[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zapomnę tej chwili.
ego wieczoru, gdy próbowałam znalezć dom Julii, błądziliśmy z Glennem po Los
Angeles co najmniej godzinę. Za każdym razem, gdy u niej byłam, zawoził nas P.B., a ja w
ogóle nie zwracałam uwagi na drogę. W końcu zobaczyłam znajomą nazwę ulicy.
- Skręć tutaj! - krzyknęłam, łapiąc Glenna z rękę.
- Jak dobrze znasz osobę, u której się zatrzymujesz? - zapytał Glenn, ostro skręcając. -
Wygląda, jakbyś nawet nie wiedziała, gdzie mieszka.
- Kolejna długa historia - powiedziałam cicho. - Ale to jest ta ulica. Tamten dom. Z
czerwonymi drzwiami.
Glenn podjechał do krawężnika i zatrzymał samochód. Spojrzałam na niego, nagle nie
wiedząc, co powiedzieć. Nawet nie ma pojęcia, ile dla mnie zrobił. Właściwie okazał się
prawdziwym bohaterem. Gdybyśmy byli w Vinelandii, urządziliby na jego cześć paradę.
Chłopak, który uratował księżniczkę na pustyni...
- Więc... - zaczął Glenn.
- Więc... - powtórzyłam, patrząc na swoje dłonie. - Glenn, muszę ci podziękować za...
to wszystko.
- Nie ma sprawy - odparł. - Miałem miłe towarzystwo.
- Dasz mi swój adres? Chciałabym ci przesłać pieniądze za obiad i w ogóle.
- Nie ma sprawy. Serio.
- Dobrze, daj mi adres, to przyślę ci pocztówkę albo coś w tym rodzaju - skłamałam.
Pokręcił głową, ale ustąpił.
- No, dobra.
Otworzył schowek na rękawiczki, pogrzebał w nim i w końcu znalazł długopis i
kawałek papieru. Zapisał w rogu swoje nazwisko i adres, oderwał i podał mi.
- Dzięki - powiedziałam. Gdy wyciągnęłam portfel, żeby schować adres, wyleciało z
niego kilka vinelandzkich banknotów i wylądowało między mną a Glennem. Podniósł je, a
mnie skręcił się żołądek.
- Co to jest? - spytał Glenn.
- Och... nic takiego - odparłam, próbując zabrać pieniądze. Cofnął dłoń i obrócił
banknot.
- Vinelandia? - przeczytał, zerkając na mnie. - Skąd to masz?
- Eee... z Vinelandii - odparłam, biorąc pieniądze i chowając je do portfela.
- A kiedy byłaś w Vinelandii? - spytał. - I dlaczego masz takie pieniądze, a nie
amerykańskie? Opadłam na siedzenie i spojrzałam w sufit. A już prawie udało mi się uniknąć
wyjaśnień.
- To kolejna długa historia. Właściwie to... jestem z Vinelandii.
- Daj spokój. - Glenn błysnął niebieskimi oczami. - Nie masz akcentu.
- Właśnie, że mam - odparłam w normalny dla siebie sposób. Co za ulga znów mówić
normalnie. - Tak naprawdę mówię. Glenn wytrzeszczył oczy.
- Super! Naprawdę masz o czym opowiadać.
- Mam. I chętnie bym ci opowiedziała, ale naprawdę muszę iść. - Otworzyłam drzwi,
ale Glenn złapał mnie za rękę.
- Czekaj no - powiedział. - Obiecaj mi coś.
- Co? - zapytałam, patrząc na jego dłoń leżącą na mojej.
- Musisz napisać do mnie i wszystko mi wyjaśnić. - Glenn...
- Ej, wiozłem cię z Arizony aż do Los Angeles - stwierdził. - Przynajmniej mogłabyś
mi powiedzieć, kim jesteś. Uśmiechnęłam się powoli, patrząc w te jego niesamowite oczy.
- Dobra - zgodziłam się. - Umowa stoi.
A potem uścisnęłam jego dłoń i wysiadłam z samochodu. Glenn poczekał, aż
bezpiecznie wejdę do budynku i odjechał. Jak zawsze dżentelmen. Wzięłam głęboki wdech i
spojrzałam na klatkę schodową. Właśnie miałam za sobą niesamowicie ciężką część podróży,
ale to będzie jeszcze gorsze. Jak mam wejść do mieszkania Julii i zdobyć jej paszport? A jeśli
jej mama będzie w domu? Ale nie mam wyjścia. Inaczej nie wydostanę się z kraju.
Pozostawała mi tylko nadzieja, że mama Julii pracuje jak przez ostatni tydzień. Spojrzałam na
schody, myśląc o tych wszystkich filmach, w których widziałam, jak ludzie włamują się do
domów za pomocą karty kredytowej. Niestety, ja żadnej nie miałam. Kolejna wada układu, w
którym nigdy nie muszę za siebie płacić. Może Julia i jej mama chowają klucz gdzieś w
pobliżu drzwi, jak w Wolnym dniu pana Ferrisa Buelleral Byłoby super. I pewnie
znalazłabym w budynku kogoś, kto otworzyłby mi mieszkanie. W końcu jestem Julią. Mogę
powiedzieć, że zgubiłam klucze.
Kiedy dotarłam do mieszkania Julii i nacisnęłam klamkę, okazało się, że drzwi są
zamknięte. Już miałam zerknąć pod wycieraczkę, kiedy drzwi się otworzyły, a w progu stała
mama Julii. Ciemne nieumyte włosy zebrane miała w koński ogon. W ręku trzymała
pogniecioną chusteczkę.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]