[ Pobierz całość w formacie PDF ]
latach podążania uczciwą drogą - czyli życia w samotności - coś się zmieniło i nie mogłam sobie przypomnieć
co takiego. Nie pamiętałam, czemu osiadłam w tym miejscu, mimo że to, jak zostałam wychowana, dobitnie
wskazywało, że nie powinnam tego robić.
A to nasunęło mi myśl, że mam coś wspólnego - a właściwie wiele - z kuśtykającym za mną posępnym,
milczącym mężczyzną.
Z Grantem. Powiedziałam mu wcześniej, żeby nie przychodził. Nie potrzebowałam towarzystwa.
Zwłaszcza jego. Za dużo tego i za prędko.
Miał na sobie czyste ubranie. I ja też. Rękawiczki, golf. Byłam zakryta od szyi w dół. Rzadko odsłaniałam
swoje tatuaże. Zbyt wiele pojawiało się pytań, gdy tatuaże znikały w nocy.
Spojrzałam na Granta, a potem szybko odwróciłam wzrok. Zdążył jednak zauważyć. Podszedł nieco
szybciej, kulejąc, i pochylił się.
- Nie patrz tak na mnie. Próbowałem cię ostrzec.
- Nie chcę o tym rozmawiać.
- Mamy wspólną szufladę na bieliznę - odparł krótko szeptem. - Czystą bieliznę, na szczęście. To naprawdę
nie koniec świata.
- Czy ja coś powiedziałam?
- Wydaje mi się, że krwawiły ci oczy. Spojrzałam na niego.
- Pózniej. Porozmawiamy, kiedy będziemy sami.
- Czy pozwolisz mi tak się do siebie zbliżyć? - Grant nachylił się z twardym wyrazem twarzy, nieugięty. -
Pozwolisz mi znowu być z tobą sam na sam?
Ciepło zalało mi twarz. Byłam twardą kobietą. Pokrytą demonami. Przyzwyczajoną do obcowania z
potworami. Seks z obcym człowiekiem - a zakładałam, że sypialiśmy ze sobą - to nic takiego. Naprawdę.
Nawet jeśli nie pamiętałam, żebym kiedykolwiek była z mężczyzną.
Nigdy. Nawet się nie całowałam.
- Cholera jasna - powiedziałam głośno.
Kilka głów się odwróciło, ale gdy zaskoczeni wolontariusze zobaczyli, że to ja, odprężyli się, wymieniając
zrezygnowane, niemal pogardliwe spojrzenia. Wysunęłam ku nim środkowy palec.
Grant nawet nie mrugnął, ale jego usta złagodniały.
- Moja dziewczyna.
Odwróciłam się. Coś w tonie jego głosu, poczucie humoru ukryte pod surowością i gniewem - moja
dziewczyna, moja dziewczyna - utkwiło w drobnych pęknięciach w moim sercu. Jakby umieszczono tam tonę
cegieł. Poczułam mdłości.
Kuchnia wyglądała tak, jak zapamiętałam, co było trochę pocieszające. Muzyka zespołu Journey huczała,
szorstki głos wokalisty wznosił się i opadał, na podłogę ciskano skrzynki z pomarańczami i przesuwano na
bok wokół podniszczonych kartonowych pudeł wypełnionych torbami makaronu hurtowej wielkości.
Kiełbaski skwierczały, gdy wrzucano je do metalowych pojemników, z których je serwowano, obok
naleśników i jajecznicy - jednak te zapachy niemal ginęły pod wszechogarniającą słodką wonią ciepłych
cynamonowych bułeczek, wyciąganych świeżo po upieczeniu z wielkich pionowych piekarników. Zaburczało
mi w żołądku. Potrzebowałam pożywienia - nie tyle dla siebie, co dla chłopców.
Chociaż nie bardzo mi się śpieszyło do jedzenia.
Grant przestał stukać laską. Powiedziałam sobie, że nie będę patrzeć, ale i tak się odwróciłam i zobaczyłam,
że rozmawia z mężczyznami, którzy rozładowywali pomarańcze. Byli to wielcy faceci o zmiętych, szorstkich
twarzach i mięśniach prężących się pod kurtkami mokrymi od deszczu; trzymanymi w dłoniach rękawiczkami
wciąż uderzali o uda - niecierpliwili się, chcąc wrócić do roboty. Spoglądali jednak na Granta z szacunkiem i
słuchali go w całkowitym skupieniu.
Doszłam do wniosku, że to jego miejsce. Jego przytułek dla bezdomnych i jego mieszkanie.
Zerknął na mnie. Gdy nasze spojrzenia się spotkały, poczułam kolejny wstrząs, więc zakłopotana i
rozgniewana odwróciłam wzrok.
Skup się, nakazałam sobie, przygnębiona. Skup się, bo wyjdzie na to, że jesteś nic niewarta.
Rozejrzałam się po kuchni, szukając osoby, po którą tutaj przyszłam. Teraz, gdy ciało Jacka było martwe,
mogły pojawić się inne problemy. Być może. Nie miałam pewności. Nie chciałam jednak niczego zakładać.
Staruszek leżał na górze pod prześcieradłem. Nie chciałam, żeby ktoś jeszcze skończył podobnie.
Zobaczyłam w kącie dziewczynę układającą bochenki lekko czerstwego białego chleba. Miała na sobie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]