[ Pobierz całość w formacie PDF ]

hotelowym pokoju popijając wino, bez najmniejszych oznak
wahania zapytała Weronikę, jaki jest w łóżku.
Myśl o nim, o jego ciepłych ramionach i szorstkim od zarostu
policzku wracała do Weroniki, gdy próbowała zasnąć skulona na
zimnym materacu. Lubiła zapadać w sen wtulona w jego
oddychające ciało. Nagle przez głowę przemknęła jej niepokojąca
myśl, której najpierw nie mogła uchwycić. Myśl, która jak plama
atramentu rozlała się w głowie i wszystko przesiąkło jej czarnym
kolorem. Maarten i Amy. Oczywiście. Myśli zaczęły pędzić przez
jej głowę jak rozpędzone stado galopujących koni, podniosły kurz,
zza którego nic nie widziała poza ogłuszającym łomotem własnych
chorych wizji. Amy i Maarten. Oczywiście. Wydawało się jej, że to
logiczne, że ma sens, że to jedyne rozwiązanie. Dlaczego inaczej
ktoś trzymałby ją tutaj bezcelowo? Dlaczego Maarten nie nalegał,
by pójść z nią? Dlaczego Amy nie pożegnała się wylewnie i
szybko zniknęła za drzwiami Havany? Dlaczego nikt jej nie szuka,
nie próbuje odnaleźć? Weronika poczuła, że wzbiera w niej fala
mdłości i obrzydzenia. Jak to możliwe, że ludzie, z którymi była
tak blisko, skazali ją na te męki, ból, strach, na powolną śmierć w
trumnie wielkości pokoju? Czy nie mogli po prostu jej powiedzieć,
że chcą być razem? Jak to się stało, że nic nie zauważyła? Nie, to
nie możliwe. Weronika oddychała szybko. Podniosła się z
materaca i zaczęła przemierzać pokój po omacku. Była skazana na
tego mężczyznę, na jego łaskę i niełaskę, na kanapki z szynką i
możliwość wysikania się dwa razy na dobę. Ale on przynajmniej
nie udawał, że coś dla niego znaczy, żeby potem popchnąć ją w
ręce gwałcicieli wynurzające się z ciemności.
Weronika wróciła na materac. Musiała przestać. To nie mogła
być prawda. To szaleństwo. Umrze tu i nigdy się nie dowie
dlaczego.
Luke starał się spędzać całe dnie w mieście. Był ciepły maj i
trudno było się tu nudzić. Gdyby nie fakt, że co noc łamał sobie
szyję na niewygodnej sofie, całe to bagno z dziewczyną i
czekaniem na transport nie byłoby takie złe. Najważniejsze, że nie
sprawiała żadnych kłopotów. Minęło sześć dni i nie musiał jej
nawet mówić, co ma robić. Starał się nie zwracać na nią uwagi, ale
kiedy zeszła opuchlizna z pobitych miejsc i ogasły rany, coś w jej
bladej twarzy przypominało mu matkę. Może był to sposób w jaki
osłaniała dłonią i mrużyła oczy, gdy otwierał drzwi i wpuszczał
strumień światła do pokoju. Jego matka robiła to samo w ostatnich
dniach życia, gdy pragnęła światła, nie mogąc go jednocześnie
znieść. Zauważył też, że nie kuliła się i nie utykała już, gdy
przechodziła przez pokój, a potem przez hol. Miała długie
złocistobrązowe włosy i zauważył, że myła je mydłem i splatała w
warkocz, który spadał jej na plecy. Była bardzo szczupła i miała
drobną bladą twarz, o dużych oczach, pod którymi Luke widział
ciemne kręgi, jak u kogoś, kto cierpi na chroniczną bezsenność.
Uległość dziewczyny, która wcześniej go irytowała, teraz była mu
na rękę. Zorganizował sobie czas w Rotterdamie i wydawało mu
się, że dotrwa do daty transportu bez problemów.
Był czwartek i Ger telefonicznie zlecił mu odbiór gotówki z
nowego miejsca w centrum miasta. Bar nazywał się “Jet Lag” i
mieścił się w jednym z nowych wieżowców, miał minimalistyczny
nowoczesny wystrój i był otwarty dopiero od godziny trzynastej. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • soundsdb.keep.pl