[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Tylko dlaczego wydaje się tak znajoma? I ta gwiazda&
- To pospolity symbol - widziałeś go setki razy, na setkach najróżniejszych światów.
Nie, to ja mam rację. Ona jest ideałem piękna, o czym sami możemy się przekonać, nawet
jeśli to tylko wytwór wyobrazni jej twórcy.
Dość niechętnie opuszczali dziedziniec z fontanną i przeszli na szeroką aleję
prowadzącą prosto do centrum miasta. Raz po raz trafiali na nieprzetłumaczalne napisy
pojawiające się w powietrzu przed budynkami, które mijali. Przechodzili obok sklepów
wypełnionych towarami, których przeznaczenia nie potrafili się domyślić. Nagle Kartr
chwycił Roltha za ramię i szybko wciągnął go do jednego z przedsionków.
- Robot! - Wargi sierżanta niemal dotykały ucha towarzysza. - Chyba jest na patrolu!
- Możemy go rozpracować?
- To zależy od typu.
Musieli działać mając na uwadze przeszłe doświadczenia. Wiedzieli, że patrole
robotów stanowiły śmiertelne zagrożenie. Te, które znali, nie dawały się opanować, o ile nie
skróciło się im obwodów. W innym przypadku zmiatały z powierzchni wszystko, co stanęło
na ich drodze lub nie zareagowało właściwie na zakodowane pytanie. Tego właśnie obawiali
się na lądowisku, a teraz mogło stanowić jeszcze większe zagrożenie, kiedy nie mogli ratować
się szybką ucieczką na szalupie.
- Zależy, czy to miejscowy typ, czy&
- Opanowany przez tego Arcturianina? - przerwał mu Rolth. - Tak, jeśli to on go tu
sprowadził, wiemy jak sobie z nim poradzić. Ale jeżeli jest miejscowy&
Przerwał na dzwięk metalu uderzającego o kamień. Kartr wyprostował się i skierował
światło latarki ponad ich głowami. Przedsionek, w którym się znajdowali, nie był zbyt
wysoki, z niewielkim nawisem. Tuż nad nim widać było niewielkie okno. Na jego widok
zaczął obmyślać plan.
- Do środka - powiedział Rolthowi. - Spróbuj dostać się na drugie piętro i wejdz przez
parapet. Ja ściągnę na siebie uwagę robota i dopadnę go z góry.
Rolth zniknął w ciemnościach, które były jego żywiołem. Kartr oparł się o framugę
drzwi. Uznał, że trzeba się przygotować na pogoń, więc starał się opanować skurcz w
żołądku. Gdyby ten robot dotarł na parapet przed Rolthem, lub gdyby jemu, Kartrowi, nie
udało się uniknąć pierwszego ataku& Na szczęście nie musiał czekać zbyt długo i rozważać
najgorszych możliwości.
Widział robota. Dostrzegł go pod ścianą na końcu budynku. Migające światła odbijały
się od jego metalowego korpusu. Sierżant był już pewien, że maszyna nie przypominała
innych, poznanych w galaktycznych miastach. Półkolista kopuła osłony głowy, pajęcza
szczupłość kończyn, pełna wdzięku płynność ruchów, doskonale pasowały do otaczającej go
architektury.
Sunął pewnie i bez pośpiechu. Przystawał przy każdym wejściu oświetlając je cienkim
snopem światła. Najwyrazniej wykonywał rutynowy przegląd bezpieczeństwa budynku.
Kartr odetchnął z ulgą. Rolth siedział już na parapecie, wysoko, poza zasięgiem
wzroku robota. Gdyby tylko mógł mieć pewność, że konstrukcja maszyny odpowiadała
generalnym zasadom i można go obezwładnić przez zwarcie obwodów głowy.
Jednak kiedy strażnik dotarł do następnego wejścia, zawahał się na moment. Kartr
zesztywniał. Mogło być gorzej niż się spodziewał. Robot miał jakiś dodatkowy zmysł. Było
pewne, że maszyna wyczuwa ich obecność. Nie błysnęło żadne światło. Stał nieruchomo,
jakby zastanawiając się przed podjęciem decyzji.
Może przekazywał sygnał alarmowy do jakiejś zakurzonej kwatery? Poruszył ręką.
- Kartr!
Rolth nie musiał go ostrzegać. Sam dostrzegł znajomy kształt w dłoni strażnika.
Rzucił się w tył na plecy ślizgając po gładkiej podłodze hallu. Kątem oka dostrzegł błysk
ognia z płomiennej kuli w miejscu, gdzie stał jeszcze przed niecałą sekundą. Jedynie
wytrenowane mięśnie i szósty zmysł zwiadowcy uchroniły go przed usmażeniem się w jej
wnętrzu.
Roztrzęsiony, przewrócił się na brzuch i przeczołgał w głąb pomieszczenia. Ciekawe,
czy robot ruszy za nim, żeby dokończyć dzieło zniszczenia? Usłyszał głuchy odgłos kroków.
- Kartr! Kartr!
Usiadł, kiedy Rolth wyłonił się zza narożnika i niemal wpadł na niego.
- Jesteś ranny? Dostał cię?
Kartr uśmiechnął się krzywo, ale żył. Skrzywił się, gdy palce Roltha dotknęły
pozdzieranej skóry na dłoniach.
- Co z& ?
- Z tą puszką śrubek? Dałem mu popalić. Mała dziurka w osłonie głowy i leży jak
betka. Na pewno cię nie trafił?
- Nie. Przynajmniej powiedział nam coś o tutejszej cywilizacji. Nadal używają atomu.
- Sierżant z niesmakiem przyglądał się pożarowi przy wejściu. - Wywalać taką dziurę w
bloku, żeby zabić jedną osobę. Ciekawe, co by powiedzieli na pistolet obezwładniający. -
Podniósł się na nogi przy pomocy Roltha. Miał nadzieję, że nie złamał ponownie nadgarstka,
a potworny ból był tylko skutkiem wstrząsu przy upadku.
- Mam przeczucie - zaczął i poczuł wdzięczność dla Roltha, że ten nie puścił jego
ramienia, bo podłoga hallu zakołysała się niebezpiecznie - że najlepiej zrobimy wiejąc stąd i
to zaraz.
Prześladowało go wspomnienie chwilowej pauzy przed atakiem robota. Był pewien,
że przesłał wtedy jakąś wiadomość, tylko dokąd? Jeżeli maszyna wykonywała jedynie
polecenie wydane pokolenia temu, taki sygnał nie był grozny, o ile nie aktywizował z kolei
innych urządzeń. Z drugiej jednak strony, jeżeli ów tajemniczy Arcturianin kontrolował [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • soundsdb.keep.pl