[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Już dwa tygodnie śledztwo w sprawie kradzieży kosztownych kamieni tkwiło w zupeł-
nie martwym punkcie. Wszyscy, absolutnie wszyscy upierali się przy swoich zeznaniach.
Zarówno aresztowani pracownicy Jubilera , jak znajomi Andrzeja Nowickiego, którzy zgo-
dnie podkreślali jego niezawodną uczciwość, skrupulatność i rzetelność. Wydawać by się mo-
gło, że w całym Andrzeju Nowickim nie ma jednego ciemnego zakamarka, że cały jest
odkryty, a tymczasem... zeznania kierownika skarbca, konwojentów, strażnika, a tymczasem
nagłe zniknięcie, a tymczasem problem doktora Arskiego i stosunków łączących go z Andrze-
jem. Fakty i opinie. Opinie i fakty. %7ładnego połączenia między nimi. Nic!
Rozesłano po całym kraju fotografie, rozesłano instrukcje o poszukiwaniu ciała
porucznik Brodzki zżymał się na te metody z czasów króla wieczka. Cóż to za sposoby w
epoce rozbicia atomu i krążących wokół ziemi satelitów! Pytać się po kolei a do tego się
taka operacja fotografiami sprowadzała wszystkich milicjantów w całej Polsce, czy aby nie
znają tego pana?! W ten sposób można na niego trafić pierwszego dnia. Ale można i setnego!
Tylko co tu innego w tej sytuacji wymyślić? Za chwilę, gdy tylko wróci do siebie, każe zrobić
tysiąc odbitek fotografii doktora Arskiego i znowu będą się milicjantów w Psiej Wólce rozpy-
tywać, czy nie widzieli takiego siwego pana w swym rejonie? Co gorsza, będą to fotografie
współpracownika komendy głównej MO i odpowiedz niejednego milicjanta wskazywać
będzie prosto na wydział śledczy: tam spotykali człowieka o takiej właśnie twarzy! Wszystko
razem jakby toporem zabierać się do reperacji zegarka! Ale jak inaczej? Coś trzeba robić,
a tu żadnych śladów, które by wskazywały kierunek działania.
Wchodząc do swego gabinetu porucznik Brodzki machinalnie, bardziej z desperacji niż
nadziei, zapytał sekretarkę o nowiny w sprawie Nowickiego.
Jest wiadomość.
Skąd? krzyknął.
Z Poznania.
Z Poznania? Wydawało mu się to zupełnie nieoczekiwane, wręcz niemożliwe.
Wyobrażał sobie, że może pierwsze wiadomości będą z jakiegoś granicznego posterunku
WOP-u, który przytrzymał uciekającego przez granicę z kosztownościami Andrzeja Nowi-
ckiego...
Chwycił meldunek.
Komenda MO w Poznaniu donosiła, że przesłana im fotografia została przez nich
zidentyfikowana. W Poznaniu mieszka i żyje człowiek dokładnie tak wyglądający. Z koperty
wypadło zdjęcie, z tej serii zdjęć paszportowych, które dostarczano przy wyrabianiu doku-
mentów osobistych. Fotografia młodego człowieka.
Ta sama twarz, to samo czoło, te same usta, taka sama myszka na policzku! Takie samo
charakterystyczne przymrużenie oczu w jakimś lekkim uśmiechu.
Porucznik urzeczony wpatrywał się w zdjęcie. Z szuflady wyciągnął dwie fotografie
Andrzeja Nowickiego: jedną również paszportową, drugą bardzo powiększoną. Nie różniły
się niczym od tej fotografii, którą trzymał w ręku.
To był ten sam człowiek!
A przecież załączona informacja poznańskiego wydziału śledczego dowodziła czegoś
przeciwnego. MO twierdziła, że przesłana im fotografia nie jest fotografią Andrzeja Nowi-
ckiego, ale tamtejszego młodego lekarza, asystenta Akademii Medycznej, doktora Janusza
%7łukrowskiego.
Odruch zawodu, irytacji był pierwszą reakcją porucznika Brodzkiego na pismo poznań-
skiej milicji. Trudno sobie wyobrazić, by asystent Akademii w Poznaniu, ordynujący lekarz,
mógł równocześnie pełnić w Warszawie obowiązki rzeczoznawcy Jubilera , co dzień obe-
cnego w swym biurze. Ale już po sekundzie porucznik, wpatrujący się w dwie jednakowe
twarze, sformułował pytanie: Jeżeli dwóch tak identycznych sobie ludzi znajduje się w tej
chwili w Polsce, to przecież mogła istnieć sytuacja, w której obaj równocześnie znalezli się w
gmachu Jubilera , jeden w gabinecie dyrektora, drugi w skarbcu... Tak czy nie? Zeznania
kierownika skarbca i innych mogą zostać potwierdzone. Portier mógł dwa razy widzieć tego
samego człowieka opuszczającego gmach.
Czy asystent Akademii Medycznej zna rzeczoznawcę firmy jubilerskiej? Czy Andrzej
Nowicki wiedział, kogo kryje alibi dostarczonym przez własny wygląd?
Więc?...
Oficer śledczy nakręcił numer telefonu.
Pan profesor Nowicki?
...
Przepraszam, że jeszcze raz muszę dziś pana niepokoić. Tu mówi Brodzki. Czy ma
pan bratanka albo siostrzeńca, lekarza w Poznaniu?
...
Aha! Nie! Dobrze! Jeszcze jedno pytanie. Przepraszam za nie z góry, ale pan rozu-
mie... w tej sytuacji muszę być czasem niedelikatny. Wytłumaczę to panu osobiście. Czy pan
Andrzej jest jedynym synem pana profesora? Położył nacisk na ostatnie dwa słowa.
...
Jedynym! Dziękuję bardzo i raz jeszcze przepraszam. Tak, tak, o to mi chodziło.
Dziękuję bardzo.
Brodzki odłożył słuchawkę i zamyślił się. Ciągle patrzył na dwie leżące przed nim
fotografie.
Po chwili zawołał sekretarkę.
O której odchodzi pociąg do Poznania?
Sprawdziła w rozkładzie jazdy. Za niecałą godzinę! Porucznik poderwał się z fotela.
Auto! Telefon do żony, by przygotowała walizkę. Telefon do Poznania komenderował
sekretarką by wzięli pod obserwację doktora (pomyślał: drugi doktor w tej samej spra-
wie! ) %7łukrowskiego i śledzili każdy jego krok.
Już na progu pokoju rzucił ostatnie zlecenie: Jeżeli będą wiadomości od Arskiego,
natychmiast przez linię służbową przekazywać do Poznania.
Już po odejściu pociągu do Poznania sekretarka dyżurująca w wydziale śledczym
odebrała telefon z Krakowa. yle było słychać.
Doktor Arski? powtórzyła nie wierząc własnym uszom.
...
Ależ na pana czekał porucznik Brodzki! Gdzie pan...
...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]