[ Pobierz całość w formacie PDF ]
moje pytania i wyliczyć mi rzeczy, których brakuje w tym budyn-
ku szkolnym.
- Brakuje światła, brakuje działających urządzeń sanitarnych,
kubatura sali jest niewystarczająca, ogrzewanie jest nieodpowied-
nie do powierzchni pomieszczeń, ławki są połamane, tablica jest
prawie nie do użytku. Nie ma biblioteki, nie ma map do geogra-
fii...
- Z ilu pomieszczeń składa się szkoła?
- Z sali i korytarza, który służy jako szatnia i na końcu którego,
za przepierzeniem, zostały wygospodarowane składzik drewna
i wygódka.
- Czy w budynku nie istnieje możliwość stworzenia mieszka-
nia dla nauczyciela?
- Nie, proszę pana - odparła nauczycielka. - Także i wozna
mieszka prawie kilometr stąd.
W czasie gdy młodzieniec i dyrektor robili dokładne notatki,
inspektor skierował się w głąb sali:
- Pójdziemy zobaczyć, jak się naprawdę rzeczy mają - powie-
dział.
Jakiś chłopiec szmyrgnął ze swojej ławki i błyskawicznie wpadł
w drzwi wychodzące na korytarz.
Inspektor pomyślał, że chłopiec, posłuszny jakiemuś znakowi
nauczycielki, pospieszył otworzyć przed nim drzwi, ale kiedy wy-
szedł na korytarz, zauważył, że chłopiec z jakimś zawiniątkiem
w rękach pędem leciał do drzwi od składzika, więc zaniepokoił
się:
- Gdzie on leci? Ej, ty!
Ale chłopiec był już w składziku i zamknął się na łańcuch.
Inspektor złapał klamkę i naciskał nadaremnie.
A wtedy odwrócił się oburzony:
- Proszę pani, zechciałaby pani powiedzieć, co się tu dzieje?
Co ten chłopiec poszedł ukryć?
Nauczycielka zbliżyła się do drzwiczek.
- Gino - powiedziała spokojnie - to ja, otwórz.
Drzwiczki otworzyły się. Chłopiec stał w nich, odwrócony ple-
cami, żeby nie pokazywać swego zawiniątka. Peppone złapał go
za kołnierz i wyciągnął na zewnątrz. Zawiniątko kryło w sobie
jakieś pięcio- sześciomiesięczne dziecko i wydało się wszystkim
najdziwniejszą rzeczą, jaką kiedykolwiek widzieli.
- Co to? - krzyknął oszołomiony inspektor.
- To mój brat - odpowiedział chłopiec ze spuszczoną głową.
Na to wtrąciła się nauczycielka i wziąwszy dziecko z rąk
ucznia, położyła je w koszu na winogrona, który stał w kącie
korytarza obok drzwi do salki szkolnej.
- To mój syn - powiedziała nauczycielka dochodząc do siebie.
- Pani syn? - zawołał inspektor. - A dlaczego jest tutaj?
- Mój mąż jest od dwóch miesięcy w mieście, gdzie znalazł
; posadę, drugie dziecko jest u babci na wsi. Ja biorę rano małego ze
, sobą i zabieram z powrotem wieczorem. Dzięki temu jestem spo-
| kojna, a poza tym mogę go karmić.
j Inspektor spojrzał na dyrektora i Peppona, a potem odwrócił się
do nauczycielki.
| - Pani karmi go tutaj?
- Nie, proszę pana, kiedy słyszę, że płacze, przychodzę tutaj,
wyjmuję go z koszyka i idę karmić do składziku.
- Wspaniale! - zachichotał inspektor. - Kto wie, co to za ra-
| dość dla dzieci, kiedy je pani zostawia same! Możemy sobie tylko
wyobrazić, co też wyrabiają.
- Nie ruszają się i ani pisną. To są wiejskie dzieci, dobrze
wychowane i gdyby nawet nie uszanowały we mnie nauczycielki,
to szanują we mnie matkę.
' Inspektor wzruszył ramionami.
- Rozumiem, rozumiem, zdaję sobie sprawę. Ale mogłaby pani
przecież zostawić dziecko komuś we wsi.
- Nie, bo byłabym niespokojna.
- Ale ma pani matkę! Niech go pani jej zostawia.
- A kto go będzie karmił?
- Niech go pani sztucznie karmi. Większość dzieci jest dzisiaj
sztucznie karmiona.
- Jeżeli matka może, to ma obowiązek karmić swoje dziecko.
W przeciwnym razie Pan Bóg nie skonstruowałby kobiet tak, jak
skonstruował.
Inspektor poczuł się zakłopotany i swoją irytację skierował na
inny obiekt. Odwrócił się do chłopca, który wciąż jeszcze stał
przed drzwiami do składziku, i powiedział lodowatym głosem:
- Rzeczą, która w całej tej sprawie zasługuje na najwyższą
uwagę jest zachowanie tego chłopca. Daje to pojęcie, jakiego rodzaju
edukacji moralnej został poddany. Nie ma nic zbrodniczego w tym, że
nauczycielka bierze swojego syna do szkoły, żeby go karmić piersią,
ale to, co zrobił ten uczniak, ma tylko jedną nazwę: zmowa milczenia.
Peppone, który od jakiegoś czasu miał zgaszony silnik, niezbyt
dobrze pojął sens tych słów i męczył się strasznie nad zrozumie-
niem "zmowy milczenia".
- No jasne! - wykrzyknął. - Ktoś, kto się tak zachowuje,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]