[ Pobierz całość w formacie PDF ]
152
anula - emalutka
- Doskonale. – Spróbowała się do niego uśmiechnąć, ale na jej ustach pojawił się
tylko bolesny grymas. – Zastanawiałam się, jak Steven może rezygnować z tego
wszystkiego, dlaczego tu nie przyjechał. Szkoda, że nie ma go z nami. Tu jest tak
pięknie i spokojnie.
Jon spochmurniał.
- Dawniej bardzo lubił nasze ranczo, ale ostatnio zmienił się nie do poznania.
Zrobił się jakiś dziwnie obcy. Vanessa zresztą też.
- Jest bardzo piękna.
- Wiem. Tak samo jak matka. Niestety, podobieństwo nie ogranicza się tylko do
wyglądu. Mówię o tym z prawdziwą przykrością, bo to nic dobrego nie wróży.
W jego głosie zabrzmiało tak wiele goryczy, że Camilla zaniepokoiła się.
- To coś poważnego?
- Niestety, tak. Moja żona jest osobą niebywale egoistyczną, idzie po trupach,
niczym się nie przejmuje, robi wyłącznie to, co jej akurat sprawia przyjemność. Rani
wszystkich wokół, a przede wszystkim dzieci. Bardzo bym nie chciał, żeby moja
starsza córka poszła w jej ślady.
Camilla przypomniała sobie niezwykle delikatne rysy dziewczyny, jej cudowne
fiołkowe oczy, pięknie zarysowane usta i ich pogardliwy wyraz.
Jakoś nie mogła uwierzyć w to, że Vanessa jest głupia, próżna i bezwzględna.
Czuła bijącą od niej rozpacz, tak samo silną jak młodzieńczy bunt Stevena.
Postanowiła przy najbliższej okazji zamienić z Vanessą kilka słów i zorientować
się, co jest przyczyną takiego stanu rzeczy. Jednocześnie zganiła się surowo za chęć
brania udziału w sprawach, które nie powinny jej obchodzić. Rodzina Jona
Campbella powinna być jej bardziej obojętna niż ktokolwiek inny.
–
Spójrz, o tam.
Skierowała wzrok we wskazanym kierunku i nagle zobaczyła kojota. Sunął przez
trawy, smukły i bezszelestny, w niczym niepodobny do zwierzęcia, jakie sobie wy-
obrażała na podstawie ponurego, złowrogiego wycia, które wydawał w nocy. Kojot
spokojnie przysiadł na wzgórzu i patrzył na nich, nieruchomy i wyniosły jak
kamienny posąg.
153
anula - emalutka
Camilla wstrzymała oddech.
–
Jon, jaki on piękny, i taki dziki.
Patrzył na nią przez chwilę, a potem podjechał bliżej, wychylił się z siodła i bez
słowa ją objął.
Drgnęła pod wpływem wspomnień i nagłego wzruszenia. Całym sercem pragnęła
przylgnąć do niego, wtulić się w niego i trwać tak długo, bardzo długo...
Gorąco pragnęła, aby wróciło to wszystko, co połączyło ich w tamtym nędznym
motelu przed dwudziestoma laty. Przez cały ten czas marzyła o dotknięciu jego dłoni,
i oto wszystkie jej marzenia się spełniły. W jak cudowny, magiczny sposób Jon
znalazł się przy niej, dotykał jej, patrzył na nią...
Może nadszedł czas i trzeba wyzbyć się strachu...
Poczuła nagły sprzeciw i ruszyła przed siebie, doganiając Toma i dzieci. Jon
pozostał z tyłu.
154
anula - emalutka
11
Zegar na kominku wybił północ. Dom pogrążony był w ciszy. Jon leżał na
ogromnym dębowym łożu i patrzył w sufit.
Gdzieś, niedaleko, w jednym z gościnnych pokoi, śpi Camilla. Jest bardzo blisko
niego, i to nie dawało mu spokoju. Wyobraził sobie, jak leży pogrążona w mroku...
Od dawna nie pragnął tak bardzo żadnej kobiety. Miał ochotę wstać z łóżka i przez
ciemny korytarz pójść do jej sypialni, znaleźć ją i wziąć w ramiona.
Niestety, pokój bliźniąt znajdował się bardzo blisko, a Vanessa spała przez
ścianę. Zresztą nie obecność dzieci była największą przeszkodą.
To sama Camilla go onieśmielała; miała w sobie coś, co sprawiało, że nie mógł
wobec niej zachować się tak, jak postąpiłby wobec każdej innej kobiety.
Piękna, mądra i niezależna pani profesor budziła w nim nieśmiałość i dziwny lęk.
Przy niej nie potrafił być sobą. W Camilli, mimo że miała prawie czterdzieści lat było
coś świeżego i nieskażonego, tak jakby proza życia nie miała do niej dostępu. Jej
niewinność i czystość po ciągały go, a jednocześnie zniechęcały, niszcząc w zarodku
ewentualne próby zbliżenia.
Nagle dobiegł go jakiś dźwięk – coś poruszyło się w pogrążonym w ciszy domu.
Jon usiadł na łóżku. Może któreś z dzieci miało zły sen i obudziło się... Usłyszał
lekkie kroki na korytarzu w szczelinie półotwartych drzwi dostrzegł blask jasnych
włosów, wysrebrzonych księżycowym światłem.
To była Camilla. Schody delikatnie zaskrzypiały pod jej cichymi krokami;
Camilla powoli schodziła w dół lekko trzymając się poręczy.
Jon wstał, włożył spodnie i buty, narzucił koszulę i wyszedł z sypialni.
Usłyszał, jak otwierają się drzwi wyjściowe i przeszło mu przez myśl, że może
doktor Pritchard jest lunatyczką... Kiedy jednak wszedł na werandę, zobaczył ją na
bujanej ławce; siedziała otulona kocem i patrzyła w gwiazdy.
Gdy podszedł do niej i stanął obok, spojrzała na niego nieobecnym wzrokiem,
pełnym księżycowego blasku. Uśmiechnęła się, kiedy go poznała.
155
anula - emalutka
- Przepraszam, ale nie mogłam zasnąć – powiedział; cicho. – Obudziłam cię?
- Nie, prawdę mówiąc, ja też nie spałem. Mogę usiąść przy tobie?
Zawahała się, a potem usunęła, robiąc mu miejsce, i uniosła na niego oczy.
- Noc jest dość zimna – powiedziała. – Chcesz przykryć się kocem?
- Tak, jeśli ci to nie przeszkadza.
Wstała, rozchyliła poły koca i pozwoliła, żeby się przykrył; potem zawinęła się
swoją częścią i znowu usiadła.
Bardzo było przyjemnie siedzieć tak w nocy, w ciemności, pod wspólnym
kocem. Mimo że nie stykali się ramionami, Jon czuł promieniujące od niej ciepło.
Było to tak miłe, że bał się mówić, żeby nie spłoszyć uroku chwili; prawie wstrzymał
oddech.
- Wiesz, jak się nazywają te wszystkie gwiazdy? Znasz nazwy poszczególnych
konstelacji? – zapytała Camilla, wpatrując się w rozgwieżdżone niebo nad ich
głowami.
- Tak, kiedyś znałem wszystkie. Kiedy byłem chłopcem, brałem śpiwór i
szedłem w nocy na prerię. Siedziałem tam i przy latarce czytałem książki o astrono-
mii, a potem próbowałem lokalizować poszczególne gwiazdy.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]