowiedział się prawdy o
Lizzie?
Rhiannon zamrugała zaskoczona.
- Nie widzę związku...
- Kiedy? - powtórzył spokojnie. - Nie zamierzam się z tobą kłócić o
cokolwiek. Chcę tylko wiedzieć.
- Myślę, że bardzo wcześnie. Po twoim wyjezdzie bardzo często
przychodził do kafejki. Właściwie wtedy się zaprzyjazniliśmy - wspominała z
uśmiechem. - To on dał Lizzie pierwszego pluszowego misia. Była jeszcze
maleńka. Jednak o nic mnie nie wypytywał, dopóki nie postanowiłam wyjść za
Stephena.
Kane skinął głową. Spodziewał się podobnej odpowiedzi. Rhiannon
zmrużyła oczy, patrząc na niego pytająco.
- Czy powinnam o czymś wiedzieć?
- Mattie dobrze wiedział, co robi. Wszystko zaplanował. Powinienem się
domyślić - rzekł Kane, kiwając głową.
- Obawiam się, że nie rozumiem - przyznała Rhiannon.
Kane uśmiechnął się tajemniczo.
- Chodz na spacer. Po drodze opowiem ci, co wydedukowałem -
oznajmił, starając się naśladować filmowego detektywa.
Zaśmiała się zaciekawiona. Odsunęła fotel i wstała zza biurka.
- Zgoda, tylko wezmę płaszcz - powiedziała. - Przepadam za
tajemniczymi historiami.
- Moje najskrytsze tajemnice już znasz - przypomniał jej.
- Nie sądzę, żebyś przyznał się do wszystkich swoich wyczynów -
stwierdziła pogodnym tonem.
- Wiesz wystarczająco dużo.
85
S
R
- Pewnie powinno mi to wystarczyć - skomentowała, opuszczając
pomieszczenie.
Kane stał jeszcze przez chwilę w pustym pokoju, zastanawiając się.
Obeszli jezioro do połowy. Spacer był przyjemny, Lizzie doskonale
bawiła się z Winstonem i panował przyjazny nastrój, pełen wzajemnej
życzliwości. Jednak Rhiannon umierała z ciekawości, a Kane nie spieszył się z
wyjaśnieniem. Miała nadzieję, że jego słowa nie wywołają kolejnych scysji.
Cieszyło ją wszystko, co mijali.
- Widzę, że naprawdę lubisz to miejsce - odezwał się Kane, idąc pół
kroku za nią.
Wciągnęła do płuc kolejną porcję mroznego powietrza i uśmiechnęła się.
Właściwie szli tylko we dwoje. Lizzie znikała wśród drzew, by pojawić się na
chwilę i znów zniknąć.
- To prawda.
Kane podszedł do brzegu jeziora i starał się ocenić, jak może być głęboko
tuż przy brzegu.
- Wiedziałaś, że Mattie od dawna zamierzał zostawić ci ten dom?
- Nie - odparła, marszcząc czoło.
Na litość boską, Kane chyba nie wyobraża sobie, że w jakiś sposób
wpłynęła na decyzję Mattiego? Byli prawdziwymi przyjaciółmi, bliskimi jak
brat i siostra. Stanowił dla niej całą rodziną od chwili, gdy własna się od niej
odwróciła. Najwyrazniej została uznana za czarną owcę, która zeszła na złą
drogę.
- Decyzję musiał podjąć bardzo dawno - wyjaśnił Kane, zbierając płaskie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]