[ Pobierz całość w formacie PDF ]

przy łóżku. Jezu, jest już po dwunastej! Opuściła dwa wykłady. Jęknęła i zdała
sobie sprawę, że leży w pełni ubrana na kołdrze. Wzrok miała zamglony, bo nie
zdjęła na noc szkieł kontaktowych.
Przebrała się mozolnie, spryskała twarz wodą i powlokła się korytarzem do
ubikacji. Musi obudzić Annie.
Zapukała do jej drzwi, ale odpowiedziała jej cisza. Były zamknięte od środka,
więc Annie musiała tam być.
 Annie!  syknęła przez drzwi, czując, że głowa jej pęka. Wstawaj. Czuję się
okropnie. A ty?  Brak odpowiedzi.  Annie! krzyknęła.  Obudz się!
Nadal cisza. Mieszkały na trzecim piętrze, więc nie mogła zajrzeć przez okno.
Trzymając się za głowę, zeszła po schodach. Na zewnątrz policzyła, które okno
należy do Annie. Było zasłonięte, lecz nieco uchylone. Rzuciła kamykiem, ale
chybiła. Spróbowała jeszcze raz, tym razem celnie. Jednak nadal nie wywołało to
śladu życia.
Zaczęła wpadać w panikę. Tylko trup nie obudziłby się po takim szturmie. W
pobliżu nie było nikogo, kogo mogłaby prosić o pomoc. Wróciła do budynku i
zaczęła walić w każde drzwi po drodze. Wszyscy byli na wykładach. Wybiegła z
powrotem i skierowała się pędem do męskiego akademika po drugiej stronie ulicy.
Może będzie tam jakiś strażnik, sprzątaczka albo ktoś, kto będzie miał klucze.
 Uważaj!  Ktoś chwycił ją za ramię, gdy tuż obok przemknął samochód,
prawie się o nią ocierając.  Nic ci się nie stało?
 Nie, nie, ja tylko...  Obejrzała się i zobaczyła wysokiego chłopaka z długimi
ciemnymi włosami. Miał bladą twarz i niemal czarne oczy. W jednej ręce trzymał
notes, drugą miał nadal zaciśniętą na jej ramieniu.
 Możesz mi pomóc?  spytała bez namysłu.  Chodzi o moją przyjaciółkę,
ona... Boję się o nią, pokój jest zamknięty i nie mogę jej dobudzić.
 Nie widzę w tym nic niepokojącego  uśmiechnął się chłopak.  Mam to
samo z większością przyjaciół.
 Nie, naprawdę...  Lucy była bliska łez.  Ostatnio przeżywała kryzys i boję
się, czy...
 Gdzie ona jest?  spytał.
Mówił spokojnie i bez pośpiechu, miał miły, głęboki głos, o lekko północnym
akcencie, ale nie manchesterskim. Bardziej z okolic podmiejskich.
 Tu, w St Margaret s. Wiem, że to brzmi głupio, ale czy mógłbyś się
pośpieszyć?
Pociągnęła go pędem do akademika i w górę po schodach.
 Tu jest jej pokój  powiedziała bez tchu.  Annie!  krzyknęła, szarpiąc
klamkę.  Annie, proszę, obudz się!
%7ładnego odzewu.
 Mógłbyś wyłamać drzwi?
 Jasne, ale czy jesteś pewna, że ona tam jest? Bo może wyjść nieco głupio.
 Jestem pewna. Annie nigdy nie zamyka drzwi na klucz, kiedy wychodzi.
 OK  powiedział.  Na twoją odpowiedzialność.
Zebrał się w sobie i naparł ramieniem na drzwi. Pchnął raz i drugi, trzymając
się klamki, ale drzwi ani drgnęły.
 Musimy zastosować bardziej radykalne środki.  Z tymi słowami walnął
całym ciałem o drzwi, ale i to nie dało rezultatu.
 Jasna cholera!  zaklął, rozcierając ramię.
Na drewnie przy zamku pokazały się pęknięcia.
 Spróbuj jeszcze raz!  błagała Lucy.
Znów z całą siłą zaatakował drzwi  tym razem z głośnym trzaskiem ustąpiły i
oboje wpadli do środka. Panował tu półmrok, zaciągnięte zasłony poruszały się
lekko na wietrze. Kołdra była wybrzuszona. Lucy podbiegła do łóżka i ściągnęła ją
jednym ruchem.
Annie leżała z głową odrzuconą do tyłu, z zamkniętym oczami i otwartymi
ustami. Była blada jak śmierć.
 O Boże!  jęknęła Lucy. Chwyciła ją za ramiona i delikatnie potrząsnęła. 
Annie, obudz się...
Annie była bezwładna jak szmaciana lalka. Poduszkę pokrywały wymioty, a na
podłodze leżała otwarta mała brązowa buteleczka.
Chłopak odepchnął Lucy i chwycił Annie za przegub.
 Przedawkowała narkotyki. Dzwoń po pogotowie. Szybko!
Lucy stała jak wrośnięta w ziemię. Nie mogła się poruszyć.
Zakręciło się jej w głowie od tego widoku, od zaduchu panującego w pokoju.
 Idz już!  wrzasnął chłopak.
Wyrwała się z odrętwienia. Zbiegła po schodach do telefonu w hallu, wykręciła
999 i starając się panować nad głosem, podała adres.
 Tylko przyjedzcie szybko!  błagała, a łzy ciekły jej po policzkach.
 Przyjedziemy, kotku, nie martw się  uspokoił ją ciepły głos o
manchesterskim akcencie.
Wróciła do pokoju. Chłopak owinął Annie w kołdrę i wziął ją na ręce.
Zobaczyła tylko białka jej oczu, kiedy ją wynosił.
 Boże, Boże  powtarzała.  Coś ty zrobiła?
Na dole w hallu minęli parę zdumionych studentek, wychodząc naprzeciw
syrenie ambulansu. Bez zastanowienia oboje wskoczyli do środka obok Annie.
Lucy opowiedziała po drodze, co się stało. Gdy mknęli po zatłoczonych ulicach,
pomyślała: Wszędzie wokół życie aż kipi, a Annie... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • soundsdb.keep.pl