[ Pobierz całość w formacie PDF ]
czości, trudno to nazwać przyjemnością.
Pandora przepadała za wszystkim, co tajemnicze. Ponadto
cieszyły ją zapachy - sosen, ziemi, mroznego powietrza. Lu
biła być sama, a co więcej, lubiła, gdy czekało ją coś, co
wymagało szczególnej uwagi i napięcia.
Zcieżka skręcała w lewo. Chata znajdowała się już nieda
leko. Pandora zatrzymała się nagle, pewna, że usłyszała przed
sobą jakiś szelest i zobaczyła przemykający cień. Zbyt duży
jak na lisa. Przez moment przemknęło jej przez myśl, że może
to niedzwiedz albo ryś. Zaniepokoiła się. Co innego wyobra
żać sobie spotkanie z którymś z tych drapieżników, a co inne
go zetknąć się z nim nos w nos. Ale szelest ucichł, a ona
poszła dalej.
Co zrobi, jeśli okaże się, że chata nie jest pusta? Jeśli
zastanie w niej jednego ze swych drogich krewnych? Na
przykład wuja Carlsona czytającego przy kominku Wall
Street Journal"? Albo ciocię Patience krzątającą się koło stołu
ze szmatką do kurzu w ręku? Ta myśl byłaby śmieszna, gdy
by Pandora nie przypomniała sobie zdewastowanego wnętrza
pawilonu.
Zebrała się w sobie i ruszyła naprzód. Jeśli ktoś tam jest,
68 SKAZANI NA SIEBIE
będzie musiał się wytłumaczyć. Chata zamajaczyła tuż przed
nią. Wyglądała tak, jak należało się tego spodziewać - opusz
czona, pusta i tajemnicza. Pandora trzymała nisko latarkę,
skradając się do ganku i o mało nie krzyknęła, gdy pod jej
ciężarem zaskrzypiały schody. Przyłożyła rękę do piersi, by
uspokoić łomoczące serce. Potem pomału, ukradkiem pode
szła do drzwi i przekręciła gałkę.
Drzwi otworzyły się z cichym skrzypnięciem. Odczekała
dziesięć sekund, zanim odważyła się zrobić następny krok.
Szybko omiotła wnętrze latarką i weszła do środka.
W tym momencie poczuła, jak ktoś oplata jej szyję ramie
niem, i upuściła latarkę na podłogę. Choć nie mogła wydobyć
z siebie głosu, sięgnęła do kieszeni po spray. Nie zdążyła go
użyć. Ramię obróciło ją o sto osiemdziesiąt stopni i znalazła
się twarzą w twarz z Michaelem. Jego pięść zatrzymała się
o parę cali od jej twarzy, jej ręka z aerozolem kilka cali od
jego oblicza. Znieruchomieli.
- Do diabła! - Michael opuścił rękę. - Co ty tu robisz?
- A co ty tu robisz? - warknęła. -I z jakiej racji rzuciłeś
się na mnie? Mogłeś mi zniszczyć latarkę.
- O mało nie złamałem ci nosa.
Pandora schyliła się po latarkę. Nie chciała, żeby widział,
jak drżą jej ręce.
- Sądzę, że zanim zechcesz komuś zmiażdżyć szyję, po
winieneś sprawdzić, kto to jest.
- Szłaś za mną - parsknął.
Rzuciła mu lodowate spojrzenie. Starała się nadrabiać mi
ną, choć kolana wciąż się pod nią uginały.
- Nie pochlebiaj sobie. Chciałam po prostu sprawdzić,
czy nikogo tu nie ma, a nie wchodzić ci w drogę.
SKAZANI NA SIEBIE 69
- Wchodzić w drogę". Dobre sobie! - Zaświecił jej la
tarką prosto w twarz, aż musiała przysłonić ręką oczy. - A co,
u licha, miałaś zamiar zrobić, gdyby ktoś tu był? Walczyć?
Pomyślała o tym, jak łatwo ją zaskoczył, ale podniosła
butnie głowę.
- Dałabym sobie radę.
- Pewnie. - Spojrzał na pojemnik, który trzymała w ręku.
- A to co takiego? - zdziwił się.
Pandora całkiem zapomniała o sprayu. Zerknęła w dół i
z trudem stłumiła śmiech. Wuj Jolley byłby zachwycony ab
surdalnością tej sytuacji.
- Spray do włosów - odparła spokojnie i rzeczowo. -
Prosto między oczy.
Michael mruknął coś pod nosem, po czym roześmiał się
głośno. Sam nie wymyśliłby tak niewiarygodnej sceny.
- Rozumiem, że mam się cieszyć, iż nie zdążyłaś we mnie
prysnąć - zauważył.
- W przeciwieństwie do ciebie najpierw patrzę, a po
tem atakuję - oświadczyła chłodno, wkładając pojemnik
do kieszeni. - Cóż, skoro już tu jesteśmy, to może się
rozejrzymy.
- Właśnie to robiłem, kiedy usłyszałem, jak się skradasz
- powiedział. - Wygląda na to, że ktoś się tutaj zadomowił.
- Michael skierował latarkę na kominek, na którym jeszcze
tliły się polana.
- Coś podobnego. - Pandora zaczęła krążyć po chacie,
rozglądając się na wszystkie strony. Kiedy była tutaj ostatni
raz, krzesło z nadłamanym oparciem stało przy oknie. Jolley
siedział na nim, obserwując posiadłość Saundersona, podczas
gdy ona otwierała puszkę sardynek, żeby nie umarli z głodu.
70 SKAZANI NA SIEBIE
Teraz krzesło było przysunięte do kominka. - Pewno jakiś
włóczęga - rzuciła.
- Może. - Michael skinął głową.
- Ale może nie. Myślisz, że wrócą? - zaniepokoiła się.
- Trudno powiedzieć. - Nic więcej nie rzuciło im się
w oczy. Wszystko poza tym było na swoim miejscu. W cha
cie panował porządek. Było czysto. Za czysto. Podłogę i stół
powinna pokrywać warstwa kurzu. Tymczasem panowała
niemal idealna czystość. - Być może nie zamierzają już ni
czego więcej zniszczyć.
Pandora, najwyrazniej niezadowolona, usiadła na łóżku
i podparła głowę.
- Miałam nadzieję, że ich złapię - wyznała.
- Jak? Spryskując ekologicznym lakierem do włosów?
- Domyślam się, że miałeś lepszy plan.
- Sądzę, że mógłbym się im dać trochę bardziej we
znaki.
- Podbite oczy i złamane nosy - prychnęła zniecierpli
wiona. - Naprawdę, Michael, powinieneś najpierw spróbo
wać użyć rozumu, a dopiero potem pięści.
- Przypuszczam, że ty chciałaś rozsądnie porozmawiać z tym
kimś z naszej milutkiej rodzinki, kto zniszczył twoją pracę.
Już miała go zaatakować, ale się powstrzymała.
- Nie - uśmiechnęła się. - Rozsądek nie wchodził w grę.
Wydaje się, że oboje straciliśmy okazję użycia siły, co? Na
wiasem mówiąc, piszesz seriale kryminalne... Czy nie po
winniśmy zacząć szukać trupa, który naprowadziłby nas na
rozwiÄ…zanie tej zagadki?
- Nie pomyślałem o tym, żeby przynieść szkło powięk
szajÄ…ce.
SKAZANI NA SIEBIE 71
[ Pobierz całość w formacie PDF ]