[ Pobierz całość w formacie PDF ]
John nic na to nie odpowiedział.
- To jak planowałeś? - dopytywałam się. - Myślałeś, że po prostu przejdziemy przez Ciemno
po omacku?
- Cholera, nie rozumiesz, że jeszcze wszystkiego nie rozpracowałem?
Uśmiechnęłam się, bo na moment z tych wszystkich jego dorosłych planów wyjrzał dzieciak,
cały zły i czerwony, bo ktoś go skrytykował. Podszedł do nas Gerry. Miał w ręce swoją dzidę z
grotem z kolczaka.
- Co tam? O czym rozmawiacie?
- Jeff mówi, że moglibyśmy złapać młodego wełniaka, takiego koziołka i zrobić z niego
konia, który poprowadzi nas przez ciemno - powiedziałam.
Gerry kiwnął głową. Klęknął przy strumieniu i nabrał złożonymi dłońmi trochę wody, żeby
się napić, po czym przysiadł koło nas.
- No, konia. Właśnie, Jeff, często o tym myślałeś, nie? %7łeby mieć takie zwierzę-pomocnika. -
Spojrzał na mnie z dumą. - Mój brat tyle ma tych pomysłów. Bystry bystry jest.
Zaśmiałam się i pomyślałam o tych dwóch dziwacznych chłopaczkach trochę życzliwiej niż
przedtem.
- Super - powiedziałam. - Przydadzą się jak cholera. Niech mnie fiut Toma. Przyda nam się
każdy pomysł, jaki tylko się trafi.
Obejrzałam się na Johna, ale on kompletnie o nas zapomniał i siedział zatopiony głęboko
głęboko we własnych myślach.
- Nasze edeńskie zwierzęta naprawdę mają uczucia - powiedział Jeff. - Lampart ma uczucia,
wełniak ma, nietoperz ma, pełzak ma. Wszystkie mają.
- Ciągle to mówi - powiedział Getry, jakby słowo jego brata wystarczało, żeby coś było
prawdziwe.
John zaczął się wiercić koło nas.
- Dobra - powiedział - mamy masę roboty. Musimy zdobyć tyle skór, ile tylko się da, i mięso
do jedzenia. Musimy spróbować złapać żywego małego wełniaka...
- Można by zrobić płot, żeby nie uciekł - dodał Jeff.
- Dobra, Jeff, to ty zacznij budować ten płot, albo zastanów się, jak go zrobić. I tak na
dłuższe polowanie pójść nie dasz rady, nawet gdyby stopy ci się całkiem zagoiły. Gerry może
zostać i ci pomóc. Ja z Tiną pójdę w stronę Zimnej Zcieżki i zobaczymy, czy na dole nie zostały
jakieś wełniaki. Dłużej niż jedno wstanie nie będziemy tam siedzieć. A następnego wstania, albo
za dwa, pójdziemy w drugą stronę, w stronę Rodziny, i może kogoś spotkamy.
Nie dał nam żadnego wyboru, nie pytał, czego chcemy. I choć ja go się wcale nie bałam i
potrafiłam mu się postawić, kiedy nie miałam wyjścia, a nawet postawić na swoim, to po prostu
było zbyt męczące, tak się za każdym razem kłócić.
- No i niedługo - powiedział John - trzeba będzie ustalić dla Rodziny nowe reguły.
Nowa Rodzina! Popatrzcie no! Trzech obrostków i jeden kulawy dzieciak, siedzą nad
małym stawikiem obok paru jaskiń. Ale w myślach Johna już byliśmy tą nową Rodziną.
Jak się zastanowić, to właśnie na tym polegała ta jego siła. Uważał, że umie sprawić, żeby
różne rzeczy stawały się rzeczywistością, po prostu mocno w nie wierząc. I był tego tak pewny,
że czasem to się okazywało prawdą.
- Czyli to było nasze pierwsze spotkanie Rodziny, tak? - powiedziałam. - Nasz pierwszy
Specjał?
Gerry zachichotał i pokazał dwa nietoperze srebrzyki. Siedziały na gałęzi i patrzyły na nas,
delikatnie wachlując się skrzydłami, chude rączki miały splecione na piersi, a pomarszczone
nietoperzowe pyszczki wyglądały, jakby marszczyły się w skupieniu.
22. John Czerwoniuch
Bella zrobiła parę złych rzeczy, ale i tak była najlepszym dorosłym ze wszystkich w
Rodzinie. I się mną zajmowała, i mnie wychowała, i ją kochałem. I to przeze mnie umarła.
Nie dawało mi to spokoju. Gdybym nie zrobił tego, co zrobiłem, nie straciłaby swojego
miejsca w Rodzinie i nie walnęłaby Tommy ego. Jej pozycja w Rodzinie i grupie była dla niej
wszystkim - każdy starosta powinien taki być. Cała oddała się roli starosty grupy i członka Rady,
i nie była w stanie żyć bez tej pozycji, bo został z niej tylko cień.
Przez pierwsze parę wstań po tym, jak mi powiedzieli, sam miałem ochotę walnąć
Tommyego. Oczywiście nigdy bym tego naprawdę nie zrobił. Wtedy to dopiero bym poszedł za
swoimi uczuciami i nie myślał o przyszłości - a przecież postanowiłem, że nigdy nie będę tak
robił. Mimo to, kiedy nie byłem czymś zajęty, kiedy miałem wolną chwilę, zawsze stawało mi to
przed oczami. Aup! Bella nie żyje, Bella zrobiła się, i to wszystko przez mnie.
Pilnowałem się oczywiście, żeby inni tego nie zauważyli i żeby mi to nie przeszkodziło
działać. Właściwie nawet stwierdziłem, że przez śmierć Belli mój plan jest jeszcze ważniejszy i
trzeba go koniecznie zrealizować.
Ona zginęła przez mój pomysł, więc muszę go zrealizować, inaczej jej śmierć pójdzie na
marne.
Wymacałem pierścień Geli w kieszonce na brzegu skóry. Pomógł mi przypomnieć sobie, że
czasem muszą się dziać złe rzeczy. Ludzie umierają, ludzie coś gubią i nie umieją znalezć,
choćby nie wiem jak chcieli. Przydarzyło się to Geli i Tommy emu, każdemu, nie tylko mnie.
Widzicie, Angela straciła nie tylko Ziemię i mamę i tatę. I nie tylko pierścień. Parę łon po
pierścieniu straciła jeszcze córeczkę Candice. Pełzak ugryzł dziewczynkę w wargę, kiedy szukała
drzewosłodów, rana się spaskudziła i Candice umarła.
A potem Tommy stracił Gelę, a potem... No, i tak cały czas. Po prostu tak jest.
Poszliśmy z Tiną w górę Doliny Zimnej Zcieżki, w stronę miejsca, gdzie z Ciemna schodzi
sama Zimna Zcieżka. Miałem dzidę z grotem z czarnoszkła i drugą kolczakową, Tina dwie
kolczakowe, mieliśmy skórzany worek, który wziąłem od Czerwoniuchów, i zwój grubego
sznura z falorostu. Cieszyłem się, że jest ze mną. Była szybka, silna i nikomu nie pozwalała się
pokonać, nawet mnie.
Przyszło mi do głowy, że może już się spózniliśmy na wełniaki, bo ziąb był krótki krótki i
skończył się zanim wstaliśmy. (Nigdy więcej, pomyślałem sobie: jaki pożytek z mieszkania pod
Zimną Zcieżką, jeśli nie chodzi się na wełniaki w czasie ziąbu?). Ale kozły czasami zostają na
dole w lesie jeszcze na jedno czy dwa wstania - i faktycznie, najpierw zrobiliśmy parę małych
ptaszków i nietoperzy, a potem znalezliśmy na kamieniach przy strumieniu trzy niezłe wełniaki.
Ja zostałem przed nimi, kryjąc się, a Tina obeszła kamienie wielkim kołem i zaszła je od tyłu.
Były trzy, dwa w pełni dorosłe i jeden jak trzy czwarte tamtych. Nie przyszły tylko się napić,
jadły falorosty prosto z wody, kozły czasami tak robią. Stały tylnymi nogami na kamieniach,
środkowe miały rozstawione w płytkiej wodzie, a przednimi, jak rękami, wyciągały z wody
błyszczące zielsko. Nie śpieszyły się, a lampki na głowach nie świeciły jasno, jak na Ciemnie,
tylko lekko się jarzyły.
Trudno było o lepszy moment, żeby je podejść - świeże wodorosty mocno pachniały błotem,
więc ciężko było nas zwietrzyć. Od czasu do czasu podnosiły wielkie, ciężkie głowy i rozglądały
[ Pobierz całość w formacie PDF ]