[ Pobierz całość w formacie PDF ]
bajędy, i byście mogli, gdy zechcecie, o prawdzie tej się przekonać i własnymi
rękoma jej dotknąć, kazałem odpowiedzieć żonie przez tę kobietę, że gotowa jest
przyjść jutro, około dziewiątej, gdy wszyscy śpią, do tej łazni. Posłanka
odeszła wielce uradowana. Spodziewam się, że nie sądzicie, abym żonie mojej
pójść tam pozwolił. Gdybym był na waszym miejscu, uczyniłbym tak, aby miast tej,
którą zastać sądzi, pan mąż mnie znalazł; przebywszy z nim czas niejaki,
pokazałbym mu, kogo tak ściska, i zapłaciłbym mu tak jak się należy. Gdybyście
tak uczynili, niewątpliwie taki by nim wstyd owładnął, że ujma i nieprawość,
którą wam i mnie chciał wyrządzić, w jednej chwili pomszczona by została.
Catella nie dała baczności na to, kto te słowa mówi, i podstępu nie spostrzegła;
przeciwnie, zgodnie z obyczajem zazdrośników, uwierzyła we wszystko i jęła
przywodzić sobie na pamięć rozliczne drobne okoliczności, które do tego faktu
się ściągały. Dlatego też, nagłym gniewem owładnięta, odparła, że w samej rzeczy
tak uczyni, bowiem nie jest to rzecz do wypełnienia trudna, gdy zaś jej mąż się
zjawi, tak go zasroma, że odtąd zawsze, gdy tylko jaką białogłowę obaczy,
despekt ten wspomnieć sobie będzie musiał. Ricciardo, niezmiernie tym uradowany,
obaczył, że fortel jego jest skuteczny; utwierdził ją zatem w tym jej
przedsięwzięciu jeszcze innymi mnogimi słowy, tak iż uwierzyła mu całkiem.
Prosił jeno, aby nikomu nie zdradziła, że się od niego o tym dowiedziała.
Catella obiecała mu to uroczyście. Następnego dnia Ricciardo udał się do pewnej
kobiety, właścicielki łazni, którą wskazał był Catelli; odkrył jej swój zamysł i
prosił, aby w miarę sił swoich mu dopomogła. Kobieta ta, mająca wobec niego
pewne obligi wdzięczności, zgodziła się chętnie i porozumiała się z nim, co jej
czynić i mówić wypada. W domu, gdzie mieściła się łaznia, znajdowała się mała,
ciemna komnata, nie mająca jednego choćby okna, co by ją oświetlało. Poczciwa
kobieta, wedle wskazówek Ricciarda, przygotowała ją stosownie i postawiła w niej
wygodne łoże. Ricciardo, zjadłszy obiad, położył się na nie i jął czekać na
Catellę. Catella, wysłuchawszy słów Ricciarda i użyczywszy im więcej wiary,
nizli należało, gniewna i oburzona do domu powróciła. Wkrótce nadszedł także i
Filippello, który jakimiś ważkimi myślami zajęty będąc, przypadkiem nie tak
czule ją powitał, jak to zwykle miał w zwyczaju czynić. Spostrzegłszy to Catella
umocniła się jeszcze w swym podejrzeniu i rzekła do siebie: "Myśli, oczywista, o
tej białogłowie, z którą jutro ma rozkoszy użyć, ale na Boga, nic z tego nie
będzie!" Takimi myślami zajęta, całą prawie noc głowiła się nad wynalezieniem
stosownej do męża przemowy, gdy się z nim znajdzie. Gdy nadeszła godzina
dziewiąta, Catella wzięła swoją pokojową i spełniając postanowienie, udała się
do łazni, o której Ricciardo mówił. Ujrzawszy łaziebną spytała, zali Filippello
był tu dzisiaj? Ta, nauczona przez Ricciarda, odparła: - Zali jesteście, pani,
tą damą, na którą on czeka? - Tak - rzekła Catella. - Tedy pozwólcie do niego!
Catella, która wybrała się szukać tego, kogo jako żywo, wcale znalezć nie
chciała, pozwoliła się zawieść do komnaty, gdzie na łożu Ricciardo leżał. Weszła
do komnaty, nie zdejmując zasłony z twarzy, i drzwi za sobą zaparła. Ricciardo,
ujrzawszy ją, skoczył radośnie z łoża, obłapił ją ciasno w ramionach i rzekł
szeptem: - Witam cię, najdroższa kochanko moja! Catella, nie chcąc się zdradzić,
oddała mu uścisk za uścisk, ucałowała go i radość po sobie pokazała, ale nie
rzekła ni słowa, bała się bowiem, aby jej nie poznał. Izba była ciemna, ku
ukontentowaniu ich obojga. Nawet gdy się przez dłuższy czas w niej pozostawało,
oczy niczego rozróżnić nie mogły. Ricciardo zaprowadził Catellę do łoża. Leżeli
na nim długo, zatopieni w rozkoszy, ku niewypowiedzianej radości każdego z nich,
nie mówili jeno nic ze sobą, aby się głosem swoim nie zdradzić. Na koniec, gdy
się wreszcie zdało Catelli, że winna dać folgę hamowanej tak długo wściekłości,
zawołała, srogim gniewem zapalona: - O Boże, jakże okrutny jest los białogłów i
jakąż straszną za miłość swoją odbierają one od mężów zapłatę! O ja nieszczęsna!
Oto od ośmiu lat kocham cię nad życie, ty zasię, niegodny człowieku, trawisz się
namiętnością do innej kobiety? Kogóż to sądzisz mieć obecnie w objęciach swoich?
Tę samą, którąś zwodził długo fałszywymi czułościami swymi, udając do niej
miłość, podczas gdy kochałeś inną. Jam jest Catellą, a nie żoną Ricciarda,
zdrajco niegodny! Poznajesz mój głos? To ja, ja w mojej własnej osobie! Zdawa mi
się, że już tysiąc lat czekam na światło, żeby cię zasromać, psie chutliwy i
łotrze przeklęty! O ja nieszczęsna, dla kogóż to przez tyle lat podobną miłość
żywiłam? Dla tego psa nędznego, który mniemając, że ściska w ramionach obcą
białogłowę, w ciągu tych kilku chwil liczniejszymi mnie pieszczotami obsypał
nizli przez cały czas małżeństwa naszego. Umiałeś się teraz, nędzniku, stać
dzielnym i krzepkim, chocia w domu za słabego, znużonego i niedołężnego chcesz
[ Pobierz całość w formacie PDF ]