[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Tomek z Kamilem z niemałym trudem odstąpili od siebie, lecz ze wzajemnych
pogróżek wynikało, że ciąg dalszy nastąpi.
Do klasy wszedł Barszczyk.
- Panie profesorze, panie profesorze, czy możemy odprowadzić Anielę Zwiątek do
higienistki? - pośpiesznie wyrazi-
ła samarytańską uczynność Iza, która wespół z Matyldą troskliwie podtrzymywała
bladą jak kreda poszkodowaną. -Aniela upadła i jest poważnie ranna.
- A konkretnie, co się stało?
Klasa milczała. Nikt nie chciał sobie zarobić ksywy kabel", bo kabel to gorzej niż
świnia, bałwan, kretyn, a nawet dupek.
Barszczyk podszedł do Anieli, żeby obejrzeć ranę.
- Uderzyła się w pulpit ławki - wyjaśniła usłużnie Iza, bo z miny nauczyciela
wynikało, że wietrzy jakieś krętactwo, a prawdę mówiąc, miał ku temu podstawę,
gdyż wcześniej zapowiedział pisemny sprawdzian. - Mogła doznać wstrzą-śnienia
mózgu. Lepiej niech ranę obejrzy ktoś fachowym okiem.
- Słusznie, z Matyldą Bosek pójdzie Karla Malska. Reszta pochowa wszystkie książki
i zeszyty, a wyciÄ…gnie kartki.
- Ja oczywiście też mam z nimi iść? - Iza próbowała jeszcze coś dla siebie ugrać.
- Ty zostajesz w klasie. Dwie ubezpieczające w zupełności wystarczą..
Barszczyk, który bez trudu przejrzał wybieg Izy złośliwie sobie z niej zadrwił. Nie
tylko udaremnił jej urwanie się z klasówki, ale dodatkowo pozbawił mojego
wsparcia. Było jasne jak słońce: wiedział, że pomagam Izie, nie wiedział tylko jak.
Punkt dla niego.
%
ćAniela
Ledwie zamknęłyśmy za sobą drzwi, Aniela zrobiła okrągłe oczy i zasłoniła dłonią
usta.
- Co ci jest? - spytałyśmy jednocześnie.
- Jezu, zaraz puszczę pawia - wyjęczała spod pobielałych z nacisku palców.
Pobiegłam do sanitariatów po papierowe ręczniki, lecz kiedy wróciłam, Matylda
miała już zarzygane buty Anieli chyba to nie pomogło, bo zdawała się omdlewać, a
jej skóra przybrała sinawy kolor.
- Róbmy krzesełko, będzie prędzej - zaproponowałam. Splotłyśmy z Matyldą ręce,
posadziłyśmy słaniającą się
koleżankę i ile sił w nogach, pognałyśmy do gabinetu lekarskiego.
Reakcja pani higienistki była natychmiastowa. Najpierw opatrzyła ranę, potem kazała
nam położyć Anielę na kozetce, na brzuchu z twarzą zwróconą w bok, sama w tym
czasie wezwała pogotowie ratunkowe i poinformowała o wypadku Babcię. Z jej słów
wynikało, że podejrzewa wstrząśnienie mózgu, a może nawet coś poważniejszego.
Babcia wpadła do gabinetu minutę pózniej. Na widok leżącej Anielki załamała ręce.
- Mój Boże, co się stało?
Wymieniłyśmy z Matyldą porozumiewawcze spojrzenia. Obowiązywała zasada, że
nauczycieli bez potrzeby nie wtajemnicza się w klasowe sprawy Ponadto nie byłam
pewna, komu prawda bardziej zaszkodzi, Markowi, który zaczął bójkę, czy
Tomkowi, który pchnął Marka? Logika dorosłych bywa często dość pokrętna. No i
istniała jeszcze ta grozba ksywy kabel. Matylda pewnie też miała podobne
wątpliwości, bo bez wchodzenia w szczegóły wyjaśniła wymijająco:
- Upadła i uderzyła głową w kant ławki.
W tym momencie do gabinetu weszła ekipa ratunkowa. Młody lekarz, słuchając
wyjaśnień higienistki, natychmiast przystąpił do badania Anielki. Zmierzył ciśnienie,
puls, uniósł powieki i przez stetoskop posłuchał akcji serca.
- Czujesz zawroty głowy? -Tak.
- Konieczna jest hospitalizacja - mówiąc, spoglądał to na
higienistkę, to na Babcię, jakby nie wiedział, z którą ma rozmawiać.
- Jestem wychowawczynią uczennicy co mam powiedzieć rodzicom? Czy to coś
poważnego?
- Uraz czaszkowo-mózgowy. O jego rozległości będzie można coś orzec dopiero po
szczegółowych badaniach.
Sanitariusze, którzy już czekali w pogotowiu, sprawnie rozłożyli nosze. W gabinecie
zrobiło się ciasno, więc Babcia kazała nam wracać na lekcje. Wyszłyśmy, lecz
zamiast wrócić do klasy stałyśmy na schodach i znad poręczy obserwowałyśmy
korytarz. Uraz czaszkowo-mózgowy brzmiało poważniej niż wstrząśnienie mózgu, a
poza tym i reakcja pani higienistki, i lekarza, nie pozostawiała żadnych wątpliwości.
Wypadek był poważny.
Chwilę pózniej wyszli sanitariusze z Anielą na noszach, za nimi podążał lekarz i
Babcia. Niewiadomo skąd pojawił się nagle wozny, aby przejąć rolę przewodnika.
- Proszę, proszę, panowie, tędy... - Wskazywał, chociaż korytarz był pusty wejście
widoczne na wprost, a droga już raz pokonana.
Usłyszałyśmy jeszcze głuchy odgłos zatrzaskiwanych drzwi karetki i jękliwy głos
syreny, który zlał się z ostrym dzwonkiem obwieszczającym akurat przerwę.
Wiadomość o ciężkim stanie Anieli dolała oliwy do ognia. Zdecydowana większość
klasy uważała, że dymki za szkołą i tak dość długo uchodziły Markowi i Kamilowi
płazem, zatem było tylko kwestią czasu, kiedy wpadną. Jednym słowem: nikt ich nie
zakapował, mieli zwykłego pecha, toteż pretensje do kogokolwiek są po prostu
chamstwem. Marek odszczekiwał się, że to guzik prawda, bo dyro wypadł z budy i
jak po sznurku pobiegł prosto do ich kryjówki.
- Nikt inny, tylko ten gnojek doniósł. - Kamil wskazał na Tomka.
- Tylko nie gnojek, tylko nie gnojek.
Słowne przepychani nabierały na sile, lecz żadna ze stron przynajmniej na razie, nie
chciała wziąć na siebie winy za poszkodowanie Anieli. To rozgrywało się na forum
ogólnym tymczasem w mojej ławce czekał mnie bardziej osobista awantura.
- Jak ci poszło z chemii? - spytałam Izę, chociaż jej mina zdradzała, że nietęgo.
- Nie spodziewałam się po tobie takiego świństwa! - krzyknęła, schowała głowę w
zgiętym łokciu i wybuchła płaczem.
- Nie rozumiem, o co ci chodzi?
- Nie rozumiesz? Niebywałe! Wrobiłaś mnie z premedytacją!
-Co?
- Specjalnie poszłaś z Anielą do higienistki. Wiedziałaś, że będzie kartkówka i to z
prawa Boyle'a-Mariotte'a, którego w ząb nie kumam.
- Przecież Barszczyk sam mi kazał. Nie zgłosiłam się na ochotnika.
- Jasne, mam uszy i słyszałam, ale mogłaś powiedzieć, że mdlejesz na widok krwi lub
coÅ› w tym rodzaju.
Jasne, mogłam, gdybym miała refleks.
- Przepraszam, prawo Boyla-Mariotte'a jest wyjÄ…tkowo proste. Przerobimy go razem,
zgłosisz się na następnej lekcji, poprawisz pałę i będzie po problemie.
- Ty jak już coś wymyślisz, to nie wiadomo czy śmiać się, czy płakać! - podniosła
głos. - W życiu nie zatrybię, o co w tym wszystkim chodzi: gaz jest gazem bez
Kełvina i Celsjusza, bez tych głupich zer względnych, srędnych i bezwzględnych,
bez żadnych proporcji i durnowatych ułamków. Tysiąc lat temu, milion lat temu, sto
milionów lat temu nikt słyszał o zerze bezwzględnym i co, udusił się z tego powodu?
Ogólne sralis mazgalis. - Ze złością rzuciła Chemią o podłogę.
Znów obraziłam Izę, a tym samym postanowienie żeby przedstawić jej Witka, spełzło
na niczym. U Izy zfy nastrój wzmaga krytycyzm. Nie był to jeszcze koniec moich
kłopotów Na następnej przerwie Babcia wzięła mnie na spytki. Rozumiem/był
poważny wypadek, formalności wymagają wyjaśnienia sprawy ale dlaczego wybrała
akurat mnie?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]