[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zainteresowały mnie sprzedawane przez niego towary.
 Boże, pomagaj  przywitałem go uprzejmie, a on podniósł na mnie wzrok.
 Boże, daj zdrowie  odparł.  Mogę was poczęstować kubeczkiem wina?
 Z przyjemnością  rzekłem, wdzięczny za jego gościnność.
Skinął ręką na posługacza, a ten zaraz pojawił się z tacą, na której niósł dwa metalowe
pucharki oraz mały talerzyk z cukrowanymi owocami.
 Podoba wam się?  Ruchem brody pokazał dom Halbenów.
 Słyszałem, że właściciel umarł  odparłem.  A że szukam niewielkiego domu, tu w
Kassel, i okolica wygląda na spokojną, to pomyślałem, że kto wie...
 Panienka Vanessa teraz tu rządzi  rzekł tonem człowieka dobrze poinformowanego i
lekko uderzył swoim pucharkiem w mój.  Za dobre sąsiedztwo, panie...  zawiesił głos.
 Mordimer Madderdin  odparłem.
 Bertrand Turtoff  przedstawił się.  Nazywany Cukiereczkiem  dodał ze śmiechem.
Nie przypominał, co prawda, cukiereczka, a raczej lekko nadtopiony połeć słoniny, ale
rozumiałem, iż przezwisko wzięło się z uwagi na towar, którym handlował.
 Nie wiecie, gdzie mogę ją znalezć?
 Może jest u siebie, na wsi? A chociaż nie!  Klepnął się w czoło.  Gdzie ja mam
głowę. Na wsi to ona nie może być, bo przecież ma ten proces. Ale nie kłopoczcie się.
Pojutrze przyjdzie od niej służący. Och, panie...  zawahał się przez chwilę  Madderdin, jak
dobrze pamiętam?
Skinąłem głową na znak, że owszem, pamięta dobrze.
 No więc, panie Madderdin, takich klientów ze świecą w ręku szukać.  Złożył dłonie
jak do modlitwy.  Musi jakieś przyjęcie robić, bo nazamawiała tyle wetów, że ho, ho. A
obiecała, że zamówi jeszcze więcej!
Gdyby w stosunku do człowieka można było powiedzieć:  czujnie zastrzygł uszami , to
wasz uniżony sługa właśnie to zrobił. Czyż nie wszelkiego rodzaju słodkości były ulubionym
daniem Hagath? Z tego, co wyczytałem w mądrych księgach, demonica potrafiła jeść wety
dosłownie na okrągło, a że nie była człowiekiem, toteż nie musiała przejmować się bólami
powodowanymi nadmiernym obżarstwem.
 I to jakie wymagania miała panienka  westchnął.  Cukrowane figi na ten przykład!
Pan wie, panie Madderdin, jak ciężko dzisiaj o figi? A obtaczane marcepanem skórki
mandarynki w miodzie? Wie pan, ile ja się naszukałem mandarynek?
Nie miałem pojęcia o problemach kupców owocami, ale pokiwałem mądrze głową.
Człowiek uczy się przez całe życie.
 Kiedy ma przyjść służący po odbiór towaru?  spytałem.
 Jutro kole południa  odparł.  Przyjdzcie i sami go sobie wypytacie, co i jak z
panienką. Ale szczerze wam powiem, że jak straciła zameczek, to chyba tylko już został jej
ten dom, tutaj.
 Straciła?
 Ano procesuje się niby, ale kto tam kiedy wygrał z księciem?
 Księciem?
 Księciem Hauberg.  Przeżegnał się, a jego twarz spochmurniała.  Boże broń takiego
sąsiada.
 Zły sąsiad gorszy od rozbójnika  mruknąłem.
 Tu akurat za jedno i to samo  sapnął i podniósł się z miejsca.  No, miło się z wami
gawędziło, panie...  znów zawahał się przez moment  Madderdin, ale czas wracać do pracy.
Wpadnijcie jutro, a znów wypijemy po szklaneczce.
 Dziękuję za poczęstunek i informacje  odparłem uprzejmie.
Cóż, można powiedzieć, że plany na południe następnego dnia miałem już ustalone. I to
niezależnie od tego, czy rzadkie wety zostały zamówione dla Hagath, czy też Vanessa Halben
chciała po prostu wyprawić przyjęcie. Musiałem zorientować się, gdzie mieszka córka
człowieka, o którym ksiądz twierdził, że był posiadaczem demonicznego amuletu. Ciekawe
było też, iż osoba księcia Hauberg w niezwykle interesujący sposób łączyła wszystkie
postacie, z którymi miałem do czynienia, lecz zastanawiałem się, czy będzie to w ogóle miało
znaczenie dla istoty samej sprawy.
* * *
Nie chciałem pokazywać się po raz drugi uprzejmemu cukiernikowi, ale południowa pora
była niestety porą natężonych zakupów. Dlatego też drzwi od sklepu tylko się otwierały i
zamykały, a przecież służący Halbenów nie będzie miał wypisane na czole kim jest. Dlatego
wasz uniżony sługa przeżywał pewne rozterki. Z jednej strony istniała obawa, że przeoczę
służącego, z drugiej natomiast nie chciałem w żaden sposób zwracać na siebie uwagi. Miałem
tylko nadzieję, że zamówienie będzie na tyle duże, bym rozpoznał, kto przychodzi od
Halbenów. Poza tym liczyłem na poczciwy charakter Bertranda Turtoffa i nie zawiodłem się.
Oto kilka minut po południu Cukiereczek wyszedł przed sklep i rozejrzał się uważnie po
ulicy, przykładając dłoń do czoła, by nie oślepiało go słońce. Wyraznie szukał mnie, ale
potem wzruszył ramionami i powiedział kilka słów w stronę obładowanego pakunkami
starszego mężczyzny. Machnął ręką i pożegnali się. Miałem niezachwianą pewność, że oto
trafiłem na właściwego człowieka. W miejskim, przedtargowym rozgardiaszu nawet nie
musiałem się ukrywać, idąc za nim. Jedyne, na co musiałem uważać, to, by w tłumie nie
stracić go z oczu, ani by nie rozdzieliła nas fala ludzi. Na szczęście starszy człowiek szedł
wolnym krokiem, przystawał przed kramami, a raz nawet zatrzymał się, by wypić kubek
wina. W końcu znalazł się przed dużym, otoczonym płotem domem, pchnął furtę i wszedł na
teren posesji. Ot, i ja byłem już w domu. Wiedziałem, gdzie mieszka Vanessa Halben i teraz
pozostawało mi tylko upewnić się, że właśnie ona jest osobą wzywającą demonicę Hagath.
Mogłem skorzystać z mocy danej mi przez Pana i rozwiniętej dzięki długiemu szkoleniu.
Być może byłbym w stanie wtedy wyśledzić obecność wężycy. Ale... no właśnie, było co
najmniej jedno  ale . Otóż wielkie miasta z reguły przepełnione są niezwykłą aurą. Kościoły,
katedry, święte relikwie, błogosławione przedmioty  wszystkie one emanują blaskiem
niwelującym mroczną moc. Jakżeż to zdumiewające, że nadmiar dobra może przeszkodzić w
zbadaniu zła... Nie ukrywam też, że modlitewne skupienie kosztowało mnie zbyt dużo bólu i
wysiłku, abym nie starał się go unikać, kiedy tylko do celu mogłem dojść prostszymi
metodami.
Sięgnąłem w zanadrze i dotknąłem demonicznego amuletu. Był jeszcze cieplejszy niż
wcześniej, a to oznaczało, że Hagath została zapewne już przyzwana. Nie lękałem się jednak,
że jej wyznawcy zrealizują swoje cele zanim im przeszkodzę. Hagath była leniwa i kapryśna,
a więc nieprędko uzyskają od niej to, czego pragną uzyskać. Chyba, że mieli w swym gronie
potężnego czarnoksiężnika potrafiącego brutalną siłą okiełzać demony. Jednak, szczerze
mówiąc, nie sądziłem, aby było to możliwe. Potężny czarnoksiężnik znalazłby zapewne [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • soundsdb.keep.pl