[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Potem zapytał, czy mógłby przejechać się autobusem. Tym razem ciotka roześmiała się i
rzuciła niedbale:
 Nie uważam tego za właściwe, kochanie. Nie sądzisz, że przyjęcie jest stosowniejsze.
Chciałbyś mieć przyjęcie, prawda? I zaprosić kolegów ze szkoły i wszystkich przyjaciół.
Chcesz przyjęcia, no przyznaj&
Patrick wiedział, że nikt nie wezmie pod uwagę, czy coś naprawdę sprawi mu przyjemność.
Przyjęcie i tak się odbędzie. Nie miał pojęcia, jak ma się zachować w tej sytuacji. Musi to jakoś
przetrwać. I pamiętać o podziękowaniu za kosztowne prezenty od ciotek i stryjów.
 Czy mogę zaprosić Waltera Blythe a?  zapytał.
I znowu ciotka Melanie zachmurzyła się. Nie mogła zrozumieć lej tęsknoty za Blythe ami.
Nic im wprawdzie nie miała do zarzucenia, ale przecież&
 Kochanie, oni za daleko mieszkają. Nie przypuszczam, aby pozwolili mu przyjść 
wyjaśniła.  Poza tym nie powinieneś zadawać się z takim wiejskim chłopcem. Za kilka lat
będziesz utrzymywał kontakty z innymi ludzmi.
 To najsympatyczniejszy chłopiec jakiego znam  odparł Patrick.
 Nasze gusta zmieniają się, gdy dorastamy  rzekła pobłażliwie ciotka.  Słyszałam, że
jest bardzo rozpieszczony i do tego tchórzliwy.
 Nieprawda!  obruszył się Patrick.  Jest miły, bardzo miły. Oni wszyscy są tacy. Pani
Blythe jest najmilszą kobietą, jaką znam.
 Nie znasz wielu kobiet, kochanie  zauważyła ciotka Melanie.  Oczywiście, panna
Sperry nie była wzorem do naśladowania& Lecz chyba nie twierdzisz, że& jest milsza od&
cóż, nawet od cioci Lilian i cioci Fanny?
Patrick nie śmiał powiedzieć  tak .
Rano, w dzień urodzin Spunk zginął pod ciężarówką. Ciotka Melanie niezbyt się tym
przejęła. Każdy pies był dobry, byle tylko bronił domu przed złodziejami. Ponadto Spunk
sprawiał kłopoty swoją pasją do przynoszenia kości. Służące się wciąż na niego skarżyły. Ileż
razy skompromitował ciotkę, gdy wprowadzano gości do salonu, a tam, na krześle chesterfield
leżała ogromna i starannie obgryziona kość. Nie mówiąc już o sierści na dywanach. Ciotka
Melanie postanowiła teraz kupić pekińczyka. Dlaczego wcześniej o tym nie pomyślała?
Gdy zabrano ciało biednego Spunka, Patrick stał długo przy furtce skamieniały z żalu.
Potem jego krew zawrzała z oburzenia. Co za głupi pomysł urządzać przyjęcie urodzinowe,
kiedy zginął jego najlepszy przyjaciel! To było okropne i on nie zamierza tego dłużej znosić!
Nadjechał duży, czerwono żółty autobus. Patrick wsunął dłoń do kieszeni. Znalazł
pięćdziesiąt centów. Podbiegł do przystanku i spytał kierowcę, jak daleko może jechać za
pięćdziesiąt centów.
 Do Glen St. Maiy pewnie nie wystarczy?
 No, niezupełnie  odparł kierowca. Miał miękkie serce i słabość do dzieci.  To
dwadzieścia mil dalej. A poza tym całkiem inna trasa. Ale coś ci powiem. Zabiorę cię aż do
Westbridge. Wskakuj.
Smutek z powodu straty Spunka nie pozwolił Patrickowi cieszyć się od dawna upragnioną
jazdą. Widok pary psów drepczących szosą, jeszcze go bardziej rozżalił. Ale powoli,
niezauważalnie zapominał o bólu. Wyobraził sobie, że siedzi razem z Walterem i rozmawiają o
różnych sprawach.
Piękna droga łagodnie wznosiła się w górę. Sosnowe lasy, wijące się beztrosko potoki,
rozległe łąki, tak podobne do tych z okolic Glen St. Mary, ogrody pełne floksów, nasturcji i
malw  wszystko go zachwycało. I powietrze takie czyste, i pełne blasku! W każdym mijanym
gospodarstwie widział coś interesującego. A to kota na schodkach przed domem, mężczyznę
malującego cembrowinę studni, kamienny murek z drzwiami& z drzwiami, które mogły&
powinny prowadzić do innego świata.
Jazda autobusem, tak jak się spodziewał, była bardzo przyjemna. Wcale nie czuł się
rozczarowany i nawet uśmiechnął się drwiąco na myśl o konsternacji w domu ciotki Melanie i
gorączkowych poszukiwaniach.
I wtedy go zobaczył&
Droga przestała się wznosić, gdy osiągnęła szczyt wzgórza ledwie widocznego z miasta.
I on tam był. Nieprawdopodobne, a jednak& Dom, o którym marzył od dawna. Nawet z
daleka go rozpoznał. Stał na skrzyżowaniu dróg.
Wstał i poprosił kierowcę, aby się zatrzymał. Ten zrobił to, choć odczuwał niejasny niepokój
o los chłopca. Było w nim coś& coś dziwnego. Jakaś odmienność, której ten poczciwy
człowiek nie umiał sobie uzmysłowić.
Patrick bez żalu spoglądał za odjeżdżającym autobusem. Nie zastanowił się nawet, jak wróci
do miasta. Najlepiej byłoby, gdyby wcale nie musiał wracać. Niech go szukają, aż znajdą.
Rozglądał się wokół z zainteresowaniem.
Podobała mu się brama z łukowato wygiętym napisem:  Sometyme . Dom był biały,
licowany deskami i wyglądał przyjaznie. W pewien sposób przypominał Złoty Brzeg, choć
tamten zbudowano z cegły.
Las widziany z tego miejsca wydawał się równie odległy jak z domu ciotki, ale dookoła
rosły klony o wielkich konarach, brzozy jak smukłe srebrne duchy i mnóstwo świerków w
długich rzędach wzdłuż ogrodzenia. Wyglądało tu prawie tak samo jak w Glen St. Mary.
Najzabawniejsze było to, że gdy się patrzyło na południe, to wcale nie dostrzegało się, że
dom stoi na wzgórzu. Przed oczami ciągnął się długi szereg farm i sadów. I dopiero wtedy, gdy
wzrok zwracał się na północ, można było zauważyć, jak wysoko się weszło.
Patrick miał wrażenie, że kiedyś to już widział. Może w innym świecie, który z każdym [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • soundsdb.keep.pl