[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Co ja tu robię?  powtórzyła Kristin zimno, nie
opuszczając dubeltówki.  Ty draniu!
Wolnym krokiem podeszła do biurka i stanęła
w kręgu światła. Piękne włosy były w nieładzie,
koszula nocna skromna, bez koronek, materiał jednak
178 Heather Graham
bardzo cienki, więc Cole zobaczył dokładnie zarys
piersi, kołyszące się biodra, które tak zachwyciły
Jamie ego, i zgrabny kształt długich smukłych nóg...
Patrzyła na niego gniewnie, jej oczy były jak dwa
niebieskie jeziora pełne kipiącej furii. Ale ten gniew
nie miał znaczenia, ten gniew sprawiał, że zapragnął
jej jeszcze bardziej. Ale przecież on jej nie kochał. I nie
chciał pokochać, bo nie chciał sprzeniewierzyć się
przeszłości, sprzeniewierzyć się swojej miłości do
Elizabeth.
 Opuść broń, Kristin. I wracaj do łóżka. Nic tu po
tobie.
 Sam kazałeś mi nie ruszać się nigdzie bez broni!
 Owszem. Ale teraz nie musisz celować w moją
głowę.
Te biodra, krągłe, a takie szczupłe zarazem...
 Wracaj do łóżka, Kristin. Idę z tobą.
 Oszalałeś!
Powoli, nie śpiesząc się, podniósł się z fotela.
 Jesteś moją żoną, Kristin.
 %7łoną? Do której wraca się o trzeciej nad ranem!
Do tego kompletnie pijany! Ty naprawdę oszalałeś!
Naturalnie, że oszalał. Jak mógł choć na chwilę
zapomnieć, że poślubił dziewczynę tak urzekającą...
która tak dumnie nosi głowę... a jej szafirowe oczy
mogą pomieścić w sobie tyle oburzenia. Której usta,
pełne, miękkie, potrafią być takie szczodre, a jedno
dotknięcie tej dziewczyny ma większą moc niż cała
butelka whisky...
Ta dziewczyna jest jego żoną. Uśmiechnął się
uśmiechem pełnym zadowolenia i wyjął broń z ręki
Kristin.W jego pocałunku było tyle pragnień, że opór
Za wszelką cenę 179
Kristin zgasł jak świeczka. Kiedy oderwał się od jej
ust, zaszeptała, co prawda, jakieś cichutkie słowa
sprzeciwu, bezsensowne jednak, bo on niósł ją już
przez salon pogrążony w ciemnościach, potem po
skrzypiących schodach. Drzwi sypialni zamknął jed-
nym kopnięciem i postawił dziewczynę na podłodze.
Koło okna, w blasku księżyca.
 Jesteś okropny, Slater.
 A ty jesteś śliczna  odparł, wpatrując się
w krągłości, rysujące się pod cienkim materiałem i tak
pięknie oblane srebrzystym światłem.
 I jesteś świntuch.
 Jestem.
Pocałował ją w czoło, potem w policzek, potem
w usta. Jego palce przez chwilę usiłowały przykładnie
rozpiąć guziczki koszuli, potem szarpnęły niecierp-
liwie. Guziczki, jak groch, posypały się na podłogę.
Blask księżyca osrebrzył nagie ciało. Cole jęknął,
obsypał pocałunkami srebrną szyję, ramiona, potem
porwał Kristin na ręce i zaniósł do białej pościeli.
Była gorąca i niecierpliwa, reagowała na każdy jego
ruch. I w tym słodkim zespoleniu była nie tylko
uległa, nie tylko oddawała siebie. Ona też brała, brała
go w posiadanie, też całkowicie, też bez żadnej
reszty.
Potem tulił ją i głaskał, i znów przypominał sobie,
że tę dziewczynę uczynił swoją żoną. Powinien więc
teraz coś powiedzieć, coś do niej wyszeptać. Cokol-
wiek, co zawierałoby w sobie choć trochę czułości.
Nie, nie mógł się do tego zmusić.
Wstał, ale nie podszedł do okna. Spojrzał na Kristin
i w szafirowych oczach zobaczył to, co działo się
180 Heather Graham
teraz w jej sercu. Udrękę. Cierpienie. I poczuł niena-
wiść, nienawiść do samego siebie. Nienawiść i ogrom-
ną bezradność.
Przykrył kołdrą nagie, gorące jeszcze od kochania
ciało swojej żony.
 Ja... mnie jest bardzo przykro  wymamrotał.
Zaklęła cicho i odwróciła się plecami. Patrzył na
nią jeszcze przez chwilę, potem ostrożnie wsunął się
pod kołdrę. Ułożył się na wznak, podłożył ręce pod
głowę i leżał nieruchomo, wpatrując się w sufit.
Zwiadomy, że Kristin także nie śpi.
O brzasku wymknął się z sypialni bez słowa.
I Kristin, choć przepełniona goryczą, zasnęła. Przecież
po nocy poślubnej panna młoda ma prawo spać przez
cały dzień...
Kiedy wstała w końcu i zeszła na dół, dowiedziała
się od Shannon, że Cole i Malachi dokądś pojechali,
w domu został Jamie, a Kristin i Pete mają jechać do
miasta po sól dla bydła na zimę. Kristin, zadowolona,
że nareszcie wyrwie się z domu, natychmiast poleciła
Pete owi zaprzęgać.
Jechali do miasta prawie trzy godziny. Unia
kontrolowała już większość terenów pogranicz-
nych, panował więc spokój, choć banda Quantrilla
czasami dawała znać o sobie. W każdym razie
miasto wydało się Kristin o wiele spokojniejszym,
bezpieczniejszym miejscem niż ranczo McCahych.
Little Ford nie było dużym miastem, ale były tu
dwa saloony, jeden bardzo porządny hotel, dwóch
doktorów, na szczęście w wieku tak podeszłym, że
nie zabrano ich do wojska, oraz trzy sklepy.
Za wszelką cenę 181
W składzie Jaffe a Kristin, zajęta zakupami, usły-
szała nagle za sobą radosny okrzyk:
 Kristin McCahy!
Odwróciła się szybko i uśmiechnęła. Przecież to
Tommy, Tommy Norley, dziennikarz z Kansas, stary
przyjaciel Adama. Szedł ku niej z rozradowaną twa-
rzą. Nic się nie zmienił. Szczupły młody człowiek
o inteligentnej twarzy i uduchowionych oczach.
Tylko z tą nogą coś nie tak, wyraznie nią powłóczy.
 Witaj, witaj, Kristin  mówił serdecznie, ścis-
kając jej obie dłonie.  Co u ciebie? Czy wszystko
w porządku? Kristin, ty i Shannon powinnyście
koniecznie stąd wyjechać, przynajmniej przenieść się
do miasta. A najlepiej, jakbyście uciekły stąd do
Kalifornii.
 Jakoś dajemy sobie radę. Tommy, a co z twoją
nogą?
 Niestety, miałem przyjemność spotkać się
z Quantrillem.
 Co ty mówisz! Gdzie, kiedy?!
 W zeszłym tygodniu. Ten drań jechał ze swoją
bandą na Shawneetown, a ja, pechowo, podążałem
w tym samym kierunku. Zabrałem się pociągiem,
który wiózł żywność i amunicję dla federalnych. No
i napadli na pociąg. Kristin, tam było gorzej niż
w piekle. Rzucili się na nas z dzikim wrzaskiem, jak
Indianie. Powystrzelali wszystkich, maszynistów,
eskortę. Mnie udało się wyskoczyć. Sturlałem się do
rowu, ukryłem w suchych liściach, a kula trafiła mnie
tylko w nogę. No i przeżyłem. A oni pognali potem do
Shawneetown, zabili jeszcze z dziesięciu ludzi i spalili
miasto.
182 Heather Graham
 To straszne.
 Kristin, jedz ze mną do Kansas. Otwieram
redakcję w Lawrence. Mogłabyś...
 Nie, Tommy. Nie wyjadę z Missouri. Nie zo-
stawię rancza.
 Kristin, tu jest tak niebezpiecznie. Gdybyś ty ich
widziała... To nie są ludzie, to bestie.
Bestie... Przecież wie o tym doskonale. Kristin [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • soundsdb.keep.pl