[ Pobierz całość w formacie PDF ]
odbywam taką rozmowę z własną matką albo babcią, albo
kimkolwiek. Nie udało mi się. Biedna Grace! Jednocześnie jednak
zrozumiałam, jak bardzo matka i córka musiały zbliżyć się w
końcu do siebie, skoro Grace zdecydowała się zwierzyć Avis. I jak
wiele to znaczyło dla mojej przyjaciółki.
Chociaż byłam przygnębiona i zła na Gila z powodu jego
decyzji, to jako kochanek zawsze przejawiał zapał, a w łóżku był
prawdziwym dżentelmenem. W tym zakresie moje życie upłynęło
komfortowo, więc nie bardzo wiedziałam, co powiedzieć.
Rozmawiali o tym?
Grace próbowała. Nicky mówi& Położyłam rękę na jej
dłoni i zamilkła. Tamta kobieta przy sąsiednim stoliku wstała,
pewnie wybierając się do łazienki, i nas zauważyła. Kiedy
naruszyła naszą przestrzeń powietrzną, obróciłyśmy się w jej
stronę i rozpromieniłyśmy się w uśmiechu.
Tak myślałam, że to twoja głowa! wykrzyknęła do Avis.
Delia, jak cudownie cię widzieć! Co u ciebie?
Wszystko dobrze. To akurat wierutne kłamstwo, ale nie
będziemy teraz o tym mówić.
Pamiętasz Lovie?
Delia przywitała się ze mną. Potem zwróciła się do Avis:
A jak twoja urocza wnuczka?
Zwietnie.
Uściskaj ją ode mnie powiedziała Delia. Bardzo mi
było miło was zobaczyć.
Posłała nam całusa i ruszyła dalej. Przy stoliku, od którego
wstała, trzy osoby nachyliły się blisko ku sobie. Potem nagle
nastąpił wybuch śmiechu.
Ona jest potworem stwierdziła Avis. Powiedz, kiedy
będę mogła bezpiecznie mówić dalej.
Kiedy mogłyśmy kontynuować, powiedziała:
Nicky mówi, że nie widzi problemu. Oświadczył, że
wyszalał się za młodu i już nie czuje potrzeby.
Ale to jakby twierdził, że zjadł tyle za młodu, że już nie
będzie więcej jadł.
Avis pokiwała głową. Zastanawiałam się, jak to wyglądało w
jej małżeństwie przez ostatnie kilka lat. Delia wróciła. Znowu
zamilkłyśmy.
Co Grace może zrobić? w końcu zapytałam.
Tak naprawdę są tylko dwa wyjścia, prawda? Dać sobie
trochę czasu, licząc, że sytuacja się poprawi, albo go zostawić.
Byłam zszokowana. Avis, która tyle wytrzymała z
Harrisonem. Wszystkie nadzieje, jakie wiązałyśmy z Grace i
Nickym! Radość, jaką czerpałyśmy z ich związku. Dziecko.
Spór o opiekę. A Dina, o mój Boże!
Wielkanoc. Gil był wierzący, ja jestem raczej letnią
chrześcijanką. Podobają mi się kwiaty, kadzidła i muzyka.
Zwłaszcza śpiewanie pieśni wydawało mi się, że są zakodowane
w moim DNA, ale tak naprawdę nauczyłam się ich w internacie. W
tamtych czasach chodziłyśmy do kościoła co niedziela.
Zpiewałyśmy też kościelne pieśni wieczorami po kolacji, w
głównej sali akompaniowała nam wtedy matematyczka na
pianinie. Pieśni to sprytne narzędzie indoktrynacyjne. Te melodie
to emocjonalne zapalniki, które zalewają twoje ciało informacjami,
że to część ciebie i że jesteś częścią wspólnoty, która istnieje od
wieków , i że kiedy wrócisz, będziesz zawsze mile widziana .
Okazuje się, że znasz każdy wers, głos altów, drugi głos, chociaż
nigdy nie wysilałaś się, żeby je zapamiętać to naprawdę
niezwykłe doświadczenie.
Gil i ja zwykle spędzaliśmy Wielkanoc w Connecticut.
Althea wolała obchodzić chrześcijańskie święta w katolickim
kraju, najchętniej we Francji. W chrześcijaństwie najmniej lubię
Wielkanoc za dużo pompy jak dla mnie więc Gil sam jezdził
do kanciastego episkopalnego kościółka w pobliskim mieście. Ja,
jeśli ziemia była dość miękka, świętowałam, pracując w ogrodzie,
a jeśli nie była siedziałam na wewnętrznej werandzie,
przeglądając katalogi ogrodnicze i planując grządki na
nadchodzący sezon.
Tego roku nie wiem czemu wybrałam się na nabożeństwo
w Palmową Niedzielę do kościoła, do którego Gil uczęszczał w
Nowym Jorku. Czułam się dziwnie, świętując okres
zmartwychwstania bez moich krokusów, przebiśniegów i żonkili,
które witałam, kiedy wracały na powierzchnię z czeluści ziemi. Na
parapetach w mieszkaniu ustawiłam doniczki z białymi żonkilami.
Za ogród musiały teraz wystarczyć mi fiołki mrugające na
ciemnozielonej trawie w Central Parku oraz żonkile i tulipany
wzdłuż Park Avenue. Kiedy w ten niedzielny poranek szłam w
stronę kościoła, na północ, a słabe wiosenne słońce grzało mi
plecy, przypomniałam sobie swój beżowy wiosenny płaszcz z
czasów szkolnych. Płaszcz był lniany, z rozszerzanymi rękawami
do łokcia. Nosiłam do niego granatowy toczek i długie dziecięce
rękawiczki w tym samym kolorze. Bardzo w stylu Jackie Kennedy.
Wspominałam, jak razem z Meg chodziłyśmy do kościoła
kongregacjonalnego w wiosce. Czułam, jak pas do pończoch
napina mi się na biodrach, a pantofelki na drewnianych obcasach
kupione w Ellsworth w Willy s Style Center piją mnie w stopy
nigdy nie chciały się rozchodzić. Przed nami było całe życie, ale
okazało się, że nasze losy potoczyły się zupełnie inaczej, niż sobie
wyobrażałyśmy.
Ale wtedy czułam się równie mocno sobą, co dzisiaj czułam
się kobietą w średnim wieku, która z trudem powstrzymuje się od
wyrywania chwastów na miejskich rabatkach.
Czy to możliwe, że nigdy nie byłam na nabożeństwie w
kościele episkopalnym w Palmową Niedzielę? Jeśli zdarzyło mi się
w latach dziecinnych nie pamiętam. Pamiętam sukienki do
szkółki niedzielnej, pantofelki z paseczkiem, białe skarpetki i liście
palmowe, które mogliśmy zabrać do domu. Trzeba było zrobić
nacięcie w jednym liściu i przetknąć przez nie drugi, tak żeby
powstał krzyż. Potem wciskało się liście w ramę lustra w pokoju,
gdzie czekały na dzień, kiedy należało je spalić, aby mieć popiół
na następną Zrodę Popielcową.
W tym roku, w tym kościele, kiedy nadszedł moment
czytania ewangelii, jeden z diakonów wypowiadał słowa
Poncjusza Piłata. My odgrywaliśmy rolę tłumu.
Arcykapłani zaś i starsi podburzyli tłumy, aby zażądały
Barabasza, a Jezusa wydały na śmierć grzmiał głębokim
barytonem ojciec Leonard ubrany w fioletowe wielkopostne szaty.
Którego z tych dwóch mam wypuścić? krzyknął diakon.
Barabasza! odkrzyknęliśmy wszyscy. Odkrzyknęliśmy. Z
pewnym entuzjazmem.
A co wobec tego mam zrobić z Jezusem, zwanym
Mesjaszem?
Na krzyż z nim!
Co on zrobił złego? pytał nas diakon.
Ale my tylko odkrzyknęliśmy głośniej:
Na krzyż z nim!
To było przerażające. Wracałam do domu w promieniach
słońca, czując się jak bąbel wypełniony jadem. Z poczuciem, że
nie wiem, kim jestem.
Jednego popołudnia pod koniec kwietnia szłam przez park.
Wracałam z lunchu, na który umówiłam się ze znajomą ze szkolnej
ławki po zachodniej stronie Manhattanu. Dzień był wspaniały, a
pogoda idealna na przechadzkę. Park pachniał ciepłą ziemią i był
przepełniony turystami dzierżącymi mapy i przewodniki po
mieście. To chyba pozytywny efekt osłabienia dolara, ale nie
byłam skłonna dziękować Rezerwie Federalnej, ponieważ coraz
więcej kosztowało mnie sprowadzanie towaru od europejskich
projektantów, nie mówiąc o wyjazdach w poszukiwaniu nowych
marek i płaceniu za porządny hotel w euro. Zwłaszcza że, jak
wspomniałam, moje klientki coraz mniej kupowały. Obawiałam
się, że w końcu szala się przechyli i klientki w ogóle przestaną do
mnie przychodzić, bo nie będę miała nic na wieszakach.
Kierowałam się do wyjścia na Piątą Aleję, kiedy usłyszałam
[ Pobierz całość w formacie PDF ]