[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dług.
Po lunchu Tala skończyła czyszczenie starej klatki, a potem
poszła do komputera, chcąc się rozeznać w sytuacji. Po śmierci
Adama skończyła kilka kursów komputerowych, żeby podnieść swoje
kwalifikacje i znowu uczyć w szkole średniej, ale trochę już
zapomniała, a przede wszystkim - brakowało jej wprawy.
Zresztą Rachel zabrała domowy komputer do swojego pokoju w
domu babki, by na nim odrabiać lekcje, i Tala nie miała do niego
dostępu.
Nie znała hasła i nie mogła z rezerwatu połączyć się z Internetem;
postanowiła poczekać z tym do jutra, gdy Pete będzie miał czas.
- Skoro masz jechać po dzieciaki, to lepiej zgaś to i jedz po nie -
rzekł chwilę pózniej Mace, stając w progu gabinetu.
Tala rzuciła szybkie spojrzenie na zegarek. Kilka godzin minęło
w mgnieniu oka.
Zerwała się i zaczęła zbierać rzeczy.
- A jak tam Maleńka? Miałam do niej zajrzeć. Już się obudziła?
- Owszem, i niecierpliwie czeka, żeby coś wrzucić na ząb.
Pozwól, że cię odprowadzę do furtki - rzekł Mace i wręczył jej
metalowe kółko z kluczami. - A to dla ciebie. Ten duży jest od
głównej bramy, na innych są karteczki z napisami, a ten tu jest od
klatki naszej małej. Tylko nie radzę ci jej otwierać.
Tala poczuła wdzięczność i wzruszenie.
- Naprawdę chcesz mi je dać?
- A dlaczego nie? Pracujesz tutaj i możesz sobie wchodzić, kiedy
zechcesz, wcześnie rano, zanim wstaniemy, albo o każdej porze w
ciągu dnia. W ten sposób będziesz niezależna.
Kiedy machała mu dłonią na pożegnanie, dodał jeszcze:
- Do jutra, do zobaczenia.
Pete'a jednak nie widziała. Nie wiadomo czemu, zrobiło jej się
przykro. Jak mogła myśleć, że on jest gburem. Jest przygnębiony i
stale zdenerwowany, ale to przecież można zrozumieć. Musiał
przeżyć coś bardzo złego. Każdy na jego miejscu byłby taki. Po prostu
trzeba mu pomóc.
Tak jak on pomaga słoniom.
Tak jak Adam pomagał leśnej zwierzynie.
I za to zginął.
Rozdział 6
- Zaprosiłam doktora Jacobiego razem z synem na kolację -
oświadczyła nieoczekiwanie Irene, kiedy dzieci poszły na górę do
swoich pokoi. - Skoro masz u nich pracować, powinniśmy chyba
bliżej się poznać.
Tali zrobiło się słabo. Cały dzień spędziła w rezerwacie z Pete'em
i Mace'em i miała wrażenie, że ostatnią rzeczą, na jaką obaj mieliby
ochotę, jest uczestniczenie w jednej z tych półoficjalnych kolacji
Irene, organizowanych w ostatniej chwili. Sama była kompletnie
wykończona. Noc spędzona na podłodze zrobiła swoje.
- Myślę, że dzisiaj mogą mieć mnie dosyć - rzekła posępnie.
Irene nie zmieniła zdania.
- To samotni mężczyzni. Mace jest wdowcem, a jego syn chyba
nigdy nie miał żony. Samotni mężczyzni uwielbiają być zapraszani na
dobre kolacje.
- Mace Jacobi sam bardzo dobrze gotuje - próbowała zażegnać
niebezpieczeństwo Tala.
- Możliwe, ale chyba daleko mu do naszej Lucindy.
- Dzieci jutro idą do szkoły, muszą odrobić lekcje - słabo broniła
się Tala.
Irene tylko machnęła ręką.
- Pewnie wszystko odrobiły już w szkolnej świetlicy.
- Podeszła do schodów i unosząc głowę zawołała: - Rachel,
Cody, odrobiliście już lekcje?
Z góry nadeszło chóralne potwierdzenie. Irene triumfalnie
spojrzała na Talę.
- Widzisz? Wszystko w porządku. A teraz jedz do domu, umyj
się i przebierz. Może dla odmiany włożyłabyś jakąś sukienkę...
Tala z rezygnacją skinęła głową.
- Dobrze, ale nie mogę ci przyrzec, że nie zasnę z głową w
talerzu.
- Zgodzę się i na to, jednak pod warunkiem, że najpierw coś
zjesz.
Tala poszła w stronę samochodu, a Irene krzyknęła jeszcze w ślad
za nią:
- A jak ci się podobało to, że znowu możesz sama odebrać dzieci
ze szkoły?
- Było cudownie. Zdążyłam nawet zobaczyć ostatnie pięć minut
wygibasów Rachel. Te dziewczęta są naprawdę świetne. Nie
wiedziałam, że Rachel jest tak wygimnastykowana. Ja nigdy w życiu
nie umiałam zrobić szpagatu, nawet jak miałam trzynaście lat.
- Po trzech dniach wszystko ci spowszednieje i będziesz miała
dosyć - roześmiała się Irene.
W drodze do domu czuła się podle. Była zdenerwowana i na
granicy łez. I właściwie nie miała pojęcia dlaczego. To znaczy, pewne
[ Pobierz całość w formacie PDF ]