[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Poprowadzono ją do wielkich hali dezynfekcji, pomachała Kirowi na pożegnanie.
W jej uśmiechu kryła się obietnica cudownej, nieskończonej miłości.
Sol jednak doskonale zdawała sobie sprawę z jednej rzeczy: nie będą w pełni
szczęśliwi, dopóki przyjaciele nie powrócą bezpieczni z Gór Czarnych. A w jaki sposób
zdołają tego dokonać?
17
Dotarcie w drugą dolinę, tę, którą nazywano jądrem bądz sercem Gór Czarnych,
zabrało Armasowi wiele czasu. Fakt, że był niewidzialny, pomógł mu uniknąć
nieprzyjemnych spotkań z dobrowolnymi niewolnikami, którzy wydawali się wszechobecni.
Musiał się wspinać i czołgać, w górę i w dół, a strach poganiał go jeszcze bardziej.
Doskonale wiedział, że nie będzie niewidzialny przez całą wieczność.
W poszarpanym ubraniu, z mnóstwem piekących otarć, stanął wreszcie w tej drugiej
dolinie i ujrzał wszystkie fabryki i brzydkie budynki, które wcześniej opisywał Ram i jego
grupa, zanim ich głosy tak nagle umilkły.
Nad głową miał maleńki księżyc, niewiele większy od gwiazdy. Królestwo Zwiatła.
Aż tutaj, do tej pełnej dymu doliny, docierało światło z jego domu. Ach, jakże za nim tęsknił!
%7łeby tak zabrać ze sobą Kari i...
Kari.
Gdzie ona mogła być?
Próbował dodać dwa do dwóch, tak jak tylko umiał, ale bał się, że tak czy inaczej
wyjdzie mu z tego pięć. Niestety, nie miał żadnych innych wskazówek.
W drugim krańcu doliny wysoko na zboczu wznosił się ogromny ponury pałac.
Przerażająco paskudna budowla. To musi być ten sam, o którym Ram wspominał. Zdaniem
przywódcy Strażników tu właśnie musi się znajdować samo serce Gór Czarnych.
Armas ani trochę w to nie wątpił. Kiedy dodał tę informację do wiadomości udzielonej
mu przez Heikego: że wróg zdobył zakładnika - bez wątpienia chodziło o Kari - i że w złych
górach istnieje jakaś bardzo potężna moc, należało przypuszczać, że Kari zaprowadzono
właśnie tam, a innego miejsca niż ten budzący grozę pałac w oddali Armas nie potrafił sobie
wyobrazić.
Pozostawało mu jedynie maszerować dalej.
Gdybyż tylko mógł poruszać się prędzej! Gdyby tylko miał gondolę albo konia,
pędzącego w tempie elfów!
Właśnie wtedy przyszła mu do głowy pewna myśl.
Musiał usiąść tak jak stał, żeby ją przetrawić.
Przecież i on także jest Obcym! Co prawda tylko połowicznie, lecz mimo wszystko.
Już wcześniej przecież dokonywał pewnych sztuczek, okazało się na przykład, że potrafi
skoczyć na wysokość dziesięciu czy nawet dwunastu metrów. Robił także inne nieoczekiwane
rzeczy w sytuacji kryzysowej.
Ojciec jednak surowo mu nakazywał, by wstrzymał się z podobnymi próbami. Już
niedługo miał poddać się treningowi i nauczyć wszystkiego tego, do czego zdolny jest Obcy.
Na razie jednak wciąż był na to trochę za młody.
Co za nonsens! Ojciec zawsze miał tendencję do traktowania go jak dziecko, to bardzo
niesprawiedliwe.
Czyż nie słyszał bicia serca Kari? Czy Faron nie potrafił przybrać olbrzymich
rozmiarów i świecić sam z siebie?
Tego akurat Armas w tym momencie nie potrzebował, lecz nie miał wątpliwości, że i
on umie to i owo.
Phi, jakie to ma znaczenie, że nie nauczono go wykorzystywania własnych talentów? I
czyż nie znalazł się właśnie w sytuacji, zasługującej na określenie  kryzysowa ?
Do czego mogły mu się teraz przydać jego niezwykłe zdolności? Myśl, Armasie, myśl
prędko, bo czas płynie.
Po pierwsze, musi jak najprędzej dotrzeć do celu, na drugą stronę doliny.
Wstał i spróbował skoczyć, celując w upatrzony punkt na kamienistej ziemi, mniej
więcej dziesięć metrów w przód, tam gdzie mógł bezpiecznie wylądować.
To poszło łatwo. Znalazł więc wygodne miejsce jeszcze dalej, oddalone o jakieś
dwadzieścia metrów. To drobiazg, poczuł, że ma siłę na jeszcze więcej, ten skok nie sprawił
mu żadnych trudności.
Czy się odważy?
Przed sobą miał jakąś ulicę, dookoła nie było nikogo widać. A może by tak skoczyć aż
na sam jej koniec? Znalazłby się wtedy w połowie drogi.
Och, nie, co za bzdura, czegoś takiego nie jest w stanie dokonać!
Nie, nie wolno teraz myśleć negatywnie, to mu tylko przeszkodzi. Przecież nawet jeśli
nie dotrze do samego końca, to i tak wyląduje w bezpiecznym miejscu gdzieś na środku ulicy.
Armas skupił się na najdalszym punkcie, namierzył się i...
Och, ratunku, on lata! %7łe też wcześniej tego nie wymyślił!
To przez posłuszeństwo wobec autorytetu, jakim był dla niego ojciec, Strażnik Góry.
Miękko i elegancko wylądował dokładnie w punkcie, który sobie upatrzył, na samym
końcu ulicy.
Tam, w bocznych uliczkach, przy fabrykach, kręciło się wielu ludzi. Wszędzie
poruszali się dobrowolni niewolnicy, lecz teraz zobaczył także tych niewolników, których
zabrać miał stąd Ram i jego grupa. Wycieńczeni słaniali się na nogach, popędzani batami [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • soundsdb.keep.pl