[ Pobierz całość w formacie PDF ]
języku kinya-rwanda, z brewiarz* w rekcu wychodziłem do ogrodu na poranną modlitwę.
Osaczające mnie piękno natury i rześkość poranka ułatwk mj zniacznie modlitwę, czyniąc ją
głęboką rozmową z Bogie j^on(r;zyłem ją krótkim nawiedzeniem Najświętszego Sakrame ju
w j naszej domowej kaplicy. Kilka minut przed godziną sić ma U(idawałem się do kościoła,
aby odprawić codzienną Ms ?w jjlla kilkudziesięcioosobowej grupy wiernych. Je\eli nai
miastA miałem odprawiać poranną Eucharystię dla którejś w 'jdnot sióstr, to wsiadałem w
samochód i kwadrans prz siódmQa- ruszałem w drogę, mając do pokonania około dwóch ]
]omet]trów. Mszę św. wszędzie rozpoczynaliśmy o 7 rar Tjczesstniczyły w nich nie tylko
siostry, ale i spora grupa wi
okaziii' omawiając szczegóły zaplanowanych na dany dzień 5 dań duszpasterskich.
^y ( okresie Adwentu czy Wielkiego Postu całe tygodnie sr. dzaliśr^rry w terenie,
odwiedzając poszczególne centrale misyji słu\ącc miejscowym wspólnotom posługą
sakramentalną. Spotł nie z \ wiernymi zawsze rozpoczynało się konferencją, która p niła
fi/unkcJe zastępczą rekolekcji. Po wyspowiadaniu penitentc ocj ^wialiśmy Mszę świętą.
Dzień spowiedzi był zarazem dni
mogli o w snych 1 si^acn przybyć do miejscowej świątyni i skorzystać z s krameientu
pojednania. Takich ludzi przyprowadzano lub przyr w kilka umówionych miejsc, nieraz
oddalonych od siei
szono
o spore11"0 kilometrów, i jeden z nas obje\d\ał, a w niektórych pr2 dka(ach obchodził te
punkty, docierajÄ…c do nich po kolei, sp wiatj-Ä…jÄ…c, udzielajÄ…c sakramentu chorych i udzielajÄ…c
Komu Å›w Ni/iektore wiÄ™ksze centrale, takie jak na przykÅ‚ad: Nyakagai ma Mi^urehe' Karen§e
czy Rusheshe musieliśmy odwiedzać di razy d;dzieJ^c wiernych na dwie grupy - dzieci i
młodzie\ oraz c
r^H
rosłych. Było to podyktowane ogromną w tych wspólnotach liczbą wiernych, zarówno
dorosłych, jak i dzieci.
Nasza praca duszpasterska w terenie nie ograniczała się tylko do tych dwóch okresów
liturgicznych. W pozostałe miesiące roku odwiedzaliśmy większość szkół i spotykaliśmy się z
uczniami przygotowującymi się do pierwszej Komunii św. lub sakramentu bierzmowania oraz
katechumenami mającymi przyjąć chrzest. Przeprowadzaliśmy egzaminy ustne, weryfikując
poziom wiedzy z zakresu podstawowych prawd wiary, znajomości katechizmu i przykazań
kościelnych. Przy okazji regulowaliśmy sprawy itu-ro - drobnej ofiary przeznaczonej na
wynagrodzenie parafialnych katechetów świeckich.
W większości wypadków wracaliśmy z terenu do domu w Masaka po południu. Zmęczeni,
przepoceni, czasami głodni i spragnieni, ale zawsze z jakąś wewnętrzną radością i satysfakcją
z dobrze wypełnionego zadania względem powierzonym nam wiernych. Po kilkunastu
minutach spotykaliśmy się w jadalni, by spo\yć obiad. Po nim rozchodziliśmy się do swoich
pokojów na krótką sjestę. Był to doskonały sposób, by usunąć zmęczenie i odzyskać siły. W
warunkach afrykańskich, jak mawiali Ojcowie Biali, obowiązuje jedenaste przykazanie -
ka\dego dnia zrób poobiednią sjestę. Niestety nie zawsze było ono do zrealizowania z
powodu ogromu pracy, która czekała na nas tu na miejscu w domu. Najczęściej moje
dodatkowe zajęcia wiązały się ze sprawami ekonomicznymi. Trzeba było zajrzeć dosłownie
w ka\dą dziurę i sprawdzić, np. czy warzywa zostały podlane, czy bielizna kościelna została
dobrze uprana i wyprasowana, na ile wystarczy proszku do prania, czy jest jeszcze mięso,
chleb i inne artykuły niezbędne do prze\ycia kolejnych kilku dni, czy pracownik ogrodu
zerwał świe\e owoce na stół i wreszcie na ile wystarczy jeszcze wody do picia i gotowania.
Brak wody w Masaka był naszą największą bolączką. Trochę lepiej wyglądała sytuacja w
czasie pory deszczowej, kiedy to pa-
154
dające ulewne deszcze napełniały wodą dwa potę\ne betonowe zbiorniki. Jeden z nich
znajdował się w naro\niku ogrodu. Umieszczony był cały w ziemi, tu\ obok ostatniego,
naro\nego pokoju. Mógł pomieścić kilka tysięcy metrów sześciennych wody, która
specjalnym kanałem spływała z całej powierzchni dachu naszego domu. Drugi natomiast
skonstruowany został na powierzchni, tu\ obok gara\u, zbierając wodę z dachu
katechumenatu, szwalni i magazynu. Dzięki tym zbiornikom chocia\ przez kilka miesięcy w
roku mogliśmy mieć wodę w kranach, w natrysku i w spłuczce w toalecie.
Powy\ej ogromnego zasadniczego zbiornika umieszczony został drugi, mniejszy o
konstrukcji metalowej. Przy u\yciu pompy elektrycznej wodę przepompowywano do górnego
zbiornika i na zasadzie siły grawitacji woda docierała do naszych kranów. Oczywiście nie
nadawała się ona absolutnie do przyrządzania posiłków czy do picia. Natomiast u\ywaliśmy
jej do mycia, prania czy zmywania betonowych podłóg w naszych pokojach. Woda z
drugiego zbiornika, znajdującego się w ogrodzie, przeznaczona była do podlewania warzyw,
zmywania kamiennej posadzki kościoła oraz kuchni i innych pomieszczeń w naszym domu.
Dzięki wodzie z tego zbiornika w ogrodzie, mimo panującej suszy, mieliśmy przez cały rok
świe\e warzywa i kwiaty do kościoła i domowej kaplicy.
Wiele razy, gdy po umyciu się skóra zaczynała swędzieć, a czasami pokrywać się małymi
bąbelkami wyglądającymi jak po ugryzieniu komara, zastanawiałem się nad przyczyną
takiego stanu rzeczy. Pewnego razu miałem okazję nadzorować przebieg czyszczenia
cysterny, która zasilała nasze krany w wodę. Od wielu ju\ tygodni, z powodu przedłu\ającej
się pory suchej, z naszych kranów nie wypłynęła ani kropla wody. W oczekiwaniu na
pierwsze deszcze, postanowiliśmy wyczyścić zbiornik. Po odsunięciu zabezpieczeń części
górnej i wpuszczeniu do wewnątrz drabiny nale\ało opró\nić zbiornik z resztek pozostającej
w nim wody i dokładnie oczyścić jego dno i ściany. .? *
155
Obok mnie stało dwóch naszych pracowników trzymających w dłoniach plastikowe wiadra.
Poprosiłem ich, by zaczekali jeszcze chwilę, gdy\ chciałem zajrzeć na moment do środka. W
kilka sekund potem ostro\nie opuszczałem się po szczeblach metalowej drabiny w głąb
zbiornika. Kiedy znalazłem się tu\ nad lustrem kilkudziesięciocentymetrowej warstwy wody,
zaatakowały mnie setki komarów. Sprawiały wra\enie zaskoczonych nieoczekiwaną wizytą.
Nie zwa\ając na nie, przyjrzałem się z bliska wodzie przypominającej gęstą zupę. Było w niej
wszystko. Począwszy od zgniłych liści, kępek mchu rosnącego w szczelinach dachu, nasion
drzew, a\ po na wpół rozkładające się martwe jaszczury. W powietrzu unosił się
nieprzyjemny zapach. Zauwa\yłem równie\, \e w niektórych miejscach powierzchnię wody
mąciły tysiące drobnych \yjątek. Kiedy przyjrzałem się im z bliska, okazało się, \e były to
kiłkumilimetrowe podłu\ne robaki koloru czerwonego. Poczułem skurcz w \ołądku. Nie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]