[ Pobierz całość w formacie PDF ]
bardziej irytująca.
- Cieszę się. - Uśmiechnął się zawadiacko.
- Może rzeczywiście ma pan rację, może zostałam uderzona silniej, niż mi się
zdawało...
-Może...
Bailey przycisnęła maszynopis do piersi.
- Naprawdę, muszę już iść. Proszę mi wybaczyć, że panu przeszkodziłam.
- Nie ma sprawy. Ta rozmowa była... interesująca.
Bez wątpienia. Niemniej świadomość, że jest zródłem rozrywki dla jednego z najbardziej
uznanych architektów w tym mieście, raniło poczucie godności Bailey.
- No i co jeszcze powiedział? - dopytywała się Jo Ann następnego dnia rano, siedząc
obok przyjaciółki w zatłoczonym metrze.
Zanim jeszcze Bailey zdążyła odpowiedzieć, Jo Ann zdążyła zadać następne pytanie.
Reakcja przyjaciółki zaskoczyła Bailey. Kiedy przyznała się do wizyty w biurze Parkera,
Jo Ann zareagowała entuzjastycznie, a nawet z pewnym podnieceniem. Bailey
spodziewała się, że Jo Ann skrytykuje raczej jej wczorajszą spontaniczną wizytę w
pracowni Parkera. Tymczasem Jo Ann wyraziła pełną aprobatę, a teraz jeszcze zadawała
pytania.
- Nie miałam czasu na długie rozmowy - wyjaśniała Bailey. - Dobry Boże, spędziłam
w jego gabinecie nie więcej niż dziesięć minut.
- Dziesięć minut! Mnóstwo może się wydarzyć w dziesięć minut...
Bailey założyła nogę na nogę, modląc się w duchu o cierpliwość.
- Uwierz mi, nic się nie wydarzyło. Udowodniłam mu to, co chciałam i tyle.
- Jeżeli spędziłaś tam całe dziesięć minut, musieliście ze sobą rozmawiać.
- Zadał mi parę pytań na temat mojej książki.
- Rozumiem... - Jo Ann pokiwała wolno głową. - No i co mu powiedziałaś?
Bailey nie chciała wracać do chwil spędzonych z Parkerem. Poprzedniego dnia wróciła z
pracy i, zgodnie ze swoim zwyczajem, zasiadła od razu do komputera. Zazwyczaj nie
mogła się doczekać tego momentu, ale wczoraj po południu siedziała z rękami na
klawiszach i, zamiast wymyślać skrzące się inteligencją dialogi między Michaelem i
Janice, w myślach odtwarzała każde słowo rozmowy z Parkerem.
- Zachowywał się sympatycznie, kordialnie - zwierzyła się przyjaciółce. -Chyba
nawet był zainteresowany tym, co robię, ale raczej go to bawiło.
Nie tego po nim oczekiwała... Raczej całkowitego odrzucenia. Przyszła przygotowana na
to, że będzie mówić jak do ściany.
Taki na początku był Michael... Szorstki i nieustępliwy. Od pierwszej strony nieszczęsna
Janice nie wiedziała, jakie żywi wobec niej uczucia.
W wersji drugiej Michael był taki... miły, taki sympatyczny, że aż trudno było sobie
wyobrazić, jak mógłby się zachować w sytuacjach konfliktowych.
- Może się domyślasz. - Głos Jo Ann przerwał jej rozmyślania. - Parker Davidson
podoba mi się. Miałaś zupełną słuszność, że jest idealnym prototypem bohatera romansu.
Musisz mi wybaczyć, że zwątpiłam w twoją intuicję.
- Parker ci się podoba? Jesteś przecież mężatką!
- Nie podoba mi się jako mężczyzna, idiotko - powiedziała Jo Ann, żartobliwie
trącając Bailey łokciem. - Należy wyłącznie do ciebie.
- Do mnie? - Bailey nie wierzyła własnym uszom. - Chyba oszalałaś!
- Wcale nie. Jest wysoki, przystojny... Obydwie wiemy, że te cechy idealnie pasują do
bohatera klasycznego romansu. A to, że od razu zwróciłaś na niego uwagę, świadczy o
jego silnej osobowości.
- Zwróciłam uwagę wyłącznie na jego parasol! Niemalże pozbawił mnie głowy!
- Wiesz, tak sobie myślę - mruknęła Jo Ann, przygryzając dolną wargę - że w każdym
z nas ukryty jest gdzieś głęboko jakiś wewnętrzny detektor. U ciebie właśnie teraz on
zadziałał. Pragniesz odnalezć swojego Michaela. Głęboko w podświadomości szukasz
miłości i romantyzmu...
- Nieprawda! - przerwała jej Bailey. - Całkowicie się mylisz. Obecnie liczy się dla
mnie tylko to, aby napisać, a następnie sprzedać mój romans. Nie interesuje mnie miłość.
- No, a jeżeli chodzi o Janice?
Pytanie było nie fair i Bailey zdawała sobie z tego sprawę. Obdarzyła przecież swoją
bohaterkę ogromną częścią własnej osobowości.
Pociąg dotarł wreszcie do ich stacji i obydwie dziewczyny podniosły się, żeby przejść do
wyjścia.
- No więc? - nie dawała za wygraną Jo Ann.
- Nie zamierzam odpowiedzieć i wiesz dobrze, dlaczego - powiedziała Bailey,
zeskakując na peron. - A teraz bądz tak uprzejma i zmień temat. Wątpię, czy jeszcze
kiedyś zobaczę Parkera Davidsona, a jeżeli tak, to nie sądzę, byśmy mieli zamienić choć
parę słów.
- Jesteś tego pewna?
- Absolutnie.
- No to dlaczego on właśnie na ciebie czeka? To przecież Parker Davidson.
Bailey zamknęła oczy. Miała nadzieję, że Parker minie je bez słowa. Jednak z drugiej
strony pragnęła, choć sama, prawdę mówiąc, nie wiedziała dlaczego, aby było dokładnie
tak, jak sugerowała Jo Ann.
- Witam panie! - Parker zbliżył się do nich.
- Dzień dobry - odparła niemal szeptem Bailey.
- Dzień dobry - powiedziała Jo Ann z entuzjazmem nadrabiającym niepewność
przyjaciółki.
Parker obdarzył je promiennym uśmiechem. Efekt był tak piorunujący, że Bailey znów
zakręciło się w głowie.
- Myślałem o naszej rozmowie - zwrócił się do Bailey. - Skoro ma pani tyle
problemów z głównym bohaterem, może mógłbym, mimo wszystko, pomóc?
- Czyżby? - Bailey zdawała sobie sprawę, że jej odpowiedz brzmi zaczepnie, ale nic
nie mogła na to poradzić.
Parker skinął głową.
- Doszedłem do wniosku, że postanowiła mnie pani śledzić, żeby poznać w szczegółach
moje zwyczaje, moją osobowość. A co by pani powiedziała, gdybyśmy
spotkali się na lunchu? Odpowiem na wszystkie pani pytania.
Bailey nie trzeba było tego powtarzać. Poczuła narastające wewnątrz podniecenie,
niemniej zawahała się. Już teraz nie może przestać o nim myśleć, a co będzie, jeżeli
zgodzi się na kontynuację tej znajomości?
- Czy dzisiaj dysponuje pani czasem?
- Oczywiście - natychmiast odpowiedziała za nią Jo Ann. - Bailey pracuje w biurze
radcy prawnego i ma nienormowany czas pracy. Dzisiaj jest idealnie.
Bailey rzuciła przyjaciółce wściekłe spojrzenie, z trudem powstrzymując się od sugestii,
że skoro Jo Ann tak spodobał się pomysł Parkera, to niech sama zje z nim lunch.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]