[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Zaczekaj, zaczekaj i sama się przekonasz - odparła matka. Mówienie
przychodziło jej z trudem. - Będziesz wiedziała, co zrobić... kim jesteś... gdy
nadejdzie czas.
Mówiły tak cicho, że księżniczka nie słyszała ich słów, choć i tak zapewne
by nic nie zrozumiała. Zupełnie o niej zapomniały. Dosłyszała jednak imię Irian i
rozchylając długimi palcami zasłony, odwróciła głowę. Jej oczy rozbłysły pośród
ciepłych czerwonych cieni.
- Irian, gdzie jest?
- Gdzieś z przodu. O, tam. - Tenar machnęła ręką, wskazując dziób statku.
- Znajduje odwagę, tak?
- Nie musi jej znajdować - odparła po chwili Tenar. - Jest nieulękła.
Księżniczka westchnęła. Jej jasne oczy wyglądały z cienia ku dziobowi.
Irian stała tam obok Lebannena. Król coś mówił ożywiony, gestykulował.
Roześmiał się, a stojąca obok Irian, dorównująca mu wzrostem, także wybuchnęła
śmiechem.
- Naga twarz - mruknęła po kargijsku Seserakh, a potem z namysłem,
niemal niedosłyszalnie dodała po hardycku: - Nieulękła.
Opuściła zasłony i pozostała bez ruchu, niewidoczna.
* * *
Zostawili za sobą długie błękitne wybrzeża Havnoru. Góra Onn wznosiła
się wysoko na północy. Czarne bazaltowe filary wyspy Omer sterczały po prawej
stronie, gdy statek pokonywał Cieśninę Ebavnoru, zmierzając w stronę Morza
Najgłębszego. Słońce świeciło jasno, wiał lekki wiatr - kolejny piękny letni dzień.
Kobiety siedziały pod daszkiem z żagla, ustawionym przez marynarzy obok
kabiny na rufie. %7łeglarze wierzyli, że kobiety na pokładzie przynoszą szczęście, i
starali się jak najbardziej uprzyjemnić im życie. Czarodzieje mogli przynosić
szczęście lub pecha, więc ich również żeglarze traktowali z szacunkiem,
ustawiając drugi daszek w kącie pokładu, skąd roztaczał się doskonały widok
naprzód. Kobiety siedziały na aksamitnych poduszkach (dowód zapobiegliwości
króla bądz jego ochmistrza); magowie na zwojach płótna żaglowego, spisujących
się równie dobrze.
Olcha odkrył, iż ludzie nadal traktują go jak jednego z magów. Nie mógł
nic na to poradzić, choć czuł się zakłopotany. A jeśli Onyks i Seppel sądzą, że
uważa się za równego im, gdy tymczasem nie jest już nawet zwykłym
czarownikiem? Nie miał mocy, stracił dar. Odczuwał to równie boleśnie, jak
mógłby odczuć utratę wzroku, paraliż ręki. Teraz nie potrafiłby naprawić
stłuczonego dzbanka, chyba że klejem. A i to uczyniłby kiepsko, bo nigdy nie
musiał robić nic takiego.
Poza swymi umiejętnościami utracił coś jeszcze, coś większego,
głębszego. Strata ta, podobnie jak śmierć żony, sprawiła, że pogrążył się w
pozbawionej radości pustce, której nie mogło naruszyć nic nowego. Nic się nie
wydarzy, nic nie zmieni.
Nieświadom owego ukrytego oblicza swego daru, póki go nie stracił,
zastanawiał się teraz, rozmyślał nad jego naturą. Uznał w końcu, że przypomina to
wiedzę, dokąd się zmierza, znajomość kierunku, w którym leży dom. Trudno to
wyodrębnić czy opisać, to po prostu więz, na której wspiera się wszystko inne.
Bez niej czuł tylko rozpacz. Był bezużyteczny.
Ale przynajmniej nikomu nie szkodził. Nawiedzały go wyłącznie ulotne,
pozbawione znaczenia sny. Ani razu nie trafił w nich na upiorne pustkowia,
porośnięte suchą trawą wzgórze, pod mur. Z ciemności nie dobiegały żadne głosy.
Często myślał o Krogulcu. %7łałował, że nie może z nim porozmawiać, z
Arcymagiem, który zużył całą swą moc. Niegdyś najpotężniejszy wśród
potężnych, obecnie żył w biedzie i pogardzie. A przecież król bardzo pragnął
okazać mu szacunek, zatem Krogulec sam wybrał biedę. Może bogactwa i majątki
zawstydzałyby tylko człowieka, który utracił swe prawdziwe bogactwo.
Onyks wyraznie żałował, że pozwolił Olsze dokonać owej niezwykłej
wymiany. Już wcześniej traktował go bardzo uprzejmie. Teraz jednak
zachowywał się z najwyższym szacunkiem i rewerencją, natomiast jego stosunek
do czarnoksiężnika z Palnu wyraznie ochłódł. Sam Olcha nie czuł niechęci wobec
Seppela i nadal mu ufał. Dawne Moce to Dawne Moce. Człowiek odwołuje się do
nich na własne ryzyko. Seppel uprzedził, jaka będzie cena, a on ją zapłacił. Nie do
końca rozumiał, jak bardzo okaże się wysoka, ale to już nie wina Seppela, tylko
jego własna. Nigdy nie dostrzegał prawdziwej wartości swego daru.
Siedział zatem obok dwóch czarowników niczym fałszywa moneta pośród
szczerozłotych i słuchał ze skupieniem, ufali mu bowiem i mówili swobodnie, a w
ich słowach kryła się nauka, o której nie mógł marzyć jako zwykły wioskowy
czarownik.
Tu, w jasnym cieniu płóciennego daszku, rozmawiali o wymianie znacznie
większej niż ta, której dokonał, by pozbyć się snów. Onyks kilkakrotnie
wymawiał słowa w Dawnej Mowie, które wspomniał na dachu Seppel: Verw
nadan. Powoli Olcha zaczynał pojmować, iż słowa te znaczą wybór, podział,
rozdzielenie jedności na dwie części. Dawno, dawno temu, przed czasami królów
z Enladu i powstaniem pisma hardyckiego, może w ogóle przed językiem
hardyckim, gdy istniała jedynie Mowa Tworzenia, ludzie dokonali wyboru.
Zrezygnowali z jednej wielkiej mocy bądz czegoś, co posiadali, po to by zdobyć
inną.
Trudno mu było zrozumieć rozmowę magów - nie dlatego że coś ukrywali,
lecz ponieważ poszukiwali znaczeń wydarzeń z odległej, mglistej przeszłości,
czasów, których nie sięga pamięć. Z konieczności w ich ustach pojawiały się
często słowa z Dawnej Mowy. Czasami Onyks całkowicie na nią przechodził.
Seppel zawsze odpowiadał po hardycku - oszczędnie używał Słów Tworzenia. W
pewnej chwili uniósł dłoń, powstrzymując Onyksa, a gdy czarodziej z Roke
spojrzał na niego pytająco, odparł łagodnie:
- Magiczne słowa mogą działać.
Nauczyciel Olchy, Gap, także nazywał słowa z Dawnej Mowy
magicznymi. Każde ukrywa w sobie potężny czyn, powtarzał. Prawdziwe słowo
tworzy prawdę. Gap bardzo rzadko używał znanych sobie magicznych słów.
Wymawiał je jedynie w potrzebie, a gdy zapisywał jakąkolwiek runę prócz
zwykłych hardyckich, zmazywał ją, gdy tylko skończył. Większość magów
zachowywała podobną ostrożność, niektórzy dlatego że zazdrośnie strzegli swej
wiedzy, inni z szacunku, jaki żywili wobec Mowy Tworzenia. Nawet Seppel,
czarnoksiężnik dysponujący znacznie rozleglejszą wiedzą i zrozumieniem owych
słów, wolał nie odwoływać się do nich w rozmowie, lecz trzymać się pospolitego
języka, który pozwalał nie tylko na błędy i kłamstwa, ale też niepewność i zmianę
zdania.
Być może, właśnie to stanowiło część wielkiego wyboru, jakiego ludzie
dokonali u zarania dziejów, rezygnacja z dogłębnej znajomości Dawnej Mowy,
którą niegdyś władali równie dobrze jak smoki. Olcha zastanawiał się, czy
uczynili to, aby zdobyć własny język, język pasujący do ludzi, w którym mogli
kłamać, oszukiwać, zwodzić i wymyślać cuda, jakie nigdy nie istniały i nie
powstaną.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]