[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Przysłonił sobie oczy, Ŝeby go nie raziło odbite światło, i zajrzał od tyłu do samochodu.
Potem obszedł wóz i nachylił się przy moim oknie. Otworzyłem je i siedziałem bez ruchu
mając nadzieję, Ŝe to, co wykwitło mi na ustach, imituje spokojny i usłuŜny uśmiech.
— Czy zdaje sobie pan sprawę z tego, Ŝe nie wolno przemycać Ŝywych zwierząt do
Zjednoczonego Królestwa?
Pokiwałem głową jak idiota. — AleŜ oczywiście, wiem. Chodzi o wściekliznę, tak?
— Właśnie, sir. A teraz, czy zechciałby mi pan powiedzieć, co ma pan w tym pudle, sir.
— Pudle? Ach, chodzi panu o kufer.
— Tak, sir.
— Nic takiego. RóŜne takie drobiazgi. Jestem kolekcjonerem antyków. Mam tam kilka
ksiąŜek, jedną czy dwie figurki. Drobiazgi.
Celnik zanotował sobie coś w zeszyciku z twardą podkładką. Potem piórem wskazał nam
boczną zatoczkę. Stała juŜ w niej para Niemców i mercedes, który przeszukiwano dokładnie.
Właśnie miałem coś dodać, gdy celnik zmarszczył brwi, przyjrzał mi się, a potem zaczął się
rozglądać, jakby coś zgubił.
— Czy wszystko w porządku? — zapytałem. Potrząsnął głową, jakby stracił wątek. —
Tak, sir. Miałem coś powiedzieć, ale nic pamiętam co.
Nerwowo oblizałem wargi i rzuciłem spojrzenie na Madeleine. Przez chwilę panowała
cisza. — Bardzo dobrze, sir — powiedział wreszcie celnik. — śyczę panu miłego pobytu. —
I przykleił nalepkę na przednią szybę citroena. Włączyłem zapłon i wyjechaliśmy na miasto.
Gdy juŜ nie widzieliśmy dźwigów portowych i statków, gwizdnąłem przeciągle z ulgi.
— Diabeł! — zaszeptała Madeleine. — Musiał wiedzieć, co się dzieje! Czy widziałeś, co
zrobił z mózgiem tego faceta? Oczyścił go zupełnie!
Szybko zerknąłem na brudny kufer ołowianej barwy. Począł mnie tak denerwować, Ŝe z
tych nerwów wydawało mi się, iŜ swędzi mnie skóra, a prawe oko drga w nie kontrolowanym
tiku. Nawet nie usiłowałem sobie wyobrazić, jak wygląda to coś, co siedzi tam w środku.
Wystarczająco duŜo widziałem w półmroku sypialni ojca Antona, wystarczająco wiele
nasłuchałem się skrobania pazurów, szelestu ciała i schrypniętego, przesyconego złem,
gardłowego głosu.
Jeździliśmy bez celu po Newhaven, które niewiele zdawało się sympatyczniejsze od
Dieppe. Zewsząd otaczały nas marne domki z czerwonymi dachami i bramami w
pierwiosnkowym kolorku. Pośród nich tkwiły magazyny i sklepy.
— Co teraz zrobimy? — zapytała Madeleine.
— Nie wiem. Powinniśmy zapewne znaleźć jakiś hotel. Zerknęła na zegarek. —
Spróbujmy się dowiedzieć, gdzie mieszka wielebny Taylor, zanim poszukamy hotelu. Puby są
otwarte. Chodźmy się najpierw czegoś napić i coś zjeść, a potem pójdziemy do miejscowej
biblioteki. W Anglii mają takie wydawnictwo, które zawiera aktualny spis kleru. To
„Crockford”. JeŜeli wielebny Taylor jeszcze Ŝyje, znajdziemy tam jego nazwisko.
Zaparkowaliśmy citroena na miejskim parkingu i przeszliśmy przez ulicę kierując się w
stronę wielkiego, ciemnego wiktoriańskiego pubu „U Księcia Walii”. Cuchnęło w nim
rozlanym piwem i tłuszczem do smaŜenia. Usadowiliśmy się przy rŜniętym oknie, popijając
angielskie jasne o nazwie „Skol” i jedząc zimne paszteciki z parówkami, w których nie było
parówek. Gastronomii angielskiej nie ma co równać z francuską. Gospodarz lokalu, grubas w
kraciastej koszuli, z wąsami jak mors, stał za kontuarem nalewając sobie jedno piwo za
drugim i prowadził dyskurs nad względnymi zaletami A23 i A24, a były to, jak się okazało,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]