[ Pobierz całość w formacie PDF ]
niezapomniane przeżycie. Wiele wypaliłem pózniej fajek pokoju.
Nie potrafię ich zliczyć ani przypomnieć sobie, w jakich odbywało
się to warunkach.
Pierwsza fajka pokoju na zawsze jednak utkwiła mi w pamięci.
Powoli ściemniało się. Jeszcze na krańcach nieba drżały różowe
blaski zachodu, a środek nabrał już stalowoszarego odcienia;
zamigotały pierwsze gwiazdy. Czerwona Chmura skinął na
Karola. Bez słowa wstaliśmy od ognia. Czarownik poprowadził
nas wzdłuż rzędu stożkowatych tipi krytych skórami tym
właśnie różnią się od wigwamów, krytych przeważnie korą
zatrzymał się przed którymś z kolei i odsunął koc zawieszony u
wejścia. Potem zniknął bezszelestnie, jakby się zapadł w ziemię.
Dwa posłania z niedzwiedzich skór i coś w rodzaju kolorowego
dywanika, zajmującego środek wolnej przestrzeni, to było całe
umeblowanie. Z przyjemnością wyciągnąłem się na skórach.
Karol przysiadł obok.
No i co? zagadnąłem.
Poczekaj, zaraz przyniosą nam coś do zjedzenia. Potem ci
opowiem.
Nie mylił się. Dwie squaw we wzorzystych spódnicach, o
włosach tak czarnych, iż wydawały się granatowe, obstawiły nas
miskami, w których dymiło mięso polane gęstym brunatnym
sosem. Na chwilę zapomniałem o łupiącym bólu głowy. Za to
przypomniałem sobie głód. Przecież nie jadłem cały dzień! Karol
już dziobał scyzorykiem w misce.
Doskonałe! mruczał. Potrawka z jelenia. Spróbuj.
Widelców oczywiście nie było, a jedzenie nożem nie wydało mi
się wygodne. Dano nam jednak wystrugane z drzewa łyżki. Tak,
to była doskonała potrawa. Uporałem się z nią szybko, zagryzając
płaskimi, okrągłymi plackami, przypominającymi nasze
podpłomyki. Popiłem to wszystko jakimś płynem o zapachu malin
i orzezwiającym, lekko kwaśnym smaku. Nagle poczułem się
zupełnie niezle.
A teraz opowiadaj.
Wyobraz sobie zaczął Karol że ten drań nasłał na nas
Czarne Stopy. Spotkał mały oddziałek wojowników
poszukujących śladów bizonów. Nałgał, że nań napadło jakichś
dwóch włóczęgów, pokazywał ranę na ręce. Młodzi wojownicy
przyjęli tę opowieść bezkrytycznie. Zamiast za bizonami, ruszyli
za nami. Daliśmy się schwytać jak barany. Wstyd! Trzeba to
będzie jakoś naprawić. Inaczej nasza reputacja licha będzie warta.
No dobrze, ale co się z nim stało? Schwytali?
- %7łeby tam... Zatrzymał się tutaj tylko kilka minut. Jeszcze
mu Czerwona Chmura opatrzył ranę. Potem pognał dalej, jakoby
do głównego obozu Czarnych Stóp. Całe szczęście, że spotkałem
tu znajomych. Leżelibyśmy w więzach nie wiadomo jak długo.
Trzeba go gonić!
Wysłali za nim trzech chłopaków, ale... szukaj wiatru w
polu!
Byłem tak zmęczony, że tylko jednym uchem słuchałem
dalszych rozważań Karola. Rozciągnąłem się na skórach i
zasnąłem.
Różowy świt zaglądał do wnętrza tipi, gdy otworzyłem oczy.
Karol, jak zwykle, spał bardzo czujnie. Kiedy siadłem na posłaniu
zdawałoby się, bezszelestnie natychmiast się obudził.
Musimy jechać powiedział prostując się.
Dokąd?
Dalej, za tym typem. Trzeba go schwytać, zanim
znów kogoś uśmierci. Może to pozwoli nam jakoś się zre-
habilitować.
Nie przesadzasz, Karolu? Ostatecznie każdemu może się
zdarzyć...
Każdemu, nie każdemu przerwał mi w połowie zdania.
Mnie nie zdarzyło się od lat, muszę to jakoś naprawić.
Nie rozmawialiśmy dłużej na ten temat. Zimna woda, chlustana
wprost ze zródełka na barki i głowę, wypłoszyła ze mnie resztki
snu. Polędwica z jelenia świetnie smakowała, mimo iż czuć ją
było dymem. Przyprowadzono nam nasze konie. Przyprowadzono
jeszcze trzeciego, bez siodła, przykrytego jedynie kolorową derką.
Spojrzałem pytająco na Karola.
Czerwona Chmura jedzie z nami.
Wskoczyliśmy na konie. Ruszyliśmy gęsiego, indiańskim
zwyczajem. Pierwszy jechał Czerwona Chmura, drugi Karol, na
końcu ja. Posuwaliśmy się po śladach uciekiniera. Gdy niknęły,
sytuację ratował fakt, iż obok nich a nie po nich, jakże to mądry
zwyczaj! biegły tropy trzech jezdzców indiańskich, wysłanych
[ Pobierz całość w formacie PDF ]