[ Pobierz całość w formacie PDF ]
rozpuszcza wśród plazmy, zaś sztahki te układają się w płaszczyznie podziału komórki. I tu (bądzcie łaskawi
zwrócić na to szczególną uwagę) każda z nich jak najstaranniej rozszczepia się" wzdłuż, w rezultacie czego
w krótkim czasie jest już podwójna ilość owych pasemek, których obydwa komplety są całkowicie identyczne.
Wkrótce zaczynają się one rozchodzić ku dwóm przeciwległym krańcom (komórki, aby tam zacząć pęcznieć, a
następnie zlać się razem i utworzyć dwa typowe jądra komórkowe. Potem już szybko w drodze przewężenia
następuje podział plazmatycznej reszty komórki.
Kiedy po ogłoszeniu przez Flemminga tego tak zwanego podziału kariokinetycznego, albo inaczej
mitotycznego, zewsząd zaczęły napływać wiadomości, że rzeczywiście większość komórek zarówno w świecie
roślin, jak i zwierząt tylko w ten sposób odbywa swój podział, zaczęto zwracać coraz baczniejszą uwagę na owe
pojawiające się i rozszczepiające w tym czasie pasemka, które ze względu na ich silne tendencje do barwienia
się nazwano chromosomami. I oto okazały się rzeczy dość rewelacyjne. Przede wszystkim, iż ilość tych
chromosomów jest zawsze dla danego gatunku roślinnego czy zwierzęcego stała. Nigdy zbyt wielka: największa
liczba ze znanych przypadków to 128 tych utworów w komórce, najczęściej jednak waha się ona w granicach
od jednego dziesiątka do trzech. Człowiek na przykład ma ich 46 (niektórzy badacze obstają, że 48, ale to w
niczym nie zmniejsza istoty tego, co tera2 mówię). I pamiętajcie, że: czy wezmiecie komórkę nerwową, czy
nabłonkową, komórkę -krwiotwórczą czy mięśniową w przypadku podziału jądra zawsze wystąpi u
człowieka 46 (48) chromosomów, tak jak na przykład u tak zwanej glisty końskiej zawsze 4.
Zwróćcie uwagę, proszę, jakie to dziwne: utwory, których normalnie w komórce nie ma, które zjawiają się ad
hoc"
w momencie jej podziału, a jednak zawsze jak gdyby pod jakimś rygorem w ściśle określonej liczbie bal i
kształtach.
Albowiem przy dokładniejszych badaniach okazało się, że chromosomy można zindywidualizować,
zwłaszcza gdy trafimy na gatunek zwierzęcia czy rośliny, które mają ich w komórce niezbyt dużo. Kiedy już
poznamy, że jeden z nich jest kulkowaty, drugi w kształcie maczugi, jeszcze inny lekko, a tamten mocno zgięty,
jeśli je, jednym słowem, zaczniemy lepiej rozróżniać, to przekonamy się, iż bywa ich z reguły po parze o
podobnym kształcie. Stąd zawsze no, powiedzmy dla ostrożności prawie zawsze, czyli niemal u każdego
osobnika danego gatunku ilość owych chromosomów jest parzysta.
Jeśli jednak podlegają one takim surowym regułom, to trudno je chyba uważać jak przypuszczano
początkowo za jakieś utwory przypadkowe, tym bardziej iż przy podziale komórki zachowują się one tak
bardzo pedantycznie, jak gdyby było tp rzeczą najważniejszej wagi, aby ściśle połowa chromosomów, i to nie
tylko ogólnej ilości, ale indywidualnie połowa" każdego z nich, przedostała się do drugiej powstającej
komórki. Trudno po prostu przypuścić, aby podobne utwory mogły być czymś na poczekaniu się tworzącym, a
nie stałym organem komórki, w obrębie którego zacierają się tylko Ich asa rysy indywidualne, z chwilą kiedy po
napęcznieniu cały kłębek chromosomów staje się normalnym jądrem spoczyn- kowym.
Taki też pogląd wyznajemy obecnie. Mimo że oglądać chromosomy możemy tylko w pewnych określonych
okolicznościach życia komórki, to jednak dziś już wszyscy uczeni obstają przy tym, że są one trwałą i integralną
częścią jądra komórkowego, co więcej jak się pózniej okaże że w nich właśnie zawierają się bodaj czy nie
najważniejsze elementy dziedziczne.
CHROMOSOMY, CHROMOSOMY, CHROMOSOMY
Ci z moich łaskawych czytelników, którzy rzeczywiście starannie prześledzili aż do ostatniego rozdziału
perypetie genetycznych odkryć Mendla, na pewno rozważają w myśli, jak dalece wykrycie kariokinezy, czyli
tak zwanego inaczej pośredniego podziału komórki, podbudowało teorię naszego uczonego. Orientujemy się już
bowiem, iż cała kwintesencja teorii Mendlowsklej polega na związaniu dziedziczenia z jakimiś materialnymi
cząsteczkami plazmy, czyli owymi genami, oraz na ich każdorazowym rozszczepianiu się podczas podbiału
komórki i przechodzeniu w ten sposób do każdej potomnej, poczynając od pierwszego dzielenia się
zapłodnionego jaja.
Pojmujecie jednak na pewno, iż tego rodzaju pogląd na sprawę dziedziczenia, jaki podał Mendel, ciągle
poniekąd wisiał w powietrzu, gdy cytologowie uparcie sygnalizowali, Iż komórki dzielą się bardzo zwyczajnie,
po prostu przewężając się pośrodku aż do przerwania. Gdzież tu mówić wówczas o jakichś drohnych
ziarenkach-genach, z których każdy powinien w połowie zostać w starej komórce, drugą zaś połowę siebie
przekazać do nowej. Taki typ podziału rzeczywiście wskazywałby raczej na to, iż plazma w komórce jest czymś
jednorodnym, ot niby kropla miodu czy smoły, która rozdziela się pod wpływem jakichś wewnętrznych prądów
czy napięć.
Tymczasem, jak was zawiadamiałem poprzednio, odkryto nagle, iż właśnie te dotychczasowe obserwacje miały
bardzo mało wspólnego z istotą rzeczy, przede wszystkim dlatego, że były czynione niezbyt wnikliwie.
Nic dziwnego zresztą. Oku uzbrojonemu w mikroskop plazma przedstawia się rzeczywiście jako
półprzezroczysta, ziarnista galaretka, w której poza jądrem inaczej opalizującym nic nie wyróżnia się specjalnie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]