[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pokonywać tysięcy kilometrów, by zarabiać na życie w jakimś odległym
kraju. Mówili, że wraz z niepodważalnym złem, czego nikt nie negował,
stracono
też coś dobrego. Rozmawiając ze starymi ludzmi gromadzącymi się u wylotu
Via dei Polacchi, Felicja uświadomiła sobie, że oddziela
ją od nich przepaść nie do przebycia, że dręczą ich jakieś wyrzuty sumienia i
poczucie straty, które były jej zupełnie obce. Czuła też
jednak, że łączy ich pewna więz. Felicja była Polką i była biedna. Kiedy
uderzyła we właściwą strunę - grając mazurka czy poloneza -
widziała wokół siebie zamglone spojrzenia i słyszała brzęk drobnych monet
rzucanych do futerału.
A tego dnia dołączył do nich ten włóczęga, mierząc ją nieprzyjaznym
wzrokiem, który zdawał się mówić... jak ci nie wstyd, jak ci nie wstyd.
Grając wolny taniec ludowy, powiedziała sobie, że jeśli nadal będzie jej
okazywał takie zainteresowanie, zgani go odważnie i głośno, przy
wszystkich. %7łeby włóczęga mówił o wstydzie? Kto mu dał prawo...?
Nagle, czując na ramieniu czyjąś dłoń, opuściła skrzypce. Odwróciwszy się,
ujrzała przyjazne jasnoniebieskie oczy mężczyzny w średnim wieku, ubranego
w szary garnitur. Miał bladą, mięsistą twarz o rumianych policzkach,
pokrytych krótkim zarostem, przerzedzone jasne włosy, zachowywał się ze
spokojem i pewnością siebie często spotykaną u osoby sprawującej jakiś
urząd, pracownika administracji albo dyrektora szkoły.
- Pięknie grasz, Felicjo - powiedział po polsku.
- Czy my się znamy?
Z kieszeni marynarki wyciągnął legitymację i mignął nią przed oczami Felicji,
zbyt szybko, by zdążyła odczytać i zrozumieć choćby słowo.
- Nie. Jestem funkcjonariuszem polskiej policji, oddelegowanym do Rzymu.
Nie ma potrzeby, żebyśmy się znali.
Musiała wyglądać na przestraszoną. Położył jej dłoń na ramieniu i ciepłym,
pełnym otuchy głosem powiedział:
- Nie bój się. Nie ma powodów do niepokoju. - Sympatyczny uśmiech zniknął
z jego twarzy. - Spełniam po prostu smutny obowiązek, jaki od czasu do
czasu spada na ludzi mojej profesji. Chodz, zapraszam cię na kawę. Za rogiem
jest taki mały lokal.
Mężczyzna był tak miły i mówił tak przekonująco, że Felicja odruchowo
skręciła za nim w Via dei Polacchi, mimo że nie potrafiła sobie przypomnieć,
by znajdowała się tam jakaś kawiarnia.
Gdy byli w połowie ulicy, mężczyzna zatrzymał ją w cieniu budynku. W jego
oczach malowały się smutek i współczucie.
- Przykro mi - rzekł cichym, spokojnym głosem. - Niełatwo mi to powiedzieć.
Twój wuj Henryk nie żyje.
Poczuła bolesny ucisk w żołądku.
- Nie żyje?
- Został zamordowany podczas pracy. Razem z nim zginęły jeszcze dwie
osoby. Tak to już jest na tym świecie.
- W Warszawie? Wzruszył ramionami.
- Kiedyś na pewno nie doszłoby do czegoś takiego. Nie w dawnych czasach.
Ludzie czuli za duży respekt. I za duży strach.
W głowie Felicji kłębiło się mnóstwo pytań, lecz żadne nie potrafiło się
sformułować w sensowne zdanie.
- Muszę wracać do domu - wykrztusiła w końcu. Mężczyzna przez chwilę
milczał, zastanawiając się, z zupełnie
innym wyrazem oczu, którego nie umiała odgadnąć.
- Nie stać cię na powrót do domu - zauważył, marszcząc brwi. -Zresztą co cię
tam może czekać? Tak naprawdę to nigdy nie był twój kraj.
Wąska ulica była pusta. Rozpalone słońce nagle przysłoniła chmura,
pogrążając całą okolicę w mroku.
- Stać mnie na bilet na autobus - odrzekła, czując wzbierający w niej gniew.
- Nie, nie stać cię - odparł i chwycił ją za ramiona. Był silny. Niebieskie oczy
błysnęły, wpatrując się w nią natarczywie, ostro. -Co dostałaś od wuja? Co ze
sobą przywiozłaś?
Usiłowała się wyswobodzić. Bezskutecznie. Trzymał ją w żelaznym uścisku.
- Trochę pieniędzy... Dwa tysiące euro. To wszystko, co miał.
- Nie pieniądze - warknął mężczyzna, podnosząc głos. Nie mam na myśli
żadnych pieniędzy.
Odwrócił łokieć w taki sposób, że jego przedramię znalazło się pod brodą
Felicji i przyparło ją do ściany, podczas gdy druga ręka wyszarpnęła jej
futerał. Mężczyzna błyskawicznie pochylił głowę, otworzył zębami zatrzask i
z trudem odchylił pokrywę.
- Tandetny instrument - burknął, po czym cisnął skrzypce na ulicę. Z futerału
[ Pobierz całość w formacie PDF ]