[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wcisnęła guzik pilota. Pościg samochodowy, wycie syren. To było
beznadziejne. Wyłączyła telewizor i znów zaczęła pić herbatę.
Do salonu wszedł Michael, usiadł obok żony i pogłaskał ją po
policzku.
- Wypij i wracaj do łóżka - powiedział. - Czuję się samotny.
- Dobrze - odparła posłusznie.
98
RS
W łóżku Michael przytulił ją mocno i natychmiast zasnęła.
Pózniej znów coś ją obudziło. Na wpół przytomna westchnęła i
przewróciła się na drugi bok. Michaela nie było w łóżku. Do uszu Amy
dochodziły dzwięki muzyki. Smutnej muzyki. Otworzyła oczy. Pokój tonął
w mroku, a w powietrzu wibrowała jakaś dziwna energia.
Wsłuchiwała się w muzykę, czując, jak ogarniają przemożny strach.
Michael grał na fortepianie melodię przesyconą cierpieniem. Nigdy
przedtem nie wydobywał z instrumentu tak smutnych i przenikliwych
dzwięków.
Wyśliznęła się z łóżka, wciągnęła szlafrok i poszła do salonu. Michael
siedział w ciemnościach i grał, jakby cały chciał się zatracić w muzyce.
Stanęła za nim; miał pochylone plecy i przymknięte oczy, wyglądał jak
uosobienie cierpienia.
Amy wyczuwała panujące w pokoju napięcie, mroczna muzyka
działała jej na nerwy. Delikatnie położyła dłonie na ramionach Michaela.
Musiała go dotknąć, poczuć ciepło jego ciała, jakoś pocieszyć.
Obrócił się na stołku, objął Amy w talii i przycisnął twarz do jej piersi.
Drżał na całym ciele.
- Co się dzieje? - szepnęła.
- Nie wiem - odparł bezbarwnym głosem. - Nie wiem, co mnie
napadło.
Tulili się do siebie przez chwilę. A potem Michael wyprostował plecy
i dotknął jej piersi. Poczuła bijący od niego żar.
- Wracajmy do łóżka - szepnął.
Kochał się z nią tak rozpaczliwie, tak gwałtownie i dziko, że niemal ją
przeraził. Nagle popatrzył jej w oczy.
99
RS
- Amy... - powiedział niemal błagalnie.
Bez tchu, niemal oszalała z pożądania, ujęła jego twarz w dłonie.
- Kocham cię - szepnęła.
Usłyszała tylko stłumione westchnienie ulgi i na chwilę osunęła się w
nicość.
Przez dłuższą chwilę nie odzywali się do siebie.
- Obiecaj mi coś - powiedział w końcu Michael, nie wypuszczając
Amy z uścisku. - Obiecaj, że nigdy mnie nie opuścisz.
- Michael... kocham ciÄ™.
- Proszę - powtórzył z wyraznym trudem. - Nawet jeśli nie odzyskam
pamięci, nie opuszczaj mnie. Obiecaj.
Przymknęła oczy.
- Nigdy cię nie opuszczę - szepnęła.
100
RS
ROZDZIAA ÓSMY
Michael zasnął niemal natychmiast i Amy wsłuchiwała się długo w
jego spokojny oddech. Przypomniała sobie dzień, w którym zdecydowała się
od niego odejść, kiedy to spakowała walizki, wezwała taksówkę na lotnisko
i opuściła wyspę.
Poprzedniego wieczoru była z Michaelem na przyjęciu służbowym.
Przez cały wieczór poruszała się niemal jak lunatyczka, nie potrafiła się
zmusić do uprzejmości, nie miała siły uczestniczyć w przyjacielskich
pogawędkach. Nic się już nie liczyło. Pozostał jedynie ból po stracie
dziecka.
A potem dostrzegła Michaela - stał w kącie w towarzystwie
przyjaciółki Amy, Sashy, i dwojga ludzi, których nie znała.
I śmiał się. Zmiał się głośno, serdecznie, z całego serca.
Widok ten, szokujący i zarazem zupełnie dla niej nowy, odebrał jej
mowę. Michael wydawał się beztroski i szczęśliwy. Amy nie mogła oderwać
od niego wzroku, nie widziała nikogo i niczego oprócz Michaela oraz jego
znajomych.
Nie przestawał się śmiać. Coś musiało go rozbawić, zapewne kolejna
głupia historyjka o kozach Sashy. Ten nie kończący się śmiech huczał jej w
głowie niczym ryk oceanu.
Niezdolna, by ruszyć się z miejsca, patrzyła na uszczęśliwioną twarz
Michaela i czuła, że zalewa ją wściekłość. Jak on mógł? Jak mógł się śmiać?
Jak mógł się tak świetnie bawić, skoro całe ich życie legło w gruzach?
Jego to w ogóle nie obeszło, pomyślała. To pozbawiony uczuć
wyższych potwór.
101
RS
I uciekła. Uciekła od Michaela, od jego śmiechu i od tych wszystkich
ludzi. Biegła, jakby gonił ją sam diabeł. Wypadła w ciemność nie całkiem
świadoma tego, co robi. Wściekłość i rozpacz dodawały jej sił.
Gnała jak szalona, coraz dalej i dalej.
Nagle zdała sobie sprawę, że opuściła teren hotelu i idzie boso skrajem
szosy. Nie wiedziała, dokąd zmierza. Po prostu szła przed siebie, a po
policzkach płynęły jej łzy.
Straciła poczucie czasu i kierunku. W końcu padła bez tchu na
drewnianÄ… Å‚awkÄ™ stojÄ…cÄ… przy nieczynnym o tej porze kramiku z jedzeniem.
Nie miała pojęcia, gdzie jest, ale zupełnie się tym nie przejmowała.
Zauważyła, że krwawią jej stopy, ale to również nie wywarło na niej
żadnego wrażenia. Oczyma wyobrazni wciąż widziała Michaela, który nie
przestawał się śmiać.
Kiedy ostatnio się śmiali? Kiedy ostatnio była szczęśliwa? Czy będzie
jeszcze kiedykolwiek odczuwać radość?
Potem pojawiły się światła auta. Michael wysiadł z samochodu i zaczął
iść w jej kierunku. A ona krzyczała. Nienawidziła Michaela i już nigdy
więcej nie chciała go widzieć. Nie przejął się wcale śmiercią dziecka, nie
dbał o Amy i jej uczucia, toteż pragnęła jedynie, by zostawił ją w spokoju.
Lecz on jej nie opuścił. Udało mu się jakimś cudem zaprowadzić ją do
samochodu i odwiezć do domu. Przez całą drogę płakała histerycznie i
obrzucała Michaela wszelkimi możliwymi obelgami. On jednak milczał, nie
odzywał się ani słowem, a gdy wreszcie dotarli na miejsce, Amy nie czuła
już wściekłości - jedynie kompletny bezwład.
Dom był pusty i cichy; gosposia już dawno wyszła.
- Siadaj - nakazał Michael, gdy weszli do salonu.
102
RS
Posłuchała. I tak nie miała siły stać. Patrząc na Michaela, nie można
się było domyślić, że to ten sam człowiek, który kilka godzin temu tak
świetnie się bawił. Wydawał się daleki i obcy jak przybysz z innej planety.
- Gdzie są twoje buty? - spytał.
- Nie wiem - odparła.
Widocznie je zdjęła i zostawiła przy drodze. Były to drogie, eleganckie
pantofle, ale nie zależało jej na tym, by je odzyskać. Przyniósł miskę z
ciepłą wodą, ręczniki i apteczkę.
- Włóż nogi do wody - nakazał.
Posłuchała.
Znajdowała się w stanie dziwnego odrętwienia, dostrzegała jedynie nić
nie znaczące szczegóły, takie jak niebieski kolor miski, czy migające
światełko automatycznej sekretarki.
Patrzyła obojętnie na Michaela, który umył jej stopy, posmarował je
maścią i starannie zabandażował. Miał silne, zwinne ręce, potrafiące zrobić
wszystko i którym pewien tonący chłopiec zawdzięczał życie. Te ręce
znaczyły jednak dla niej tyle samo, co jakikolwiek przedmiot - lampa czy
stojący w salonie świecznik. Michael posprzątał starannie pokój. Nawet
wówczas, z tym obcym, odpychającym niemal wyrazem twarzy, wydawał [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • soundsdb.keep.pl