[ Pobierz całość w formacie PDF ]
powiedział Revson do Bransona.
- Z panem porozmawiam pózniej. No i co, O Hare?
- Przyjadą, ale musi pan zagwarantować im nietykalność. Do jasnej cholery, Branson,
dlaczego mają narażać życie?
Branson zastanowił się.
- Nie będą narażać życia. Niech pan odłoży słuchawkę. Potrzebuję telefonu. - Dał znak
przez okno.
Po paru sekundach wszedł Van Effen. Niósł swojego schmeissera w dość nieprzyjemny
sposób. Branson przeszedł do tyłu.
- Połączcie mnie z Hendrixem - powiedział.
Po upływie najwyżej dwóch sekund Hendrix był przy telefonie.
- Hendrix? - głos Bransona jak zwykle nie zdradzał żadnych uczuć. - Obiecałem
nietykalność lekarzom, którzy mają tu przyjechać. Chcę, żeby zjawili się w towarzystwie pana i
wiceprezydenta. - Nastąpiła krótka przerwa, po czym w telefonie dał się znów słyszeć głos
Hendrixa.
- Pan Richards wyraża zgodę. Nie może pan jednak zatrzymać wiceprezydenta jako
zakładnika.
- Tym razem ja się zgadzam.
- Daje pan słowo?
- O ile jest coś warte. Musi mi pan wierzyć, prawda? Nie ma pan możliwości się targować.
- Nie mam. Jest coś, o czym marzę, Branson.
- Wiem. Ale, moim zdaniem, kajdanki są tak mało eleganckie. Zobaczymy się już za parę
minut. Przyślijcie wóz transmisyjny. I niech ekipy telewizji będą w pogotowiu.
- Znowu?
- Uważam, że trzeba koniecznie uświadomić narodowi, jak wygląda modus operandi
naszego establishmentu. - Branson odłożył słuchawkę.
Teraz z kolei Hendrix położył na widełki słuchawkę telefonu w wozie łączności tuż za
Presidio i popatrzył na sześciu otaczających go mężczyzn.
- A więc stało się - powiedział do Hagenbacha. - Hansen nie żyje. W sumie niczyja wina.
Skąd można było wiedzieć, że poważnie chorował na serce? Ale jak to możliwe, że nikt o tym nie
wiedział? Dlaczego?
- Ja wiedziałem - odparł ponuro Hagenbach. - Hansen, jak niemal wszyscy wyżsi urzędnicy
rządowi, trzymał w absolutnej tajemnicy informacje na temat stanu swego zdrowia. W ciągu
ostatnich dziewięciu miesięcy był dwukrotnie w Bethesda. Za drugim razem ledwo się z tego
wykaraskał. Oficjalnie podano, że jest na leczeniu z powodu przepracowania i wyczerpania. Jeśli
więc ktoś tu zawinił, to tylko ja.
- Wygaduje pan bzdury i dobrze pan o tym wie - stwierdził Quarry. - Kto mógł przewidzieć,
że tak się stanie? To nie pańska wina i z pewnością nie zawinił też doktor Isaacs. Powiedział nam,
że środek jest całkowicie bezpieczny dla przeciętnie zdrowego, dorosłego człowieka. Trudno
kwestionować opinię tak cenionego specjalisty. Nie mógł wiedzieć, że Hansen nie jest zdrowy, ani
tym bardziej przewidzieć, że przez pomyłkę wezmie niewłaściwą tackę. A więc co będzie dalej?
- Wiadomo, co dalej - odparł Hendrix. - W siódemkę zostaniemy publicznie oskarżeni o
morderstwo.
Ekipa telewizyjna dotarła już na środek mostu, ale chwilowo nie miała żadnego zajęcia.
Dwaj lekarze specjaliści analizowali próbki pokarmu i mimo przepowiedni O Hare tym razem
wydawali się zgodni. Prezydent rozmawiał cicho z wiceprezydentem. Sądząc z wyrazu ich twarzy,
nie mieli specjalnie o czym mówić. Branson był z Hendrixem sam w autobusie prezydenta.
- Czy naprawdę chce pan mnie przekonać, że obaj z Hagenbachem nic na ten temat nie
wiecie? - zapytał.
- Zupełnie nic - odparł zmęczonym głosem Hendrix. - W ostatnich dniach notowano w
mieście masowe zatrucia jadem kiełbasianym - wskazał ręką na stojący na środku jezdni telewizor.
- Jeśli cokolwiek pan tam ogląda, musiał pan o tym słyszeć. - Spojrzał z kolei na samochód
dostawczy, przy którym krzątali się dwaj lekarze.
- Oni wiedzieli, w czym rzecz, zanim tu przyjechali. - Nie dodał natomiast, że polecił
lekarzom, aby wykryli najwyżej tuzin zatrutych porcji.
- Odpowiada pan za życie ludzi, Branson.
- Czyż to nie dotyczy nas wszystkich? Niech pan idzie do telefonu zamówić następne gorące
posiłki. Pierwsze trzy porcje, wybrane na chybił trafił, będą dla prezydenta, króla i księcia.
Rozumie pan, prawda?
Revson znajdował się w sanitarce z O Hare i April Wednesday, która leżała pod kocem na
składanym łóżku.
- Musiałeś mnie tak urządzić? - zapytała znużonym głosem.
- Musiałem. Przecież nie lubisz miażdżenia palców.
- Nie lubię. Może nie jesteś takim potworem, jak sądziłam. Ale doktor O Hare...
- Doktor O Hare, jakby sam powiedział w swoim ojczystym języku, to inna para kaloszy.
Co mówił Branson?
- Ta sama lina. Od strony zatoki - powiedziała sennie i zamknęła oczy.
O Hare wziął Revsona pod ramię.
- Ma już dosyć - powiedział ściszając głos.
- Na jak długo?
- Dwie godziny. Co najmniej.
- Moje flamastry.
O Hare wyciągnął je z notatnika.
- Czy na pewno pan wie, co pan robi?
- Mam nadzieję. - Myślał przez chwilę, po czym dodał: - Będą pana przesłuchiwali.
- Wiem. Potrzebuje pan latarkę? - Pózniej.
Kylenski, starszy z dwóch lekarzy badających tacki z żywnością, oświadczył Bransonowi:
- Mój kolega i ja wykryliśmy dwanaście zatrutych porcji.
Branson spojrzał na Van Effena, a potem znów na Kylenskiego.
- Tylko tyle? Dwanaście? A nie siedemnaście?
Kylenski miał siwą brodę i wąsy oraz arystokratyczne, orle spojrzenie.
- Dwanaście. Nieświeże mięso. Jakaś odmiana jadu kiełbasianego. Nie trzeba nawet
próbować. Wystarczy zapach. To znaczy, mnie wystarczy. Hansen widocznie tego nie poczuł.
- Grozi śmiertelnym zatruciem? - W tym stężeniu zazwyczaj nie. To nie trucizna zabiła
Hansena. Przynajmniej nie bezpośrednio. Spowodowała jednak z pewnością nawrót poważnych
dolegliwości serca, na które od dawna cierpiał, i to go zabiło.
- Jak by to podziałało na przeciętnie zdrowego człowieka?
- Obezwładniająco. Gwałtowne wymioty, ewentualne krwawienie żołądka, utrata
przytomności albo coś bardzo podobnego.
- Człowiek byłby więc dość bezradny?
- Byłby niezdolny do działania, a zapewne także do myślenia.
- Co za wspaniała perspektywa. Dla niektórych. - Branson znów spojrzał na Van Effena. -
Co ty na to?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]