[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- lamentował Bob. Jego czaszka odwróciła się nieco w moją stronę, a światełka się rozjarzyły.
- Ale musisz przyznać, że eliksir miłosny działa doskonale.
Susan całowała mój tors i ocierała się o mnie całym ciałem w sposób niestosowny dla
damy, ale nieskończenie przyjemny i drażniący.
- Bob, przysięgam, że zamknę cię w ściennym sejfie na następne dwieście lat.
- To nie moja wina - zaprotestował Bob.
Demon patrzył swoimi żabimi ślepiami na to, co działo się w kręgu. Odsunął śmiecie
zalegające podłogę, robiąc sobie miejsce, i przykucnął. Gapił się, niestrudzony i gotowy, jak
kot czekający, aż mysz wytknie głowę z dziury. Susan wpatrywała się we mnie zmysłowo.
Próbowała ściągnąć mnie na podłogę, a co za tym idzie, poza chroniącą nas moc kręgu. Bob
nadal dowodził swojej niewinności.
Kto powiedział, że nie wiem, jak zapewnić damie rozrywkę?
ROZDZIAA 14
Susan objęła mnie za szyję i przyciągnęła moją głowę do swojej, chcąc się całować.
No więc całowaliśmy się... To było... nad wyraz interesujące. Doskonale namiętne, pełne
zapamiętania, bez śladu samokontroli czy wahania. I w żadnym razie nie jej własne. Chwilę
pózniej musiałem zaczerpnąć tchu, wargi ścierpły mi od intensywności pocałunku, a ona
wpatrywała się we mnie z ogniem w oczach.
- Wez mnie, Harry. Potrzebuję cię.
- Wiesz, Susan, w tej chwili to nie jest najlepszy pomysł - powiedziałem. Eliksir
pozbawił ją wszelkich hamulców. Nic dziwnego, że otrząsnęła się z przerażenia i była zdolna
do tego, żeby wrócić na górę i walić z mojego rewolweru w demona. Jeśli jej hamulce puściły
do tego stopnia, lęk też musiał się przytłumić.
Palce Susan wędrowały po moim ciele, w jej oczach migotały iskry.
- Twoje usta mówią nie - zamruczała - ale to mówi tak.
Wspiąłem się na palce, przełknąłem ślinę, starając się zachować równowagę
i jednocześnie odsunąć od siebie jej rękę.
- To zawsze mówi coś głupiego - próbowałem ją ostudzić. Nie kierowała się
rozsądkiem. Eliksir pobudził jej libido do poziomu grożącego samobójstwem. - Bob, pomóż
mi z tego wyjść! - zawołałem.
- Tkwię w czaszce - odparł Bob. - Dopóki mnie nie wypuścisz, nie będę mógł nic
zrobić, Harry.
Susan, stojąc na czubkach palców, ugryzła mnie w ucho. Owinęła swoje kształtne udo
wokół mojego i jęcząc zaczęła ciągnąć mnie w dół. Zachwiałem się. Krąg o metrowej
średnicy nie zapewniał dość miejsca, żeby w nim uprawiać zapasy czy gimnastykę, czy...
cokolwiek innego, bez wystawienia jakiejś części ciała na zewnątrz, gdzie demon tylko na to
czekał.
- Czy drugi eliksir wciąż tu jest?
- Oczywiście - zapewnił mnie Bob. - Widzę go. Leży na podłodze, tam gdzie upadł.
Mógłbym ci go rzucić.
- Dobra - powiedziałem z rosnącym podnieceniem. Z wielkim podnieceniem.
Wreszcie mam możliwość wyjść z tej piwnicy żywy. - Wypuszczę cię na pięć minut. Chcę,
żebyś mi pomógł, rzucając mi eliksir.
- Nie, szefie - radosny ton głosu Boba doprowadzał mnie do szaleństwa.
- Nie? Nie?!
- Albo dwadzieścia cztery godziny wolnego, albo nic z tego.
- Do cholery, Bob! Odpowiadam za to, co robisz, kiedy cię wypuszczam! Wiesz
o tym!
- Nie mam pod spodem bielizny - wyszeptała mi do ucha Susan i podjęła próbę
założenia mi jakiegoś zapaśniczego chwytu, żeby rzucić mnie na podłogę. Utrzymałem
równowagę i prawie udało mi się trochę ją odsunąć od siebie. Demon przymrużył swoje żabie
oczy i uniósł się na nogach, gotów na nas skoczyć.
- Bob, ty podła kanalio! - zawyłem.
- Spróbuj pomieszkać w starej czaszce przez kilkaset lat, Harry! Też byś chciał mieć
od czasu do czasu wolny wieczór!
- Dobrze, krzyknąłem. Serce podskoczyło mi do gardła, kiedy poczułem, że znów
tracę równowagę. - Niech będzie! Tylko na pewno celnie rzuć mi eliksir. Dostaniesz swoje
dwadzieścia cztery godziny.
- Tylko na pewno go złap! - odparował Bob. W tej chwili dwa pomarańczowe światła
wytrysnęły z oczodołów czaszki, zapikowały w dół i utworzyły podłużną chmurę nad
bidonem z eliksirem leżącym na podłodze w drugim końcu laboratorium. Chmura uniosła
bidon i pchnęła go przez powietrze w moim kierunku. Wyciągnąłem wolną rękę i złapałem
bidon w locie, potem przez chwilę nim potrząsałem.
Pomarańczowe światła, stanowiące prawdziwą postać Boba, wykonały mały taniec,
a następnie śmignęły w górę, wydostały się z laboratorium przez otwartą klapę i znikły.
- Co to? - spytała Susan gardłowym szeptem. Miała nieprzytomny wzrok.
- Następny drink - powiedziałem. - Wypijmy go na spółkę, Myślę, że potrafię
utrzymać nas oboje w strefie wpływu. Wydostaniemy się stąd razem.
- Harry, nie chce mi się pić - marudziła. Jej oczy rozgorzały namiętnością. - Jestem
głodna.
Uchwyciłem się tego pomysłu.
- Kiedy to wypijemy, będę gotów i możemy iść do łóżka. Rzuciła mi zalotne
spojrzenie, uśmiechając się lubieżnie i z rozkoszą.
- Och, Harry. No to siup!
Jej dłonie dodały do słów milczący komentarz, tak że aż podskoczyłem i mało
brakowało, a wypuściłbym butelkę. Kolejna porcja szamponu spłynęła do moich i tak już
piekących oczu, więc zacisnąłem powieki. Wychłeptałem mniej więcej połowę eliksiru, nie
zważając na smak zwietrzałej coli, i szybko podałem resztę Susan. Wypiła do dna i oblizała
wargi z leniwym uśmiechem.
Poczułem, jak coś zaczyna się dziać w moich trzewiach - trzepoczący, wirujący ruch
w górę, przechodzący z płuc do barków i ramion, spływający przez biodra do nóg. Zacząłem
trząść się i dygotać, to było nie do opanowania.
I wtedy po prostu rozpadłem się na miliardy drobnych cząsteczek Harry ego,
tworzących chmurę. Każda z cząstek miała swój własny punkt widzenia i perspektywę.
Pomieszczenie nie było już dla mnie zabałaganioną piwnicą, ale układem energii
pogrupowanych według kształtów i celów. Nawet demon stał się tylko ociężałą i gęstą
chmurą cząsteczek. Przeleciałem obok tej chmury, przez otwór w strukturze będącej sufitem,
przez mieszkanie, na zewnątrz, we wściekły chaos burzy.
Trwało to około pięciu sekund, po czym działanie eliksiru zaczęło słabnąć. Poczułem,
jak cząsteczki moje gwałtownie zbiegają się razem i łączą ze sobą z niewyobrażalną
prędkością. To bolało i przyprawiało o mdłości. Przypominało ciężki łomot zderzenia, który
nie dochodził z żadnego określonego kierunku, ale ze wszystkich naraz. Niepewnie trzymając
się na nogach, odłożyłem kij na ziemię i poczułem, jak obmywa mnie deszcz.
Susan pojawiła się tuż za mną, w czasie nie dłuższym niż trwa uderzenie serca.
Gwałtownie klapnęła tyłkiem na ziemię w deszczu.
- O Boże. Okropnie się czuję.
W mieszkaniu demon wydał wściekły, bezdzwięczny syk. Słyszałem, jak szaleńczo
miota się po laboratorium.
- Chodz - powiedziałem do Susan. - Musimy stąd odejść, zanim zorientuje się
i zacznie nas szukać na zewnątrz.
- Jestem chora - poskarżyła się. - Nie wiem, czy mam siłę iść.
- Zmieszane eliksiry - zdiagnozowałem. - To przez to tak się czujesz. Ale musimy już
iść. Chodz, Susan. Wstań i naprzód.
Schyliłem się, pomagając jej stanąć na nogi, żebyśmy mogli oddalić się od mojego
domu.
- Dokąd idziemy? - spytała.
- Masz kluczyki od samochodu?
Poklepała się po sukience, jakby szukała kieszeni, i pokręciła głową w oszołomieniu.
- Były w kieszeni płaszcza.
- No to idziemy.
- Dokąd?
- Tu zaraz, na Reading Road. Zawsze ją zalewa, kiedy pada taki deszcz. Tam będzie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • soundsdb.keep.pl