[ Pobierz całość w formacie PDF ]
koka, przez oficjalny kostiumik, po zamszowe pantofle. - Przypuszczam, że reprezentu-
jesz agencję nieruchomości Carlton Lees?
- Tak, ale oczekuję pana Graysona.
- Przyszedłem zamiast niego.
- Chyba dla niego nie pracujesz?
- Wręcz przeciwnie. To ja go zatrudniam. Firmuje wprawdzie swoim nazwiskiem
Grayson Holding, ale ja jestem właścicielem.
L R
T
Caris zamarła ze zgrozy. A więc to Zander zamierzał kupić Gracedieu! Gdyby
wiedziała, kogo zobaczy, sto koni by jej tu nie zaciągnęło.
- Skąd wiedziałeś, gdzie mnie szukać? - Ledwie wypowiedziała te słowa, spłonęła
rumieńcem, uświadomiwszy sobie, jak bezsensowne pytanie zadała.
- Spodziewałem się zastać cię gdzieś w pobliżu. Zresztą trudno przeoczyć auto na
podjezdzie.
Drwiący ton wzbudził podejrzenia Caris. Czyżby wiedział, kto będzie reprezento-
wał Carlton Lees? W przeciwieństwie do niej nie sprawiał wrażenia zaskoczonego, że ją
widzi. Czy potrafił lepiej od niej ukrywać uczucia, czy zaplanował to spotkanie? Ale po
co?
Rozstali się trzy lata temu w gniewie, pełni wzajemnych uraz. Od tego czasu nie
wydarzyło się nic, co zmieniłoby wzajemne nastawienie. W żadnym wypadku nie mógł
wiedzieć, że mieszka w Anglii. Nikt o tym nie wiedział. A gdyby w ogóle o niej myślał,
powinien przypuszczać, że kontynuuje karierę prawniczą, a nie handluje nieruchomo-
ściami. Wszystko wskazywałoby więc na to, że trafił na nią przypadkiem, wskutek fe-
ralnego zbiegu okoliczności. Nagle uświadomiła sobie, że Zander stoi nieruchomo, cze-
kając, aż podejmie jakieś działanie. Powiedziała sobie, że choć postawił ją w wyjątkowo
trudnej sytuacji, musi wykonać zaplanowane zadanie.
- Zakładam, że najpierw chciałbyś obejrzeć dwór, a dopiero potem posiadłość i
chaty - powiedziała rzeczowym tonem.
- To chyba logiczne - odrzekł, ponownie wprawiając ją w zakłopotanie.
- Niestety, jest ciemno. Prąd wyłączono, a ja nie pomyślałam, żeby zabrać latarkę.
- Coś podobnego! Nie ma światła! - wykrzyknął z udawanym oburzeniem. - Ale
chyba jakoś sobie poradzimy?
Caris najchętniej uciekłaby gdzie pieprz rośnie, ale musiała go oprowadzić. Wzięła
ukradkiem głęboki oddech dla uspokojenia wzburzonych nerwów, odwróciła się i z po-
zornym spokojem ruszyła ku drzwiom.
- Zechciej pójść za mną - poprosiła.
Zabrzmiało to wyjątkowo sztucznie. Miała nadzieję, że Zander w ciemnościach nie
dostrzeże jej zarumienionych policzków. Kiedy chwyciła za klamkę, poczuła dotyk
L R
T
chłodnych palców na twarzy. Z mocno bijącym sercem gwałtownie odskoczyła do tyłu,
w kąt pomiędzy drzwiami i ścianą. Wysoka sylwetka Zandera, jeszcze potężniejsza, niż
zapamiętała, zagradzała jej drogę ucieczki.
- Nadal się czerwienisz mimo oficjalnego stroju i profesjonalnego zachowania -
stwierdził, przesuwając opuszkami palców po jej rozpalonym policzku.
Caris zastygła w bezruchu, niezdolna wypowiedzieć słowo. W końcu Zander opu-
ścił rękę. Caris ledwie stłumiła westchnienie ulgi. Pospiesznie wyszła na korytarz, ale
zaraz ją dogonił.
- Zawstydziłem cię? - zapytał z niewinną miną.
- Nie, skądże - wykrztusiła z trudem.
- To dobrze. Ile pomieszczeń ma dwór?
Choć sądziła, że Zander doskonale wie, zaczęła wyliczać:
- W sumie dwadzieścia trzy. Na parterze prócz holu są dwie bawialnie, kuchnia,
którą widziałeś, pokój dzienny, śniadaniowy, jadalnia, biblioteka i dwie łazienki. Na pię-
trze jest osiem sypialni, trzy garderoby i dwie łazienki. Na poddaszu mieszkała kiedyś
służba, ale po przebudowie dawnych stajni na garaże urządzono nad nimi wygodne
mieszkania dla pracowników.
- Znasz wymiary?
- Oczywiście. - Krótko i zwięzle podała mu żądane informacje.
- Co za profesjonalne podejście do klienta! - wymamrotał z udawanym podziwem.
- Miło to słyszeć - odrzekła słodkim głosikiem.
Zander obrzucił ją piorunującym spojrzeniem, ale nie wypowiedział ani słowa wię-
cej.
Caris pogratulowała sobie opanowania, lecz wtedy zagrzmiało tak silnie, że pod-
skoczyła ze strachu. Ulewny deszcz zabębnił o szyby. Gdy w milczeniu przemierzali ko-
lejne pokoje, prawie nic nie widzieli w ciemnościach. Zander od czasu do czasu dotykał
jej ramienia. Nie potrafiła rozstrzygnąć, czy przypadkowo, czy rozmyślnie. Za każdym
razem, kiedy przystawali, zagradzał jej drogę odwrotu, tak że czuła się jak w pułapce. W
pewnym momencie wskazał niewyrazne kształty przykryte zakurzonymi prześcieradła-
mi.
L R
T
- Dlaczego pozostawiono meble? - zapytał.
- Spadkobierca mieszka w Australii, a nie lubi latać samolotem. Dlatego postano-
wił wystawić najwartościowsze rzeczy na aukcję - wyjaśniła. - Ponieważ zależy mu na
jak najszybszym sprzedaniu nieruchomości, resztę pozostawił do dyspozycji nabywcy.
- W takim razie raczej nie zmieni zdania i nie wycofa oferty?
- Zdecydowanie nie. Nie interesuje go ani dwór, ani majątek, tylko pieniądze ze
sprzedaży. Zależy mu na tym, żeby jak najszybciej je uzyskać.
- Czy to znaczy, że byłby skłonny obniżyć cenę?
- Nie musi - odparła z niezachwianą pewnością. - Już kilkoro kolejnych zaintere-
sowanych czeka w kolejce, żeby obejrzeć posiadłość.
- Czy wszyscy są gotowi zakupić ją w całości? - dociekał dalej.
Trafił w samo sedno. Ze względu na wysoką cenę i koszt pózniejszego remontu
dwójka potencjalnych klientów wyraziła chęć nabycia jedynie samego dworu. Obecny
właściciel nie miał nic przeciwko podzieleniu majątku pomiędzy kilku kupujących, lecz
Caris żałowałaby, gdyby zaszła taka konieczność. Wolałaby, żeby cała posiadłość
przeszła w ręce jednej osoby, która by o nią należycie zadbała.
Gdy Zander powtórzył pytanie, odpowiedziała szczerze:
- Według mojej oceny podział takiej pięknej posiadłości na działki to takie samo
barbarzyństwo jak rozbicie na kawałki cennego diamentu.
- Podzielam twoją opinię.
Caris przygryzła wargę. Zważywszy, że obecnie za nią nie przepadał, powinna za-
chować swoje zdanie dla siebie. Nagle przyszła jej do głowy niepokojąca myśl: czy fakt,
że to ona pośredniczy w sprzedaży, wpłynie na jego decyzję o zakupie Gracedieu? Jeżeli
mu zależy, to raczej nie pozwoli, żeby urazy z przeszłości zburzyły mu plany. A o brak
zainteresowania go nie posądzała. Zaglądał w każdy kąt, oglądał wszystko z taką uwagą,
że zaczynał ją denerwować.
W pierwszej z łazienek na parterze stała staroświecka wanna na nóżkach i z prze-
starzałą armaturą. Wyglądała na nieużywaną od niepamiętnych czasów. Za to drugą
unowocześniono i dostosowano do potrzeb osoby niepełnosprawnej. Pozostawiono tylko
stare dębowe drzwi. Nadal tkwił w nich ozdobny klucz. Zander w milczeniu odkręcił
L R
T
błyszczący kran. Prócz szumu wody spływającej do umywalki nic nie mąciło przytłacza-
jącej ciszy. Dlatego gdy zapytał, dlaczego zamontowano w niej niską wannę ze schod-
kami i kabinę prysznicową, chętnie udzieliła wyjaśnień:
[ Pobierz całość w formacie PDF ]