[ Pobierz całość w formacie PDF ]

krześle z zastygłą twarzą. W dłoniach ściskała leżącą na kolanach skórzaną torebkę.
Wokół niej pracujący do pózna urzędnicy i sekretarki w swoich uprasowanych
mundurach nadal pisali na maszynach.
Dieter obserwował ją. Wiedział, że ból mademoiselle Lemas jest nie tylko fizycznej
natury. Jeszcze gorsza od nabrzmiałego pęcherza była obawa, że zmoczy się w pokoju pełnym
grzecznych, elegancko ubranych ludzi. Dla dystyngowanej starszej damy był to najgorszy z
koszmarów. Podziwiał jej hart ducha, ale zaczynał już tracić cierpliwość. Postanowił
przyspieszyć cały proces. Wysłał Stephanie po butelkę piwa i szklankę. Otworzył butelkę i na
oczach aresztowanej zaczął nalewać sobie powoli piwa. Po jej pulchnych policzkach pociekły
łzy. Dieter pociągnął głęboki tyk.
- Pani udręka dobiega końca - oświadczył. - Kiedy odpowie pani na moje pytania, dozna
pani ulgi. Mademoiselle Lemas zamknęła oczy. - Gdzie spotyka się pani z brytyjskimi agentami?
- Odczekał chwilę. - Jak się rozpoznajecie? - Francuzka milczała. - Jak brzmi hasło? Niech pani
przygotuje odpowiedzi, żeby, kiedy nadejdzie czas, móc mi je szybko przekazać. Wtedy będzie
pani mogła natychmiast uśmierzyć swój ból.
Rozpiął kajdanki, którymi przymocował jej kostkę do nogi stołu, i wziął ją pod ramię.
- Chodz z nami, Stephanie - powiedział. - Idziemy do damskiej toalety.
Wyszli z pokoju, Stephanie pierwsza, Dieter i Hans za nią, podtrzymując aresztowaną,
która zgięta w pół, kuśtykała z trudem, przygryzając wargę. Zatrzymali się przed drzwiami z
napisem: DAMEN. Na ten widok mademoiselle Lemas głośno jęknęła.
- Teraz - powiedział Dieter.
- Gdzie spotyka się pani z brytyjskimi agentami?
Mademoiselle Lemas zaczęła płakać.
- W katedrze. W krypcie. Proszę, puśćcie mnie!
Dieter odetchnął z satysfakcją. Złamał ją.
- Kiedy?
- O trzeciej po południu. Chodzę tam codziennie - zatkała.
- Tak się wzajemnie rozpoznajecie?
- Noszę buty nie do pary, jeden czarny, drugi brąz mogę już iść?
- Jeszcze jedno pytanie. Jak brzmi hasło?
-  Niech się pani za mnie pomodli .
- A pani odzew?
-  Modlę się o pokój . Taki jest odzew. Och, błagam pana!
- Dziękuję - powiedział Dieter, puszczając ją.
Mademoiselle Lemas wbiegła do toalety, Stephanie weszła tam w ślad za nią.
Dieter nie potrafił ukryć zadowolenia.
- No, Hans, robimy postępy. Kiedy wyjdzie, przekaż ją gestapo. Już oni sprawią, że
zniknie w którymś z ich obozów.
Zaczął myśleć, w jaki sposób wykorzystać nowe informacje. Kusiło go, żeby aresztować
agentów tak, by Londyn się o niczym nie dowiedział. Najlepiej byłoby, gdyby następny wystany
stamtąd agent poszedł do krypty i zastał czekającą na niego mademoiselle Lemas. Ona zabierze
go do domu, a on wyśle depeszę zawiadamiającą, że wszystko jest w porządku. Potem, kiedy
wyjdzie z domu, Dieter przejmie jego książkę szyfrów. A mając książkę szyfrów...
Podszedł do niego Willi Weber.
- 1 cóż, majorze, czy aresztowana zaczęła mówić?
- Wyjawiła hasło oraz miejsce, gdzie spotyka się z agentami.
Weber najwyrazniej się zainteresował.
- Gdzie mianowicie?
Dieter wolałby go w to wszystko nie wtajemniczać, ale potrzebował jego pomocy.
- W krypcie katedry, o trzeciej po południu - odparł.
Kiedy Weber odszedł, zaczął się ponownie zastanawiać nad następnym krokiem. Dom
przy rue du Bois stanowił bezpieczną  śluzę . Nikt z siatki Bollinger nie znał mademoiselle
Lemas. Agenci z Anglii nie wiedzieli, jak ona wygląda - dlatego potrzeb ne były znaki
rozpoznawcze i hasło. Gdyby znalazł kogoś, kto mógłby się w nią wcielić...
Stephanie wyszła z toalety razem z mademoiselle Lemas. Właśnie, Stephanie. Mogła to
zrobić. Była wprawdzie o wiele młodsza i zupełnie inaczej wyglądała, ale agenci o tym nie wie
dzieli. No i była oczywiście Francuzką. Musiałaby tylko przez dzień albo dwa zająć się agentem.
Wziął Stephanie pod ramię.
- Chodz, postawię ci kieliszek szampana - powiedział i wyprowadził ją z pałacu Na placu
żołnierze stawiali trzy grube drewniane pale dla szwadronu egzekucyjnego. Kilku miejscowych
przyglądało się temu w milczeniu od drzwi kościoła.
Dieter i Stephanie weszli do kawiarni, Dieter zamówił butelkę szampana.
- Dziękuję, że mi dziś pomogłaś - rzekł, dotykając jej ręki. - Jestem ci naprawdę
wdzięczny.
- Kocham cię - odparła. - 1 ty też mnie kochasz. Wiem o tym, chociaż nigdy mi tego nie
powiedziałeś.
- Ale co sądzisz o tym, co dzisiaj robiliśmy? Jesteś Francuzką i masz tę babcię, o której
pochodzeniu nie będziemy mówić.
Stephanie potrząsnęła energicznie głową.
- Nie wierzę już w żadną narodowość ani rasę - powiedziała. - Kiedy aresztowało mnie
gestapo, nie pomógł mi żaden Francuz. Nie pomógł żaden %7łyd. W tym więzieniu było mi tak
zimno. - Skrzyżowała ramiona i zadrżała, chociaż wieczór był ciepły. - Nie tylko zimno
fizycznie. Czułam chłód w sercu i w kościach. - Przez dłuższą chwilę milczała. - Nigdy nie
zapomnę twojego ciepłego mieszkania. Stałam się w nim na powrót człowiekiem. Ocaliłeś mnie.
Dieter wziął ją za rękę.
- Jest jeszcze coś, co mogłabyś dla mnie zrobić.
- Zrobię wszystko.
- Chcę, żebyś zagrała mademoiselle Lemas. Będziesz musiała codziennie o trzeciej po
południu iść do krypty w katedrze w jednym brązowym i drugim czarnym bucie. Kiedy ktoś do
ciebie podejdzie i powie:  Niech się pani za mnie pomodli , odpowiesz  Modlę się o pokój i
zabierzesz tę osobę do domu przy rue du Bois. A potem zadzwonisz do mnie.
Na stole pojawił się szampan i Dieter nalał go do kieliszków. Postanowił, że będzie z nią
szczery.
- Gdyby zdarzyło się, że agent spotkał się wcześniej z mademoiselle Lemas, możesz
wpaść w tarapaty. Zaryzykujesz?
- Czy to dla ciebie ważne?
- Owszem.
- W takim razie zrobię to.
Na placu rozległa się salwa. Przez okno kawiarni Dieter zobaczył troje terrorystów,
którzy przeżyli niedzielną potyczkę. Ich martwe ciała zwisały z drewnianych pali.
W SOHO, leżącej w sercu Londynu dzielnicy czerwonych latarni, nie odczuwało się
raczej wojennej atmosfery. Jaskrawe szyldy nad klubami były wyłączone z powodu
zaciemnienia, lecz ulice przemierzały chwiejnym krokiem takie same jak przed wojną grupki
zalanych piwem młodych ludzi, tyle że w mundurach. Chodnikami spacerowały takie same
umalowane dziewczyny w obcisłych sukienkach.
Mark i Flick dotarli do klubu  Criss-Cross o dziesiątej wieczorem. Kierownik pozdrowił
Marka jak starego znajomego. Flick tryskała entuzjazmem. Jej brat znał specjalistkę od
telefonów i mieli się z nią spotkać. Nie powiedział o niej wiele, wspomniał tylko, że ma na imię
Greta.
W pogrążonym w półmroku lokalu unosiły się kłęby dymu. Zobaczyła niską scenę z
pięcioma muzykami i niewielki parkiet otoczony stolikami. Zastanawiała się, czy właśnie w
takich miejscach przesiadują mężczyzni podobni do Marka, ci, którzy  nie nadają się do
żeniaczki .
Mark zamówił u kelnera martini, Flick szkocką. W pewnym momencie na scenę wyszła
witana oklaskami wysoka blondynka w czerwonej koktajlowej sukience.
- To jest właśnie Greta - powiedział Mark. - W ciągu dnia pracuje w telekomunikacji.
Greta zaczęła śpiewać.
Miała mocny bluesowy głos, ale Flick natychmiast usłyszała w nim niemiecki akcent. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • soundsdb.keep.pl