[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jakiś śmieć. No i...
- Zostawmy w spokoju panią Haymes.
- No i co sobie taka myśli? %7łe jest kim? Czy tak jak ja ma za sobą kosztowne studia
uniwersyteckie? Czy ma stopień naukowy z ekonomii? Nie! Jest pomocnicą ogrodnika.
Kopie, strzyże trawę i za to dostaje ileś tam każdej soboty. Czemu udaje damę? Kim niby
jest?
- Zostawmy w spokoju panią Haymes. Słucham dalej.
- Do salonu zaniosłam kseres, kieliszki i ciasteczka, co je sama upiekłam. Pózniej zabrzęczał
dzwonek, więc poszłam otworzyć. Otwierałam drzwi raz po raz. To poniżające zajęcie, ale
trudno. Pózniej wróciłam do pokoju kredensowego i zaczęłam czyścić srebro. Myślałam
nawet, że to się dobrze składa, bo jak ktoś przyjdzie, żeby mnie zabić, będę miała pod ręką
taki duży nóż do krajania mięsa. Bardzo ostry!
- Jest pani przewidująca - wtrącił inspektor.
- Pózniej usłyszałam strzały. Pomyślałam: "Stało się! Załatwione!". No i wbiegłam do pokoju
stołowego, nasłuchiwałam przez chwilę. Pózniej był jeszcze jeden strzał i łoskot... Jakby
upadło w holu coś ciężkiego. Nacisnęłam klamkę, ale drzwi nie chciały się otworzyć. Były
zamknięte z tamtej strony. Ja też byłam zamknięta. Jak szczur w pułapce. Oszalałam ze
strachu. Krzyczałam i krzyczałam, i tłukłam w drzwi pięściami. Nareszcie, proszę pana, ktoś
obrócił klucz w zamku i mnie wypuścił. Wtedy przyniosłam świece. Dużo świec. Bardzo
dużo. I zapaliło się znów światło. I zobaczyłam krew. Krew! Ach, Gott in Himmel!
Zobaczyłam krew! Nie pierwszy raz! Mój mały braciszek... Zabili go na moich oczach!
Widziałam krew na ulicy... ludzi rannych... umierających... Widziałam...
- Rozumiem. Bardzo pani dziękuję.
- A teraz - podjęła tragicznie Mitzi - możecie aresztować mnie, zabrać do więzienia.
- Nie dzisiaj, proszę pani - uśmiechnął się inspektor.
3
Craddock z Fletcherem minęli hol, podeszli do frontowych drzwi domu i omal nie zderzyli się
z wysokim, przystojnym młodym mężczyzną, który właśnie wchodził.
- Aapsy, jak pragnę zdrowia! - zawołał.
- Pan Patryk Simmons?
- Zgadza się, inspektorze. Pan jest inspektorem, prawda? A pański towarzysz to sierżant?
- Odgadł pan trafnie. Mógłbym zamienić z panem kilka słów?
- Jestem niewinny, inspektorze! Przysięgam!
- Proszę nie dowcipkować, panie Simmons. Pozostało mi do przesłuchania sporo osób,
wolałbym zatem nie marnować czasu. Co to za pokój? Moglibyśmy z niego skorzystać?
- Nazywa się pracownia, chociaż nikt w nim nie pracuje.
- Słyszałem, że jest pan studentem - zaczął Craddock.
- Tak. Ale dziś nie mogłem skoncentrować się na matematyce, więc wróciłem do domu.
Craddock zadał formalne pytania o imię i nazwisko, wiek i stosunek do służby wojskowej.
- A teraz, proszę pana, zechce pan opowiedzieć, jak wyglądał wczorajszy wieczór.
- Zabiliśmy tucznego cielca, inspektorze. To znaczy, Mitzi specjalnie upiekła smakowite
ciasteczka, ciocia Letty odkorkowała świeżą butelkę kseresu...
- Zwieżą? Więc była inna?
- Tak. Tylko połowa. Ale czemuś nie spodobała się cioci.
- Czy panna Blacklock była wtedy zaniepokojona?
- Nie... Nie sądzę, inspektorze. To osoba niezwykle zrównoważona. Niespokojna była stara
Bunny. Przejęła się ogłoszeniem i od rana prorokowała katastrofę.
- Bała się?
- Niewątpliwie! I strach smakowała z gustem.
- Potraktowała serio to ogłoszenie?
- Tak. Przeraziło ją śmiertelnie.
- Słyszałem, że panna Blacklock po przeczytaniu ogłoszenia, o którym mowa, podejrzewała
zrazu, że to pańska sprawka. Dlaczego tak sądziła?
- Dlaczego? Bo w tym domu ja zawsze bywam winien wszystkiemu!
- Ale pan nie miał z tym nic wspólnego?
- Ja? Absolutnie nic.
- A ten Rudi Scherz. Widział go pan kiedyś? Rozmawiał z nim?
- Nigdy w życiu.
- Ale to żart w pana stylu, prawda?
- Skąd pan wie? Może dlatego, że raz włożyłem ciasto z jabłkami do łóżka panny Bunny, no i
przysłałem Mitzi kartkę pocztową z wiadomością, że gestapo jest na jej tropie?
- Zechce pan opowiedzieć o wczorajszych wydarzeniach.
- Akurat wyszedłem do najmniejszego salonu po tacę z poczęstunkiem i wtedy... Stoliczku,
nakryj się! Wtedy zgasły światła. Odwróciłem się szybko i zobaczyłem w drzwiach faceta,
który powiedział głośno: "Ręce do góry!". Więc wszyscy przestraszyli się i zaczęli krzyczeć.
Zastanawiałem się właśnie, czy zdołam go obezwładnić, gdy facet zaczął strzelać z
rewolweru i gruchnął na podłogę, a jego latarka zgasła. Zrobiło się ciemno i pułkownik
Easterbrook zaczął komenderować w naprawdę koszarowym stylu. "Zwiatło!" - wołał i
dopytywał się, czy moja zapalniczka działa. Nie działała. Nie działała jak zawsze. To
diabelski wynalazek!
- Sądzi pan, że napastnik mierzył z rozmysłem do panny Blacklock?
- Czy ja wiem? Powiedziałbym raczej, że dla kawału strzelał na chybił trafił. Może pózniej
uprzytomnił Sobie, że posunął się za daleko. - I zastrzelił się?
- Być może. Kiedy zobaczyłem jego twarz, pomyślałem, że facet wygląda na drobnego
złodziejaszka, więc łatwo mógł stracić głowę.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]