[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Zrozumieli to oboje i oboje stracili nad sobą kontrolę...
- Hej, proszę pana - znienacka dobiegł ich dziecięcy głosik. -
Proszę pana! - głos zabrzmiał natarczywiej, Blake podniósł więc
głowę. - Nie widział pan mojego pieska?
Przed nimi stał nieco umorusany, najwyżej sześcioletni
chłopczyk. Jego duże oczy o niewinnym wyrazie wpatrywały się w
nich z nadzieją. Wyraznie nie zdawał sobie sprawy z tego, w czym
tym państwu przeszkodził.
- Nie, synu, nie widziałem - odparł z trudem Blake, starając się
ukryć swój nierówny oddech.
140
R S
- To biało-czarny szczeniaczek, ma czerwoną obrożę - wyjaśnił
mały.
- Przykro mi, nie zauważyliśmy żadnego pieska - powtórzył
cierpliwie.
- A jak go pan znajdzie, to przyniesie mi go pan z powrotem?
- Oczywiście.
- Dziękuję - odparł malec i pobiegł dalej. Blake przez chwilę
patrzył za nim.
- Jeszcze chwila, a zastałby nas w naprawdę kłopotliwej sytuacji
- przyznał. - No, chodz. - Podniósł się i pomógł Dinie wstać.
- Dokąd? - spytała.
- Wracamy do hotelu.
- Ale dlaczego?
Spojrzał na nią wzrokiem, w którym wciąż tliło się pożądanie.
- Zapominasz, że wrzuciłaś mnie do oceanu i że muszę się
przebrać.
- Naprawdę przykro mi z tego powodu - wyznała z
zakłopotaniem.
- A mnie nie. - Delikatnie przesunął palcem po jej jeszcze
drżących ustach. - Jeśli zamoczenie jednej nogi ma takie skutki, to
strasznie jestem ciekaw, jakie dałoby efekty wpadnięcie do wody po
same uszy.
Już chciała zauważyć, że zaraz może się przekonać, lecz ugryzła
się w język. On zresztą nie czekał na odpowiedz, tylko ujął mocno
dłoń Diny.
141
R S
- Idziemy?
Bez słowa skinęła głową. Wracali do hotelu świadomi tego, że
coś się między nimi zmieniło. Prawie nie rozmawiali, patrzyli na
siebie ostrożnie i starannie unikali bardziej czułych gestów, wszystko
po to, by nieopatrznie nie zerwać tej wątłej nici porozumienia, jaka
zaczęła ich łączyć. %7ładne z nich nie wiedziało, co dalej robić.
Czekali...
Po obiedzie wracali do pokojów, gdy Blake niespodziewanie
przystanął na środku głównego holu i odwrócił się do Diny.
- Pójdę załatwić formalności w recepcji. Wracamy do domu -
oznajmił nagle.
- Przecież dziś dopiero sobota - zaprotestowała.
- Wiem. - W jego głosie pobrzmiewała niecierpliwa nuta. - Ale
nie mam ochoty spędzać tu kolejnej nocy.
Zawahała się. Nie miała pojęcia, co chciał przez to powiedzieć.
- Rzeczywiście, te łóżka są stanowczo za miękkie - przyznała
niepewnie.
Skrzywił się.
- Tak, właśnie tak.
- Czy zdążymy na ostatni prom?
- Jeśli się szybko spakujesz, to zdążymy.
- Zaraz będę gotowa - obiecała.
Gdy płynęli z powrotem, starali się rozmawiać na jakieś
obojętne tematy. Starannie omijali kwestię nagłej zmiany planów i
przyczynę, która do tego doprowadziła. Wsiedli do samochodu na
142
R S
parkingu przy porcie i zamilkli. Każde pogrążyło się we własnych
myślach. Dopiero po jakimś czasie Dina zorientowała się, że Blake
pojechał złą drogą.
- Hej, przeoczyłeś zakręt!
- Na razie nie jedziemy do domu - padła zagadkowa odpowiedz.
Czekała na dalsze wyjaśnienia, lecz bezskutecznie.
- A dokąd? - spytała w końcu.
- Chciałbym ci coś pokazać - odparł tylko, pozwalając, by gubiła
się w domysłach.
Wkrótce skręcił w ocienioną drzewami aleję. Zwolnił, jakby
czytał numery na bramach, wreszcie wjechał na podjazd i zatrzymał
się przed jakimś budynkiem.
Dina z ciekawością patrzyła na duży biały dom, otoczony
starannie przystrzyżonym trawnikiem i kwitnącymi krzewami.
- Kto tu mieszka?
Wysiadł, bez pośpiechu otworzył drzwiczki samochodu i podał
jej dłoń.
- Zobaczysz.
Posłała mu poirytowane spojrzenie. Trochę przesadzał z tą
tajemniczością, ale cóż mogła zrobić?
Wąski chodnik zaprowadził ją pod drzwi wejściowe. Nagle za
plecami usłyszała charakterystyczny brzęk. Odwróciła się
podejrzliwie. Blake wyjął z kieszeni pęk kluczy, włożył jeden z nich
do zamka i przekręcił.
- Proszę, wejdz.
143
R S
Z holu roztaczał się widok na przestronny salon, oddzielony
jedynie ażurową ścianką z ozdobnych dębowych kolumienek. Od
pierwszego rzutu oka rozpoznała stojące wewnątrz meble. Sama je
niegdyś wybierała do wynajmowanego przez nich mieszkania.
- Co to ma znaczyć? - odezwała się gniewnie, gdyż już znała
odpowiedz.
- Podoba ci się? - zignorował jej pytanie.
- Rozumiem, że kupiłeś dom, nie pytając mnie o zdanie! - Głos
aż jej się trząsł z oburzenia.
- O ile dobrze pamiętam, podobno byłaś zbyt zajęta, by zawracać
sobie głowę szukaniem dla nas odpowiedniego lokum i urządzaniem
go - przypomniał beznamiętnie. - Nie, nie obawiaj się, to jeszcze nie
należy do nas. Niczego na razie nie podpisywałem.
- Taak? To co w takim razie robią tutaj te wszystkie rzeczy? -
Gniewnym gestem wskazała znajome meble.
- Właściciel pozwolił mi je tymczasowo wstawić, żebyśmy
mogli zobaczyć, czy tutaj pasują.
Spiorunowała go wzrokiem.
- Czyli po prostu stawiasz mnie przed faktem dokonanym! Nie
obchodzi cię moje zdanie! Podjąłeś decyzję, wybrałeś dom, a jeśli mi
się nie spodoba, to trudno, ale już i tak klamka zapadła, prawda?
- Nie. Twoja opinia ma dla mnie ogromne znaczenie. Właśnie
dlatego cię tu przywiozłem.
Nie przekonana, patrzyła na niego z niedowierzaniem.
144
R S
- Czemu dopiero teraz? Dlaczego nie wcześniej? Przecież te
meble nie zostały tu przetransportowane i ustawione dziś w nocy?
Musiałeś to wszystko załatwiać już od jakiegoś czasu.
- Zgadza się - przytaknął spokojnie.
- Taak? - powtórzyła sceptycznie. - Dlaczego więc trzymałeś to [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • soundsdb.keep.pl