[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Znalazłam dziś w praniu czek, ten, który dałam Larry'emu.
Hank mimowolnie dotknął ręką kieszeni koszuli i oblał się rumieńcem.
- Zapomniałem go wyjąć i porwać.
- Tak się domyśliłam. Nie mam ochoty dyskutować teraz na ten temat. Potem
porozmawiam z Carlem i Kate.
- Jak chcesz. W takim razie pomogę ci przygotować te dzbany - odparł, biorąc
się do pracy.
Maggie znieruchomiała i wlepiła w niego wzrok. W tej samej chwili rozległ
się brzęczyk piekarnika. Maggie otworzyła drzwiczki i wyjęła blachę.
- Już się upiekły? - zdziwił się Hank.
- Nie, te wstawiłam wcześniej. Tamta blacha będzie dopiero za... - zerknęła na
zegarek - za piętnaście minut.
Pracowali w milczeniu. Wreszcie Hank przerwał ciszę.
- %7łona Bena, ta w ciąży, zaproponowała pomoc. Jeśli chcesz, dam ci jej
numer.
111
S
R
- Jak ona się nazywa?
- Melanie. Jest bardzo miła. Maggie popatrzyła na Hanka.
- Czy mogłaby mi jutro pomóc? Może zna jeszcze kogoś, kto ewentualnie
chciałby się włączyć?
- Na pewno. - Hank wytarł ręce i zapisał numer na kartce. - Zadzwoń do niej.
Maggie nie kazała się prosić. Miała pewne opory, lecz Melanie szybko
skruszyła jej nieśmiałość. Rzeczywiście okazała się ujmującą osobą. Obiecała
zaangażować do pomocy jeszcze kilka znajomych.
Maggie z westchnieniem ulgi odłożyła słuchawkę.
- Martwiłaś się, jak sobie poradzisz?
- Uhm. - Odgarnęła z twarzy niesforne pasemko włosów.
- Trzeba było mi wcześniej powiedzieć, coś bym zaradził.
- Nie wiedziałam, czy masz jakichś znajomych poza mężczyznami. Raczej nie
udzielasz się towarzysko.
- Ostatnio nie, ale wiadomo dlaczego. Po pogrzebie mamy przyszło sporo
ludzi, przynieśli mnóstwo jedzenia. Jednak potem każdy zajął się własnymi
sprawami. Uważali, że bez problemu dam sobie radę z ojcem.
- I tak było - powiedziała szybko Maggie.
- Niestety nie. To ty go przywróciłaś do życia. Ty i Timmy. Moje wysiłki nic
nie dały. Dopiero dzięki tobie się otrząsnął. Wkurzało mnie to, ale już mi przeszło.
Masz moją dozgonną wdzięczność.
- Nie mów tak. W końcu między innymi po to mnie zatrudniłeś. Carl wpadł w
apatię i nie mógł się z niej wyrwać. Smaczne kąski zrobiły swoje.
- Ze mnie jest raczej marny kucharz.
- Za to sprawdzasz się w innych dziedzinach. Gdyby nie ty, ranczo by padło.
Hank uśmiechnął się półgębkiem.
- Ale z nas towarzystwo wzajemnej adoracji!
112
S
R
- W pewnym sensie. Wiem, że dotąd nie miałeś kiedy opłakać mamy,
pogodzić się z jej odejściem. Czasami mnie denerwowałeś, przyznaję, ale rozumiem
to.
- Okazujesz więcej cierpliwości, niż mi się należy.
Uśmiechnęli się do siebie przyjaznie. I wtedy do kuchni wszedł Timmy.
- Mamo, Hank powiedział, że już niedługo wyjawię ci nasz sekret.
Wszystkie ciepłe uczucia, jakie Maggie czuła do Hanka, opuściły ją w jednej
sekundzie.
- Wyjaw mi go teraz.
Timmy błagalnie popatrzył na Hanka.
- Jak chcesz, to mów śmiało. Timmy podskakiwał z emocji.
- Pójdę spać do dawnego pokoju Hanka. Tam, gdzie mieszkał, jak jeszcze był
mały. I żebym się nie bał, będę mieć malutkiego pieska! On będzie ze mną spać!
Maggie z niedowierzaniem przeniosła wzrok z synka na Hanka. Zabrakło jej
słów. Jak mógł obiecywać chłopcu takie rzeczy, nie pytając jej wcześniej o zdanie?
- Timmy, nie wydaje mi się...
- Ale mamusiu, ja tak bardzo cię proszę! - jęczał malec.
- Maggie, zastanów się, żeby nie popełnić błędu - zawtórował mu Hank.
- Co takiego? Ja mam się zastanowić? Czemu ty tego nie zrobiłeś? Timmy, idz
do sypialni i pooglądaj telewizję.
- Ale mamo...
- Timmy, zrób, co powiedziałam!
Gdy chłopiec wyszedł, Hank rzekł:
- Nie gniewaj się na niego. Pretensje możesz mieć tylko do mnie.
- I będę je mieć! Jak mogłeś mu to przyrzec, nie konsultując się ze mną?
Jestem jego matką!
- To prawda. Tylko że za bardzo go chronisz - rzeczowo oświadczył Hank.
113
S
R
- A jakie ty masz doświadczenie w wychowywaniu dzieci? Na litość boską,
jesteś kawalerem! Nie masz bladego pojęcia o dzieciach!
- Wiem, że chłopcy muszą nauczyć się niezależności, nie mogą być trzymani
na smyczy. Jak długo będzie spać razem z tobą? Przecież on już nie jest małym
bobaskiem.
- Wyjdz stąd! Nie chcę na ciebie patrzeć! - wykrzyknęła rozgniewana.
Najbardziej złościła ją myśl, że Hank może mieć rację. Jednak to ona jest
matką Tima! I do niej należy decydowanie o jego życiu.
Hank z zaciętą miną wszedł do obory.
- Co jest, szefie? - zapytał Larry, wychodząc z siodlarni, gdzie coś reperował.
- Wyrzuciła mnie z mojego domu!
- Uff! Czyli w końcu doszło do spięcia - zauważył domyślnie Larry.
- Ona jest niemożliwa! Nawet nie chciała mnie wysłuchać!
- Ostrzegałem cię - z uśmiechem rzekł Larry.
- No pięknie! Wielką mam z ciebie pociechę! I co mi z tego? Chodziło mi o [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • soundsdb.keep.pl