[ Pobierz całość w formacie PDF ]

się choroby przy pierwszym z nią zetknięciu. Każdy kolejny
86
dzień, który mijał bez symptomów zarażenia, sprawiał jej
ulgę. Lecz mimo to, utajony lęk wciąż czaił się w jej umyśle.
Innym zmartwieniem Marissy był fakt, że kolejny przypadek
Eboli pojawił się tak prędko. Jeśli faktycznie był to ten wirus,
to w jaki sposób został przeniesiony do St. Louis? Czy była
to epidemia niezależna od tej w Los Angeles, czy też należało
ją traktować jako rozprzestrzenienie się poprzedniej? Czy
ktoś przeniósł chorobę z Los Angeles, czy może była to jakaś
"Ebola Mary" podobna do niesławnej "Durowej Mary".
%7ładne z tych pytań nie nastrajało Marissy optymistycznie.
 Czy podać pani kolację? - spytała stewardesa, prze-
rywając tok myśli Marissy.
 Oczywiście - odparła dziewczyna, opuszczając skła-
dany stolik. Lepiej było coś zjeść, bez względu na to czy
czuła głód, czy nie. Wiedziała, że w St. Louis może nie mieć
na to czasu.
Wysiadając z taksówki, którą dojechała z lotniska do
Szpitala Społecznego Planu Zdrowotnego St. Louis, Maris-
sa z radością dostrzegła betonowy, zadaszony wjazd do szpi-
tala. Na zewnątrz strumienie wody biły wściekle o asfalt.
Nawet mając nad głową osłonę w postaci dachu, musiała,
biegnąc w kierunku obrotowych drzwi wejściowych, posta-
wić kołnierz płaszcza, by uniknąć nieprzyjemnych podmu-
chów wiatru, niosących krople deszczu. W rękach trzymała
walizkę i teczkę, gdyż nie miała czasu, by zostawić bagaż
w hotelu.
Szpital robił wrażenie nawet w ciemny, deszczowy dzień.
Zaprojektowany w nowoczesnym stylu, z elewacją z lico-
wych płyt marmurowych, posiadał wjazd stanowiący trzy-
piętrową replikę Auku Triumfalnego. Wnętrze wyłożone by-
ło głównie jasnym dębem i jasnoczerwonymi wykładzinami.
Niezbyt uprzejmy recepcjonista skierował Marissę do biura
administracji, znajdującego się za wahadłowymi drzwiami.
- Doktor Blumenthal! - wykrzyknął niewielki człowie-
czek o orientalnych rysach, wyskakując zza biurka. Marissa
cofnęła się o krok, gdy człowieczek ten uwolnił ją od walizki
i energicznie potrząsnął jej dłonią.
87
- Doktor Harold Taboso - przedstawił się. - Jestem
tu dyrektorem medycznym. A to doktor Peter Austin, epi-
demiolog stanu Missouri. Oczekiwaliśmy pani przybycia.
Marissa wymieniła uścisk dłoni z doktorem Austinem,
wysokim, szczupłym mężczyzną o rumianej cerze.
- Jesteśmy niezmiernie zobowiązani za pani szybkie
przybycie - powiedział Taboso. - Czy zechce pani coś
zjeść lub wypić?
Marissa potrząsnęła przecząco głową, jednocześnie wyra-
żając podziękowanie za tak uprzejme przyjęcie.
 Jadłam już w samolocie - wyjaśniła. - Chciałabym
od razu przystąpić do pracy.
 Oczywiście, oczywiście - odparł Taboso.
Przez chwilę sprawiał wrażenie zdezorientowanego. Jego
milczenie wykorzystał Austin, mówiąc:
- Jesteśmy dobrze poinformowani o wypadkach w Los
Angeles, stąd też nasze obawy, że mamy do czynienia z tą
samą chorobą. Jak pani wiadomo, dziś rano odnotowaliśmy
jeden podejrzany przypadek, a podczas gdy pani leciała tu-
taj, zgłoszono dwa następne. ,
Marissa przygryzła wargę. Cały czas miała jeszcze nadzie-
ję, że alarm okaże się fałszywy, lecz teraz, w obliczu dwóch
nowych przypadków zachorowań, trudno było jej pozostać
optymistką. Zatopiona w fotelu podsuniętym przez doktora
Taboso, odezwała się:
 Proszę mi zrelacjonować wszystko, co do tej pory wia-
domo.
 Obawiam się, że nie jest tego zbyt wiele - odparł Au-
stin. - Było za mało czasu. Pierwszy przypadek stwierdzono
około czwartej nad ranem. Szybka reakcja doktora Taboso
zasługuje na pochwałę. Pacjenta natychmiast odizolowano,
co, jak mamy nadzieję, zminimalizowało kontakt z chorobą
na terenie szpitala.
 To rzeczywiście dobrze - stwierdziła Marissa. - Czy
przeprowadzono badania laboratoryjne?
 Oczywiście - odparł Taboso.
 To może stanowić pewien problem - wyjaśniła Ma-
rissa.
88

Rozumiem - przyznał Austin - ale badania zlecono
natychmiast po przyjęciu pacjenta, zanim jeszcze powzięliś-
my jakiekolwiek podejrzenia dotyczące diagnozy. Zawiado-
miliśmy CKE niezwłocznie po otrzymaniu informacji przez
moje biuro.
 Czy udało wam się ustalić jakieś powiązania z epide-
mią w Los Angeles? Czy któryś z pacjentów pochodzi z Los
Angeles?
 Nie - zaprzeczył Austin. - Wzięliśmy taką możli-
wość pod uwagę, ale nie byliśmy w stanie ustalić żadnego
związku między naszym przypadkiem a epidemią kalifornij-
ską.
 Cóż - westchnęła Marissa, ciężko podnosząc się z fo-
tela. - Chodzmy zobaczyć pacjentów. Zakładam, że dys-
ponujecie pełnym sprzętem ochronnym.
 Oczywiście - potwierdził Taboso, wskazując drogę
do wyjścia.
Przeszli przez korytarz ku windom. Kiedy winda ruszyła,
Marissa zadała pytanie:
- Czy macie tu jakichś pacjentów, którzy przebywali
ostatnio w Afryce?
Lekarze spojrzeli po sobie, po czym Taboso odrzekł nie-
zdecydowanie:
- Nie wydaje mi się, żebyśmy mieli tu kogoś takiego.
Marissa nie spodziewała się wcale innej odpowiedzi. To
byłoby zbyt proste. Zledziła wznoszenie się windy na wyświe-
tlaczu pięter. Zatrzymali się na ósmym.
Idąc korytarzem, Marissa zauważyła, że sale, które mi-
jają, są zupełnie puste. Bliższe spojrzenie ujawniło, że więk-
szość z nich nie była nawet wyposażona. Natomiast ściany
holu zamiast świeżej farby nosiły tylko ślady zagruntowania. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • soundsdb.keep.pl