[ Pobierz całość w formacie PDF ]
woń moczu, przebijającą przez smród materiału wybuchowego pocisków z bro-
ni Lovelessa. Spojrzał na dżinsy Skinnera, granat znoszony do szarości, wymięty
i lśniący od brudu, zobaczył, że stary zmoczył się.
Stał tam przez kilka minut, nie wiedząc, co zrobić. W końcu usiadł na po-
chlapanym farbą taborecie przy stoliku, do którego niedawno był przywiązany.
Przesunął palcami po zębach piły. Spoglądając w dół, dostrzegł czerwoną kulkę.
116
Leżała na podłodze obok jego lewej nogi. Podniósł ją. Szklisty marmur szkarłat-
nego plastiku, chłodnego i lekko sprężynującego. Kawałek taśmy, z przegubów
jego lub Skinnera. Siedział tam, patrząc na Skinnera i słuchając, jak most jęczy
w porywach burzy dziwną muzyką splecionych lin. Miał ochotę przytknąć do nich
ucho, lecz powstrzymywał go przed tym jakiś dziwny lęk.
W pewnej chwili Skinner ocknął się, albo sprawiał takie wrażenie, usiłował
usiąść i zawołać dziewczynę; tak przynajmniej uważał Yamazaki.
Nie ma jej tu rzekł Yamazaki, kładąc dłoń na ramieniu Skinnera. Nie
pamiętasz?
Nie było rzekł Skinner. Dwadzieścia, trzydzieści lat. Pieprzony czas.
Skinner?
Czas. To kompletnie popieprzony sukinsyn, prawda?
Yamazaki pokazał staremu czerwoną kulkę.
Spójrz, Skinner. Widzisz, w co się zmieniła?
Superpiłka rzekł Skinner.
Skinner-san?
Wez ją i odbij cholernie mocno, Scooter. Zamknął oczy. Odbij wy-
soko. . .
Rozdział 20
Wielka pustka
Przysięgam Bogu mruknął Nigel że to gówno się poruszyło.
Chevette, z zamkniętymi oczami, poczuła, jak tępa krawędz ceramicznego no-
ża naciska na jej przegub; potem rozległ się dzwięk przypominający odgłos pęka-
jącej, wielokrotnie łatanej rury i miała wolne ręce.
O cholera! Jezu. . .
Jego zręczne i szorstkie ręce; Chevette otworzyła oczy przy drugim uderzeniu,
zobaczyła czerwoną smugę odbijającą się kilkakrotnie od stert nagromadzonego
złomu. Nigel śledził tor lotu, poruszając głową jak gipsowy piesek, którego kiedyś
Skinner znalazł gdzieś i kazał jej sprzedać na dole. Pod każdą ścianą ciasnego po-
mieszczenia leżały metalowe fragmenty starych rur Reynoldsa, zakurzone słoiki
po dżemie napchane zardzewiałymi szprychami. W warsztacie, w którym budo-
wał swoje wózki, Nigel po cichu naprawiał wszystkie rowery, jakie wpadły mu
w ręce. Zwisający mu z lewego ucha spławik zakołysał się w rytm ruchów gło-
wy, a potem zadzwięczał, gdy Nigel zręcznie chwycił to coś w powietrzu. Kulka
czerwonego plastiku.
O rany rzekł z przejęciem kto ci to założył?
Chevette wstała i zadygotała, czując dreszcze wstrząsające jej ciałem na wi-
dok fruwających czerwonych kajdanek. Podobny koszmar przeżyła przed laty,
gdy pewnego dnia wróciła do przyczepy i stwierdziła, że matka spakowała się
i odeszła. %7ładnej wiadomości, tylko puszka ravioli w garnku na kuchence z leżą-
cym obok otwieraczem. Nie zjadła tego ravioli, ani żadnego innego, i wiedziała,
że nie tknie go do końca życia.
Jednak poczuła to, wtedy, jak coś, co połknęło wszystko w środku i było tak
wielkie, że nie można było udowodnić jego istnienia jedynie arytmetyką nieobec-
ności i wspomnień lepszych dni. I tak kręciła się wokół tego, czymkolwiek to
było, z miejsca na miejsce, aż wylądowała za drutami w Beaverton, w miejscu tak
okropnym, że było jak tłuczone szkło wcierane w tę wielką pustkę. Wtedy zda-
ła sobie sprawę z istnienia tego, co zniszczyło jej świat, chociaż ledwie mogła to
118
dostrzec, a i to tylko kątem oka. Nie tyle uczucie, ile jakby gaz, niemal wyczuwal-
ny osad w gardle, chłodno i nieruchomo zalegający wszędzie, gdzie się od tamtej
pory znalazła.
Nic ci nie jest?
Tłuste włosy Nigela opadające mu na oczy, czerwona kulka w jego ręku, kok-
tajlowa wykałaczka powleczona bursztynowym celofanem, tkwiąca w kąciku ust.
Przez dłuższy czas zastanawiała się, czy gorączka nie wypaliła tego uczucia,
przypadkowo stapiając wewnętrzny zwój jej umysłu, w którym było przechowa-
ne. Jednak w miarę jak przyzwyczajała się do mostu, do Skinnera, do pracy dla
Allied, ta pustka wypełniała się codziennością, a cały nowy świat wyrastał na
miejscu starego i każdy dzień zlewał się z następnym czy tańczyła u Dysy-
dentów , rozmawiała przez cały dzień z koleżankami lub spała zwinięta w śpi-
worze w pokoju Skinnera, gdzie wiatr świszczał w szparach ścian z dykty, a liny
mruczały kołysankę, która (zdaniem Skinnera) była jak najłagodniejsze z mórz.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]