[ Pobierz całość w formacie PDF ]

otoczeniem. Zerknęła na Bonda. Jej spojrzenie było pełne rezerwy, nawet lekceważące. - Ty nas w
to wpakowałeś. Teraz nas z tego wyciągnij - rzuciła zimno i z wyrachowaniem.
- Może mi się uda - odparł przyjacielsko Bond. - Udało mi się wyciągnąć nas z grobu.
- Ale najpierw nas tam wpakowałeś.
Agent przypatrzył się jej uważnie. Pomyślał sobie, że dziewczyna jest na czczo i jeśli teraz da
jej klapsa w pupę, będzie to gest wysoce nieelegancki.
- Taka gadka do niczego nie doprowadzi. - Tkwimy w tym po uszy, życzysz sobie tego czy nie.
Co chcesz na śniadanie, a raczej na lunch? Jest kwadrans po dwunastej. Ja już jadłem. Zamówię
coś dla ciebie, wrócę i opowiem, co jest grane. Stąd jest tylko jedno wyjście i ten Koreańczyk go
pilnuje. Więc co ma być: śniadanie czy lunch?
Głos jej nieco złagodniał.
- Poproszę jajecznicę i kawę. I grzankę z marmoladą. Dziękuję.
- Papierosy.
- Nie, dziękuję. Nie palę.
Bond wrócił do swego pokoju i zastukał do drzwi. Uchyliły się na cal.
- Spokojnie, Złota Rączko, nie zamierzam cię zabić. Jeszcze nie teraz.
Drzwi otworzyły się szerzej. Twarz Koreańczyka była jak z kamienia. Agent złożył zamówienie.
Drzwi zamknęły się. Bond zrobił sobie bourbona z wodą, usiadł na łóżku i zaczął myśleć, jak też
przeciągnąć Tilly na swoją stronę. Od początku stawiała mu opór.
Czy tylko z powodu siostry? Dlaczego Goldfinger wspomniał coś tajemniczego o jej
 inklinacjach ? Była skryta, jakby mu wroga, czuł to. Tak, była piękna, fizycznie pociągająca, ale
tkwiło w niej coś zimnego, nieugiętego, czego Bond nie umiał ani zrozumieć, ani określić. Niech
tam, najważniejsze to nakłonić ją do współdziałania. %7łycie w więzieniu wcale mu się nie
uśmiechało.
Wrócił do jej pokoju. Drzwi zostawił otwarte, żeby usłyszeć Koreańczyka. Nadal siedziała na
łóżku zwinięta i zastygła w bezruchu. Uważnie go obserwowała. Bond oparł się o framugę i
pociągnął solidny łyk ze szklaneczki.
- Powiem ci coś. Tak będzie chyba lepiej. Jestem ze Scotland Yardu. - Taki eufemizm wystarczy.
- Zcigamy Goldfingera. On ma to gdzieś. Sądzi, że przynajmniej przez tydzień nikt nas tu nie
znajdzie. I pewnie ma rację. Nie zamordował nas, bo chce, żebyśmy dla niego pracowali. Mamy
opracować szczegóły pewnego rabunku. Duża sprawa, trzeba mieć do tego łeb. Ale jest też od
groma papierkowej roboty i siedzenia za biurkiem. To nasza działka. Piszesz na maszynie?
Stenografujesz?
- Tak. - Jej oczy rozbłysły. - Co to za rabunek? Opowiedział jej.
- Oczywiście, wszystko to brzmi absurdalnie i śmiem twierdzić, że kilka pytań ze strony tych
gangsterów tudzież odpowiedzi Goldfingera wystarczy, żeby uzmysłowić wszystkim zebranym -
łącznie z samym Goldfingerem - że taki skok jest niemożliwy. Zresztą nie mam pojęcia. To
niezwykły facet. Z tego, co o nim słyszałem, wiem, że nigdy nie robi ruchu, dopóki grunt nie jest
absolutnie pewny. Nie jest też chyba szaleńcem - a przynajmniej nie jest bardziej zwariowany niż
cała reszta tych natchnionych geniuszów, tych naukowców i tak dalej. I nie ulega wątpliwości, że w
tej dość specyficznej dziedzinie sam jest geniuszem.
- No i co teraz zrobisz? Bond zniżył głos.
- Chciałaś powiedzieć, co my teraz zrobimy, prawda? Otóż pójdziemy na to. Na całego. Nie
będziemy się wzbraniać, nie będziemy się z niczym wychylać. Niby lecimy na forsę, dlatego robota
musi być zrobiona tip-top. Oprócz tego, że ocalimy tym sposobem życie - a nasze życie znaczy dla
niego tyle, co splunąć - jest to jedyna nadzieja na to, że uda nam się, a raczej uda mi się, bo to ja
jestem gliniarzem, pokrzyżować mu plany.
- Jak chcesz to zrobić?
- Nie mam zielonego pojęcia.
- I spodziewasz się, że na to pójdę, tak?
- Dlaczegóż by nie? Masz jakieś inne propozycje? Zciągnęła usta, stawiając jeszcze opór.
- A niby dlaczego miałabym robić, co mi każesz? Bond westchnął.
- Słuchaj, nie ma sensu się stawiać. Albo się na to piszesz, albo po śniadaniu cię zabiją. Wybór
należy do ciebie.
Wykrzywiła ze wstrętem usta i ruszyła ramionami.
- No dobrze już, dobrze. - Nagle jej oczy rozbłysnęły gniewem. - Tylko nie waż się mnie tknąć,
bo cię zabiję.
Z pokoju Bonda dobiegł szczęk otwieranego zamka. Agent spojrzał łagodnie na Tilly Masterton.
- Proponujesz grę wartą świeczki, Tilly - odrzekł. - Ale nie martw się, nie będę w nią grał. -
Odwrócił się i wyszedł.
Minął go jeden z Koreańczyków ze śniadaniem dla dziewczyny. Inny Koreańczyk wniósł do
pokoju Bonda małe biureczko, krzesło i przenośnego remingtona. Ustawił wszystko w rogu
pomieszczenia, z dala od łóżka. W progu sterczał Złota Rączka. Trzymał w łapie kartkę papieru.
Agent podszedł do niego.
Był to arkusz papieru kancelaryjnego, a na nim wskazówki do pracy. Pismo było bardzo
wyrazne, staranne, czytelne i bez żadnych cech wyróżniających charakter pisma. Notatka
wyglądała tak: Przygotować dziesięć kopii poniższego porządku dziennego Zebranie odbywa się
pod przewodnictwem pana Golda.
Sekretarze: J. Bond
Panna Tilly Masterton
Obecni
Helmut M. Springer Szkarłatny Gang. Detroit
Jed Midnigh Syndykat Cieni. Miami i
Hawana
Billy (Wyszczerzona Gęba) Ring Maszyna. Chicago
Jack Strap Gang Braci Spang. Las Vegas
Pan Solo Związek Sycylijczyków
Panna Pussy Galore Miłośniczki Cementu. Harlem.
Nowy Jork
Agenda
OPERACJA POD KRYPTONIMEM WIELKI SZLEM.
(Bufet)
Na końcu widniał dopisek: Panna Masterton i pan zostaniecie sprowadzeni o 2.20. Oboje
bądzcie przygotowani do sporządzania notatek. Obowiązują stroje wieczorowe.
Koreańczycy wyszli. Bond uśmiechnął się. Usiadł za biurkiem, włożył papier i kalkę do maszyny
i zaczął pisać. Przynajmniej pokażę dziewczynie, że całą sprawę traktuję poważnie. Rany, co za
towarzystwo! Nawet Mafia macza w tym palce! Jak Goldfinger ich tutaj ściągnął? I kto to jest panna
Pussy Galore?! [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • soundsdb.keep.pl