[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zabić oną bestię zjadliwą?
Jeżeli to uczynisz wolny będziesz! To ci przez moje usta sam szlachetny
burmistrz i cała wysoka rada miejska solennie obiecuje i przyrzeka.
Zdumiał się wielce imćpan pisarz miejski, zdumiało się pospólstwo, a skazaniec,
wznosząc dziękczynnie oczy ku niebiosom, odpowie:
Zgadzam się, przezacny panie, zgadzam się tym łacniej, iż Bóg mi
świadkiem niewinien jestem zarzucanej mi zbrodni i tak myślę, że łaska Pana
Jezusowa będzie ze mną.
Tedy nie mieszkając wiele, powiedli Strubicz i Ostroga skazańca na Ratusz,
skąd, obwieszonego zwierciadłami, zaprowadzono na Krzywe Koło i kazano mu
znijść do podziemi. Burmistrz, rajce, ławnicy i setki ludu czekały na ulicy, a przed
wszystkimi, wpatrzeni chciwie w otwór piwniczny, stali mistrz Ostroga, pani
Ostrożyna i dobry rajca Strubicz. Upłynęła chwila i oto w lochu rozległ się głos
przerazliwy: coś, jakby chrypliwe pianie koguta, jakby świszczący syk węża, jakby
śmiech diabelski, a takie to było okropne, że zgromadzonym aż ciarki przeleciały
po grzbietach i włosy dębem na głowach stanęły.
Zabity! Zabity! zadzwięczał donośnie głos Jana Zlązaka.
Zabity! zahuczał tłum. Bazyliszek zabity! wichrem pomknęła
radosna wieść na Rynek, na Zwiętojańską, na Piwną, na Brzozową, na oba Dunaje:
Szeroki i Wąski, i na całą starą Warszawę.
A na schodach piwnicznych ukazała się postać cała w lustrach, niosąca na ostro
zakończonym drągu straszliwego potwora.
Porwał go kat z rąk dzielnego Zlązaka i na Piekiełku, na stosie ognistym, ku
uciesze tysiącznego ludu, na popiół spalił.
Stało się wszystko tak, jak przepowiedział mądry doktór Hermenegildus Fabuła:
bazyliszek spojrzał w zwierciadło i sam się wzrokiem swym jadowitym zatruł i
zabił.
Ale pani Ostrożyna, mistrz Ostroga i rajca Strubicz, wziąwszy zapaloną
pochodnię, pędem pobiegli do lochu.
Maćku! Halszko! wołała matka. Maćku! Halszko! wołał ojciec
zaliście żywi? Ozwijcie się! Gdzie wy? Gdzie wy?
My tu, matusiu! My tu, tatuńciu!
I z ukrycia swego, z za wielkich drzwi, o mur prastary opartych, wybiegły dzieci
i zdrowe, choć pobladłe jeszcze ze strachu, rzuciły się w objęcia rodziców. O, jakaż
radość! O, jakież szczęście! Uściskom i pocałunkom końca nie było, aż imćpan
rajca Strubicz, choć taki stary i mądry, płakał jak bóbr i od płaczu się zanosił.
Tak się skończyła przygoda z bazyliszkiem. Przypłacili ją życiem nieposłuszny
Waluś i stara, poczciwa Agata. Zwłoki ich, wydobyte z piwnicy, pochowano
uroczyście, a rodzina Ostrogów nigdy o nich nie zapomniała.
Co do mężnego Jana Zlązaka, to okazało się, iż on istotnie nie był winien
zabójstwa swego kamrata; ten bowiem zjawił się niebawem w Warszawie i
opowiedział, że zabłąkawszy się w boru, przebył w nim bodaj miesiąc z górą, aż go
węglarze, drzewo w lesie wypalający, przypadkiem znalezli i do Warszawy, na
dobrą drogę skierowali.
%7ładen bazyliszek już się więcej w mieście nie pokazał.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]