[ Pobierz całość w formacie PDF ]

kolekcjonować błyskotki, które tyle dla nich znaczą.
- Są jak Murzynki - pomyślał - które obwieszają się bransoletami i jak
Hinduski, które wprawiają sobie w nosy małe brylanciki. - Wszystkie kobiety
są takie same - powiedział sobie z goryczą, a mimo to nie mógł opędzić się od
myśli, że lady O'Kerry jest inna niż pozostałe kobiety w tym towarzystwie.
Przyzwyczajony do analizowania ludzi, zwykle na ich niekorzyść, zadał
sobie pytanie, cóż jest w niej innego. Trudno mu było znalezć na to odpowiedz.
Lady O'Kerry jest piękna, ale piękne są wszystkie inne kobiety w tym pokoju.
Z pewnością nie umie być prowokująca czy kokieteryjna, ale to pewnie
dlatego, że, jak mu powiedziała, żyła na wsi i można podejrzewać, że nie zna
wielu mężczyzn.
Nagle uderzyła go myśl, że ona zachowuje się wobec niego i pozostałych
mężczyzn w tym towarzystwie zupełnie inaczej niż każda inna kobieta. Rzecz
jednak nie tylko w tym, że ona nie flirtuje, ale i w otaczającej ją aurze
niewinności i czystości. Choć to, rzecz jasna, niemożliwe: była wszak już
zamężna. A mimo to czuł płynące ku niemu niezwykłe promieniowanie tej
aury.
Był tak milczący, że jedna z siedzących obok niego dam spojrzała z
niepokojem i zapytała:
- Co się stało, Tyronie? Nigdy nie widziałam cię tak trudnego w rozmowie
jak dzisiaj.
- Muszę zatem prosić o wybaczenie - powiedział markiz. - Chciałem, żebyś
się dobrze bawiła na moim przyjęciu.
- Ależ ja o niczym innym nie marzę!
Mówiąc to, dama zerknęła na niego zachęcająco spod rzęs, a miękka nuta w
jej głosie nie pozostawiała wątpliwości, co ma na myśli.
- Oto i różnica - pomyślał markiz.
Jakby doznawszy olśnienia pojął, że Carmella nie mogłaby przemawiać w
ten sposób z tego prostego powodu, że nie obudziły się w niej płomienie
namiętności, którą kobiety nazywają  miłością"! Uznał tę myśl za intrygującą i
znów miał chęć porozmawiać z Carmella, lecz kiedy panowie, wypiwszy morze
porto i brandy, opuścili jadalnię, w sali balowej grała już orkiestra.
Panie czekały niecierpliwie na tancerzy na wypolerowanym parkiecie albo
przy pokrytych zielonym suknem stołach, które znów rozstawiono w salonie.
Markiz musiał dopilnować wszystkiego. Kiedy wreszcie usadowił kilku
starszych mężczyzn przy stołach do kart i upewnił się, że wszyscy inni się
bawią, stwierdził, że Sybil, zirytowana na niego, umyślnie tańczy z Geraldem
Bramfordem w sposób wskazujący na znaczną zażyłość.
Napotkał jej wzrok i zrozumiał, że ona roznieca w nim zazdrość w nadziei,
że on odbierze ją młodemu człowiekowi, którego złapała na swoje niemal
profesjonalne sztuczki. Wiedział, że zachowanie Sybil należy zawdzięczać
temu, że ostatniej nocy nie kochał się z nią; po prostu był zmęczony i nagle
odechciało mu się Sybil i jej egzotycznych wdzięków, które aż nadto dobrze
znał. Poszedł do łóżka sam, a kiedy wstał wcześnie, przekonał się ze
zdumieniem, że Carmella zrobiła to samo.
Nie sposób było ukryć przed Sybil, że we dwoje jezdzili razem konno.
Markiz wiedział, że służba plotkuje, a pokojówka Sybil dostarcza jej wszelkich
nowinek na temat jego gości. Poznał zatem po niej, gdy tylko się pojawiła, że
jest wściekła o to, iż miał towarzystwo podczas porannej przejażdżki. Sybil
zbyt była doświadczona, by zrobić scenę, markiz nie miał jednak wątpliwości,
że jej zachowanie w ciągu całego dnia było odwetem za to, co uważała za
osobistą obrazę.
Widząc, że Bramforde tańczy z Sybil, markiz wyszedł z sali balowej,
zastanawiając się, gdzie może być Carmella. Nigdzie nie było jej widać, a uznał
za mało prawdopodobne, że znajdzie ją wśród graczy.
Zupełnie jakby Carmella miała moc przyciągania, markiz udał się do galerii
obrazów, zajmującej prawie całe pierwsze piętro w zachodnim skrzydle.
Ostatnio kazał zainstalować tam oświetlenie elektryczne. %7łyrandole pośrodku
sufitu nie były zapalone, za to światło płonęło nad każdym obrazem. Czyniło to
galerię miejscem miłym, a zarazem bardzo romantycznym.
Kiedy dostrzegł w odległym krańcu galerii Carmellę, pomyślał, że w swej
jasnozielonej sukni wygląda jak nimfa, która wynurzyła się z jeziora, a nie jak
śmiertelna, obdarzona ciałem istota. Cicho ruszył w jej stronę, a kiedy się
zbliżył, zobaczył, że ona patrzy na wspaniały obraz przedstawiający Madonnę z
Dzieciątkiem. Kupił go, kiedy był ostatnio w Rzymie i zapłacił za niego dużą
sumę pieniędzy nie dla jego istotnej wartości, lecz po prostu dlatego, że obraz
przemawiał do niego.
Podszedł z boku do Carmelli i pomyślał ze zdumieniem, że wie, iż ona myśli
o obrazie to samo, co kiedyś on i że jest nim tak samo jak on, gdy zobaczył
obraz po raz pierwszy, poruszona.
Nie zwróciła w jego stronę głowy, lecz powiedziała cicho:
- On jest tak piękny.. jak niezwykle piękny, że można go opisać jedynie...
opisać... jako muzykę!
- To właśnie myślałem, kiedy go kupowałem - zgodził się markiz.
- Czy zrobił na panu wrażenie, że... przemawia do pana? %7łe mówi panu coś,
co musi pan... usłyszeć, a jednak jest to coś, co już pan wie... jakby słuchał
pan... własnego serca?
Mówiła tak cicho, że markiz pomyślał, iż ona raczej myśli głośno, niż
objaśnia mu znaczenie obrazu.
- To właśnie czułem - powiedział. - I gdy tylko zobaczyłem panią stojącą
tutaj, zrozumiałem, że pani czuje to także. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • soundsdb.keep.pl